Reklama

Czy Fręch zagra w ćwierćfinale Australian Open? Dziś w nocy Polkę czeka mecz życia

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

20 stycznia 2024, 14:54 • 15 min czytania 4 komentarze

Kiedy w 2018 roku jako dwudziestolatka po raz pierwszy wygrywała mecz w drabince głównej turnieju wielkoszlemowego, wydawało się, że niedługo będziemy mieć kolejną zawodniczkę w najlepszej setce rankingu. Tymczasem na to, by na stałe w niej zagościć, czekała długich pięć lat. Przeszkadzała najpierw kontuzja, potem pandemia, nie pomógł też spory spadek w rankingu, przez który trzeba było na powrót budować swoją pozycję w świecie tenisa. Magda Fręch wreszcie jednak ma swój wielki moment i jest blisko już nie najlepszej setki, ale pięćdziesiątki rankingu WTA. Polka zachwyca na kortach Australian Open, gdzie dziś w nocy zagra z Coco Gauff o ćwierćfinał.

Czy Fręch zagra w ćwierćfinale Australian Open? Dziś w nocy Polkę czeka mecz życia

Magdalena Fręch. Sylwetka polskiej tenisistki

Pierwszy taki turniej

Nigdy wcześniej w turnieju wielkoszlemowym nie doszła do IV rundy. Raz była w III – do tego jeszcze wrócimy – i to było do tej pory jej życiowe osiągnięcie. Czwarta wydawała się długo sferą marzeń, choćby dlatego, że trudno się przebić, gdy często otrzymuje się wręcz absurdalnie złe losowania.

Choćby na Roland Garros 2022, gdy była w formie, a trafiła na Angelique Kerber. I tak zagrała wtedy fantastyczny mecz, miała nawet piłki na zwycięstwo. Ale doświadczonej Niemce udało się to wszystko odwrócić. Podobnie było rok temu w trakcie Wimbledonu, a więc na trawie, na której świetnie się czuje.

W pierwszej rundzie wpadła na Ons Jabeur, która później drugi raz z rzędu doszła do finału turnieju. Nie wiem, czy dało się gorzej wylosować. Na pewno jednak w tym sezonie na trawie będziemy szukali punktów, bo tam Magda czuje się mocna – mówi nam Andrzej Kobierski, trener Polki. Na razie jednak wciąż są w Australii, na nawierzchni twardej. A Fręch gra tam najlepszy turniej w życiu.

Reklama

W pierwszej rundzie pokonała 152. w rankingu WTA i grającą w Australian Open z dziką kartą Darię Saville. Tym samym właściwie zrealizowała plan na ten turniej, wykorzystując niezłe losowanie w pierwszym meczu. W drugim miała jednak już przegrać, bowiem na jej drodze stanęła Caroline Garcia, rozstawiona z „16”. Fręch jeszcze nigdy wcześniej nie wygrała z przeciwniczką notowaną w najlepszej „20” rankingu WTA. A rozegrała aż 23 takie spotkania.

Za 24 razem się udało.

To był jej wielki mecz, wspaniałe przełamanie. Francuzkę ograła w dwóch setach, choć bywało, że musiała gonić wynik. Doprowadziła – jak rok temu inna Magda, Linette – do tego, że Caroline była sfrustrowana tym, jak przebiega spotkanie, przez co popełniała coraz więcej błędów, a Fręch umie z tego skorzystać. Polka weszła więc do III rundy turnieju tej rangi po raz drugi w karierze. W dodatku otworzyła się przed nią szansa na życiowy wynik, bo trafiła w niej na Anastasiję Zacharową, Rosjankę notowana poza najlepszą setką rankingu. Ta jednak zagrała świetny mecz. Atakowała właściwie z każdej piłki, stale wywierała presję, grała piekielnie wręcz szybko.

