Pierwsze nominacje za nami. Inauguracyjna kolejka Ekstraklasy okazała się na tyle różnorodna, że nawet najbardziej kozackie drużyny tej kolejki (Legia, Pogoń czy Cracovia) i tak samo najbardziej badziewiackie (np. Ruch) nie mają w naszych jedenastkach zbyt wielu reprezentantów.
Staraliśmy się sprawiedliwie rozdzielać według zasług i jedyną pozycją, z którą mieliśmy kłopoty była bramka. Nie doczekaliśmy ani jednego występu, który autentycznie rzuciłby na kolana. Żaden z bramkarzy nie dostał u nas nawet noty 7. Stawiamy na Kuciaka, bo grał pewnie i miał kilka ważnych interwencji – na przykład tuż przed przerwą, jeszcze przy stanie 1:1, kiedy powstrzymał Ostrowskiego.
W przypadku obrońców można by pomyśleć jeszcze o Sadloku, Sretenoviciu, od biedy Sylwestrzaku, przy czym mamy przekonanie, że do wybranej przez nas czwórki trudno się przyczepić. Szarża Dąbrowskiego (wywalczył karnego) pomogła Zagłębiu w wyrównaniu, Mraz dał zwycięstwo nad Niecieczą, Polczak dobrze kierował linią obrony Cracovii w Gdańsku, to samo Fojut w Poznaniu.
W pomocy dwóch zawodników Legii – bo przyćmili zupełnie środek pola Śląska, Furman do tego upolował ładną bramkę z wolnego. Kato – za obiecujący debiut w Ekstraklasie. Japończyk rzeczywiście wygląda nam na mózg zespołu Podbeskidzia. Z kolei Cebula, jak napisaliśmy już w weekend, potwierdził, że nawet świętokrzyskim ugorze może wyrosnąć jakiś talent. Zaliczył asystę i kluczowe podanie.
W ataku bez dylematów. Stawiamy na Nikolicia i Zwolińskiego. W ich grze nie było żadnego przypadku, czego nie można z czystym sumieniem powiedzieć na przykład o Przybyle z Korony.
A teraz pora już na tych, którzy szczególnie nawalili.
Wisła, grając na własnym boisku, miała z Górnikiem duży problem i to właśnie Przyrowski, nieudanym wyrzutem pod nogi przeciwnika, dał jej pierwszą bramkę i nadzieję, że może już pójść z górki. Tyle ważne, co symboliczne zagranie tego ananaska nie mogło umknąć naszej uwadze.
W obronie – uhonorowaliśmy dwóch najsłabszych w miniony weekend defensorów Śląska. Oprócz tego Todorovskiego, który podarował bramkę Podbeskidziu tuż po rozpoczęciu meczu oraz Koja, bo on z kolei maczał palce przy obu golach zdobytych przez Górnika Łęczna.
W środku pola urodzaj mieliśmy wręcz niesamowity – nawet w drużynach, które wygrywały swoje mecze, znajdowali się tacy, którzy totalnie nie ogarniali, co się wokół nich dzieje – patrz Masłowski i Aankour. Symbolem fatalnego Ruchu okazał się Iwański, który przeczłapał inaugurację ligi bez najmniejszego sensu. Jednak najbardziej w tym towarzystwie rozczarował nas Vranjes. Dużo bardziej spodziewalibyśmy się go wśród kozaków, ale tym razem nie dał jakichkolwiek argumentów.
Generalnie, sytuacja w pomocy sprawiła, że nie znaleźliśmy miejsca na przykład dla słabiutkiego w tej kolejce Świerczoka. W poniedziałkowy wieczór miejsce wśród badziewiaków ostatecznie zabukował Paluchowski. Co miał to zepsuł, wysyłając pierwszy sygnał, że może Ekstraklasa już raz się nie myliła, wypychając go na długie lata poza swoje niegościnne progi.