To było szaleństwo, co ona grała – mówi Kobierski o Rosjance. Ale Magda to przetrzymała, po przegranym pierwszym secie była w stanie się podnieść i ostatecznie wygrać całe spotkanie.

– Kosztowało mnie to strasznie dużo emocji – mówiła już po meczu na antenie Eurosportu. – Cały ten dzień był nerwowy. Od początku miałam to wszystko z tyłu głowy. Podeszłam do tego spotkania inaczej, wiadomo, że rankingi nie grają, ale myślałam o tym, że jestem w stanie wygrać ten mecz. Już na rozgrzewce udzieliły mi się emocje. W meczu brakowało mi timingu, przeciwniczka weszła naładowana, bombardowała mnie z każdej piłki, niewiele się myliła. Trudno mi było wrócić do mojej gry. Chyba wygrałam siłą woli.

Reklama

Dodawała też, że właściwie przez cały dzień nic nie jadła, bo żołądek zawiązał jej się na supeł. I że cieszy się na myśl o tym, co czeka ją w kolejnej rundzie, czyli starciu z Coco Gauff. Bo to oznacza mecz na wielkim korcie, takim, o jakim marzy się, gdy trenuje się tenis jako dziecko. Zresztą patrząc na drogę Polki do tego starcia, momentami trudno uwierzyć, że faktycznie do takich spotkań doszła.

Ból i depresja

Po przywołanym już wcześniej Roland Garros 2018 stała się nadzieją polskiego tenisa. Może nie na wielkie sukcesy, ale solidne granie na poziomie najlepszej setki rankingu – a takich zawodniczek też przecież nam potrzeba i to jak najwięcej. Niedługo po tamtym występie awansowała zresztą na wówczas najwyższe w karierze, 115. miejsce w rankingu WTA. Była o krok od podstawowego celu w karierze każdej tenisistki – awansu do TOP 100 tego zestawienia.

A potem wszystko się skomplikowało.

– Przeszliśmy wtedy na trawę i Magda złapała kontuzję nadgarstka – wspomina Kobierski. – Pojechała na Wimbledon, ale trudno było to nazwać graniem. Potem był lekarz, konsultacja, trening co drugi-trzeci dzień, kolejne przerwy, blokady, próby grania, które z reguły były nieudane. W nieco ponad rok Magda spadła wtedy na 240. miejsce w rankingu. Właściwie nie mogła normalnie trenować, więc i nie było co gadać o graniu. Dopiero potem zaczęła się powoli odbudowywać. To nie zawsze jest tak, że nagle coś zaskoczy i już pójdzie.

Nadgarstek doskwierał przez dłuższy czas, łącznie dziewięć miesięcy. Problemem było jego przewlekłe zapalenie, po kilku latach w wywiadzie z portalem WP Sportowe Fakty wspominała nawet, że myślała wówczas o zakończeniu kariery.

– Dwa dni trenowałam, a kolejne dwa walczyłam z bólem. Stan niepewności utrzymywał się tak długo, że bardzo mocno odbijało się to na psychice. Diagnoza niby była optymistyczna, ale żaden lekarz nie był w stanie mi pomóc. Kontuzja, która powinna być wyleczona w kilka dni, blokowała mnie przez blisko rok. […] Ból był tak duży, że przeszkadzał w normalnym życiu. Nie byłam w stanie nacisnąć klamki w drzwiach, czy zawiązać włosów. To strasznie mnie dołowało. Z dnia na dzień traciłam nadzieję. Nic mnie nie cieszyło. Straciłam przyjemność nawet z tenisa. Z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że byłam wtedy w depresji – mówiła.

Dźwigała się powoli. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie, a co za tym idzie – tenisowo. Z trenerem szukała wielu rozwiązań. Była choćby zmiana sprzętu: inna rakieta, inny naciąg. Rakiety zresztą, gdy dostają nowe, do teraz najpierw testują, a dopiero potem grają. Dbają o szczegóły, by uraz nie powrócił.

Wtedy, gdy po dziewięciu miesiącach udało jej się go wreszcie wyleczyć, powoli zaczęła się dźwigać. Aż tu nagle sprawa się skomplikowała, bo przyszła pandemia.

– Graliśmy wówczas turnieje lockdownowe, Magda się z tym bardzo źle czuła. Była stale zamknięta, a to taka osoba, która lubi gdzieś wyjść, zjeść coś dobrego. Wtedy nie było takich możliwości. Jeżeli wszystko dookoła ciebie nie funkcjonuje odpowiednio, to trudno się gra. Dopiero z czasem udało się nam wszystko zbudować. Już zeszły rok pokazał, że idziemy w dobrym kierunku. Mam nadzieję, że ten sezon będzie takim, w którym Magda umocni się w najlepszej „50”, do której teraz najpewniej wejdzie. Spróbujemy pójść nawet wyżej – mówi Kobierski.

Obecne sukcesy to zresztą też dla niego powód do dumy. Magdę trenuje… od dwudziestu lat.

Dwie dekady razem

– Co zawdzięczam trenerowi Kobierskiemu? Tak naprawdę niemal wszystko. To on nauczył mnie tego wszystkiego co potrafię dzisiaj. Najpierw jednak trenowałam z jego ojcem. Później oddano mnie w ręce Pana Andrzeja. Trenowali mnie oni od samego początku, gdy byłam jeszcze sześcioletnią dziewczynką. Wszystko, co do tej pory osiągnęłam pod względem tenisowym, zawdzięczam właśnie tym dwóm trenerom – mówiła Fręch już dobrą dekadę temu, w rozmowie z tenis.net.pl.

Kobierski początkowo trenował więcej dzieciaków, z czasem jednak dostrzegł w Magdzie potencjał i w całości poświęcił się pracy właśnie z nią. Wspólnie przechodzili przez jej kolejne stopnie tenisowego rozwoju. Radzili sobie z mnóstwem problemów. Za czasów juniorskich – nazwijmy to tak umownie, bo przez brak środków na wyjazdy Fręch niemal nie grała turniejów w tej kategorii wiekowej, a już jako czternastolatka rywalizowała z seniorkami – chodziło głównie o braki pieniędzy.

Finansowania łapali ze wszelkich źródeł, z jakich się tylko dało. Początkowo pomagali rodzice, ale to jeszcze, gdy Magda była dzieckiem. Potem udawało się załapać na różne programy. A to nieco środków dorzucił ITF (Międzynarodowa Federacja Tenisowa), a to Polski Związek Tenisowy wraz z Lotosem, który go wówczas sponsorował. Był też Team 100, program Ministerstwa Sportu i Turystyki dla obiecujących sportowców poniżej 23 roku życia, którzy znaleźli się w takim punkcie kariery, że nie wiedzą, czy ją kontynuować, czy też może pójść w inną stronę.

Z czasem swoje dokładało też w ramach stypendium na przykład miasto Bytom, bo to barwy tamtego klubu Magda od lat reprezentuje. Składając grosz do grosza udawało się jakoś jeździć na najważniejsze turnieje. Jednak, jak mówi Andrzej Kobierski, to wszystko i tak było za mało.

– Problem w damskim tenisie polega na tym, że jeżeli nie jest się w najlepszej setce, to nie zarabia się pieniędzy. Tenis jest jedną z niewielu dyscyplin sportowych, gdzie zawodnik utrzymuje właściwie wszystko. Podróże, hotele, wszelkie koszty, które po covidzie jeszcze wzrosły. To kupa kasy. Jeżeli nie gra się w turniejach wielkoszlemowych, to nie zarabia się pieniędzy. Wiadomo, że miejsce w setce daje spokój psychiczny, a to klucz do dobrej gry.

SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ

Kobierski, oczywiście, obserwował to wszystko z pierwszego rzędu. Jeździł z Magdą, gdzie tylko mógł. Trenował z nią w jej rodzinnej Łodzi, momentami na siłę wręcz szukał sparingpartnerów, bo tych po prostu nie było albo nie chcieli grać z szerzej nieznaną Polką. Było na przykład tak, że znalazł jednego w Warszawie, więc tam jeździli na sesje treningowe, by Magda mogła pracować na poziomie, który był jej potrzebny.

Gdy dziś wspomina te czasy, mówi przede wszystkim o tym, jak udało im się wytrwać przez dwadzieścia lat wspólnej pracy.

– Nie powiem, że u nas z Magdą zawsze jest kolorowo. No bo nie jest, są różne sytuacje, choćby kontuzje. Ja się jednak zawsze starałem maksymalnie Magdę wspierać, gdy jest trudniejszy okres, a ona nie szuka wtedy przyczyny we mnie, że to ja coś źle zrobiłem. Zamiast tego wszystko analizujemy, staramy się zrozumieć, co poszło nie tak. Opieramy tę relację na wzajemnym zrozumieniu.

Ona sama od lat wierzyła w swoje możliwości. Gdy w 2014 roku w turnieju w Katowicach grała z 38. wówczas na świecie Yvonne Meusburger i gładko przegrała (3:6, 1:6), nie przejęła się tym. Powtarzała, że różnicę robi tu doświadczenie, że tego jej jeszcze brakuje. A gdy go nabierze, to będzie w stanie z takimi zawodniczkami rywalizować. Kilka lat zajęło jej jeszcze wejście na ten poziom. Potem była świetna pierwsza połowa 2018 roku, ale wszystko zatrzymała przywoływana kontuzja.

Finalnie przełom przyszedł tak naprawdę dopiero w poprzednim sezonie.

Elita

Przebić do setki Magdzie Fręch udało się co prawda na początku 2022 roku, ale w połowie tego samego sezonu z niej wypadła i już do końca roku nie wróciła. Choć tak naprawdę powinna w niej zostać. Gdyby ATP i WTA nie pozbawiły w tamtym sezonie Wimbledonu punktów (za odmowę gry dla rosyjskich i białoruskich tenisistów), Fręch w setce by się utrzymała. Rozegrała wtedy świetny turniej, doszła do III rundy, po drodze ograła choćby faworyzowaną Camilę Giorgi.

– Brak punktów mocno zabolał, bo to dałoby nam wtedy pierwszą setkę rankingu. Musieliśmy to odłożyć w czasie. Magda dobrze czuje się na trawie, ta część sezonu jest dla niej istotna. W zeszłym roku też zresztą pokazała, że potrafi dobrze grać na tej nawierzchni, była w dwóch ćwierćfinałach – mówi Kobierski. Jego podopieczna pokazała więc samej sobie, że może, że potrafi. Ale nagrody – oczywiście poza finansową, też istotną – za to nie otrzymała.

Trzeba było – znowu, nie po raz pierwszy – czekać na swoją szansę.

Ta przyszła w 2023 roku. W kwietniu i maju Magda rozegrała kilka dobrych turniejów, wskoczyła na powrót do najlepszej setki. Potem było TOP 90, 80 i 70. W listopadzie przez miesiąc okupowała najwyższe w karierze, 63. miejsce, na koniec sezonu spadła jednak o sześć lokat. Ale i tak mogła być zadowolona. Takie pozycje to już elita, grono najlepszych zawodniczek na świecie. Jej udało się do niej wejść.

Pamiątkowe zdjęcie po tym, jak Magda po raz pierwszy weszła do najlepszej “100” rankingu, awansując na 99. pozycję. Fot. Instagram Magdy Fręch

A przecież wielu powtarzało, że to zawodniczka bez potencjału na duże granie.

O jej stylu gry często mówiono, że niczym się nie wyróżnia, że Magda za dużo kalkuluje, że nie potrafi wywrzeć presji na rywalkach. Miała też problemy z domykaniem ważnych spotkań, może przez to, że nie dysponuje przesadnie mocnym serwisem (choć potrafi dobrze popracować jego kierunkami). Z drugiej strony od zawsze była wybiegana, świetnie czuła się w defensywie, potrafiła grać z kontry i zmuszać rywalki do błędów. O ile, oczywiście, dały się w to wciągnąć. Bo to słabość jej gry – jeśli przeciwniczka nie zacznie się mylić, Fręch często miewa problemy.

Choć, jak mówi Kobierski, to się zmienia.

– Od dłuższego czasu pracowaliśmy nad tym, by grała nieco bardziej agresywnie. W zeszłym roku na treningach było widać, że nieźle jej to wychodzi, ale nie była w stanie przełożyć tego na mecze. W tej chwili kiedyś defensywna zawodniczka stała się tenisistką, która potrafi przejść do kontrataku, wygenerować dobre prędkości. Przesunęła się trochę bliżej kortu. Nadal jednak pracujemy, żeby to wszystko było jeszcze lepsze. Ale to proces. Wygrywanie takich trudnych meczów [jak te w Australian Open] też będzie pomagało w tym, żeby uwierzyła, że to styl, jaki powinna prezentować. Wtedy będzie bardziej kompletna. Bo już teraz dobrze czuje się w obronie, a jeśli będzie się też tak czuła w ataku, to będzie super. To są takie główne elementy. Wiadomo, że jeżeli wygrywa się mecze na swoich warunkach, to buduje się pewność siebie i jest łatwiej grać.

Pomaga miejsce w najlepszej setce. Magda częściej obozuje w Dubaju, gdzie ma bardzo dobre warunki do treningów. Tam spędzała przerwę międzysezonową, mogła pracować tak, jak tego chciała. Polka wreszcie ma środki na to, by się rozwijać, a nie drżeć o to, że pieniędzy nagle braknie. Po Australii dostanie nagły, spory zastrzyk finansowy, który może tylko pomóc. Na pewno będzie chciała to wykorzystać.

O ile bowiem osoby ze środowiska krytykowały czasem jej styl gry, o tyle nikt nie odmawiał jej ambicji. W social mediach potrafiła nawet wdać się w sprzeczki z dziennikarzami, którzy sugerowali, że nigdy niczego wielkiego nie osiągnie. W Australii pokazuje, że mogli się pomylić. Bo IV runda szlema to – jak na nasze warunki – już naprawdę solidny rezultat. A że ma ograniczenia? No ma, doskonale o tym wie sama, czego dowodem wypowiedź o Idze Świątek:

Każda z nas jest inna i ja doskonale zdaję sobie sprawę, że nigdy nie będę grać jak ona. Nie mam nawet zbliżonych warunków fizycznych. Nie mam takiej siły i dynamiki. Staram się budować swoją grę na tym, co jest moim atutem. Staram się nie patrzeć na innych i robić swoje. Nie zazdroszczę jej jednak aż tak dużego zainteresowania mediów oraz tego, że praktycznie każdy jej krok jest skrupulatnie opisywany – mówiła Sportowym Faktom.

Iga zresztą z Australian Open się już pożegnała. O co najmniej rundę wcześniej niż Magda, która pozostała w tej sytuacji naszą jedyną singlistką w Melbourne. Swój mecz IV rundy rozegra w nocy z soboty na niedzielę, o 2 polskiego czasu. I będzie to spotkanie niesamowicie trudne.

Czas na Coco

O ile Caroline Garcia była rywalką z wysokiej półki, o tyle Coco Gauff to już przeciwniczka z tej najwyższej, jedna z czterech głównych faworytek turnieju, obok Aryny Sabalenki, Jeleny Rybakiny i Igi Świątek. Ale z pewnością nie jest to tenisistka nie do ruszenia. Zresztą z wymienionego przed chwilą grona Rybakina i Świątek już z Melbourne się pożegnały, co też świadczy o tym, że niespodzianki są w tym turnieju na porządku dziennym.

Magda chciałaby sprawić kolejną. Andrzej Kobierski nie waha się o tym mówić:

– Oczekiwania przed meczem z Gauff? Są takie, żeby wyjść na kort i ją ograć. A jak to wyjdzie, to zobaczymy. Myślę, że tempo gry nie będzie aż tak duże jak w trzeciej rundzie z Rosjanką. Będzie można pobudować trochę akcji, na pewno Magda będzie się starała – jak mówiłem – wejść bliżej kortu. Nie dostanie raczej od pierwszej piłki tak zwanego „gonga”, jak w meczu z Zacharową. Będzie można polować na swoje okazje. Wiadomo, że za darmo nie będzie żadnych piłek, trzeba będzie pracować na swoje punkty. Ale myślę, że Magda jest na tyle doświadczoną zawodniczką, że się tego meczu nie przestraszy, szczególnie, że wie, że dobrze gra.

Podkreśla też jedno: Magda jest pewna siebie. Widzi, że dobrze gra, że to jest turniej, w którym wszystko wychodzi jej tak, jakby tego chciała. A to buduje, chce się wykorzystać taki moment. Owszem, na korcie spędziła w poprzednich trzech meczach już dużo czasu, grała długie spotkanie. I tak, z przeciwniczką klasy Gauff jeszcze w karierze nie wygrała, mało ma też doświadczenia z tak dużych kortów jak Rod Laver Arena, największy w Melbourne. Ale już dwukrotnie w Australii dokonała czegoś, czego wcześniej nie osiągnęła ani razu w karierze – najpierw pokonując Caroline Garcię, potem wchodząc do IV rundy turnieju Wielkiego Szlema.

Psychicznie jest w tej chwili naprawdę mocna – mówi Kobierski i w tym upatruje szansy. Choć wiadomo, nawet gdyby Magda ten mecz przegrała, to ten występi tak zapamięta na długo. Na pewno osiągnie za jego sprawą rankingową życiówkę, istnieje nawet szansa, że przebije granicę najlepszej „50” światowego zestawienia. – Zawsze wyznaczamy sobie cele. Na ten rok mieliśmy właśnie taki, by wejść do tej „50”. Wygląda, że dość szybko go zrealizujemy. Będziemy musieli sobie ustawić następny – mówi Kobierski.

Jaki to będzie, na razie nie zdradza. Z pewnością jednym z nich powinno być utrzymanie takiej formy. Przykład Magdy Linette z zeszłego sezonu, która po półfinale Australian Open przez resztą sezonu wygrała ledwie 19 spotkań, świadczy o tym, że sukces trzeba potwierdzić dobrymi występami i w kolejnych miesiącach. Choć Kobierski patrzy na to wszystko spokojnie.

– Trzeba pamiętać, że Magda [Linette] miała sporo problemów z urazami, należy to wziąć pod uwagę. Zdrowie nie pozwalało jej grać na najlepszym poziomie. Mam nadzieję, że u nas będzie wszystko w porządku, ale jak to wyjdzie – przekonamy się.

Linette zresztą w social mediach gratulowała już swojej koleżance zwycięstw. Przy okazji pogratulować może też zmiany na pozycji polskiej rakiety numer dwa – po Australian Open zostanie nią bowiem właśnie Fręch. A jak wysoko ostatecznie wyląduje w rankingu, przekonamy się w najbliższych dniach, czy nawet godzinach.

Wiele zależeć będzie od tego, co zrobi dziś w nocy.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. 400mm.pl/FotoPyk

Czytaj więcej o tenisie: 

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Michał Kołkowski
0
Manchester United odzyska wychowanka? Niedawno zadebiutował w reprezentacji Anglii

Australian Open

Komentarze

4 komentarze

Loading...