Rafał Collins został posiadaczem mniejszościowego pakietu akcji Zagłębia Sosnowiec. Choć to zaledwie 0,74 proc. wartości spółki, to ten telewizyjny celebryta ma wziąć odpowiedzialność za reorganizację pionu sportowego pierwszoligowej ekipy. Szykują się duże zmiany i trudno nie odnieść wrażenia, że zaprowadzą klub wprost do spadku.
– Jak informuje Arkadiusz Chęciński, Prezydent Sosnowca, podpisana została umowa między Dariuszem Kozielskim a Rafałem Collinsem, na mocy której Pan Collins nabył pakiet mniejszościowy akcji Zagłębia Sosnowiec, stanowiący 0,74 proc. wszystkich akcji spółki i przejmuje odpowiedzialność za pion sportowy klubu – napisano w oficjalnym oświadczeniu na stronie klubu, ale to dopiero początek farsy związanej z przejęciem odpowiedzialności za sprawy sportowe pierwszoligowego klubu przez człowieka znanego dotychczas z takich projektów jak “Odjazdowe bryki braci Collins”, “Bracia Collins biorą się do roboty” czy “Ameryka Express”.
– Kim jest Rafał Collins? Być może część z kibiców kojarzy go m.in. z programów telewizyjnych, ale tak naprawdę to jedynie promil jego działalności. To przede wszystkim przedsiębiorca, a także działacz społeczny. Choć nabywa pakiet mniejszościowy, to jak przyznaje, dzięki umowie o współpracy akcjonariuszy, jego celem jest podjęcie wszelkich niezbędnych działań, które mają doprowadzić do polepszenia się sytuacji organizacyjnej, a w szczególności sportowej Zagłębia Sosnowiec – czytamy dalej w oficjalnym – podkreślamy – oficjalnym oświadczeniu Zagłębia.
Na wstępie chcemy wyjaśnić, że nie umniejszamy niczego Rafałowi Collinsowi jako człowiekowi, który robi wiele dobrego dzięki swojej fundacji, o czym głośno było m.in. po zwolnieniu Tomasza Komendy z więzienia. Jednak doświadczenie w sporcie, a szczególnie w piłce ma zerowe. No, chyba że zaliczamy do niego organizację charytatywnej, ale lekko półśmiesznej gali bokserskiej z udziałem byłego premiera Kazimierza Marcinkiewicza czy sekundowanie bratu Rafałowi w freak fightowej walce. To wtedy możemy powiedzieć, że do Sosnowca trafia Ralf Rangnick czy Michael Zorc.
Nie to jest jednak przykre. Prawdziwą farsą pozostaje natomiast to, co się dzieje z Zagłębiem. Klub, który jeszcze pięć lat temu grał w Ekstraklasie, z każdym rokiem coraz mocniej się pogrąża. Nie ma żadnej spójnej wizji na wyjście z kryzysu. Jest za to fatalne zarządzanie, odbijanie się od ściany do ściany i próby mydlenia wszystkim oczu, co wywołuje coraz mocniejszy odruch wymiotny.
No bo ile razy można dokładać setki tysięcy złotych z publicznych pieniędzy na klub, który co chwila się kompromituje. A to rokrocznie robi prezydent miasta Arkadiusz Chęciński. A gdy dostaje pytanie, dlaczego tak postępuje, błyskawicznie się nabzdycza, odbija piłeczkę, że może zaprzestać finansowania Zagłębia, ale przecież nikt tego w Sosnowcu nie chce. Pustosłowie, które przejęli jego podwładni.
– Od kiedy objąłem funkcję prezesa w klubie dzieje się mniej, co jest dobrą informacją. Nie ma zamieszania. Liczymy, że ten spokój przełoży się na odpowiednie wyniki. Sytuacja finansowa została opanowana. Doprowadziliśmy do momentu, w którym nie mamy żadnych zaległych zobowiązań w stosunku do obecnych, jak i były zawodników oraz trenerów. Wokół klubu było na tyle dużo zamieszania, że należy się wyciszyć i nie składać żadnych wygórowanych, medialnych zapewnień – mówił nam latem Arkadiusz Aleksander, prezes klubu znad Brynicy.
I kiedy prezes twierdzi, że jego największym sukcesem jest brak medialnych kryzysów, to ciężko ocenić taką kadencję za udaną. A innych triumfów nie święcił, bo choć zapowiadał powrót do Ekstraklasy, obecnie Zagłębie zajmuje ostatnie miejsce w I lidze i dużo bliżej mu do spadku niż awansu. I nie zmieni tego nawet piękny, odpicowany, choć ze słabą murawą – co było widać w europejskich pucharach – stadion. Infrastruktura czy szumne zapowiedzi nie wygrają żadnego meczu. Zrobią to tylko piłkarze, dyrygowani z ławki przez odpowiedniego trenera, którego zatrudnia wykwalifikowany pion sportowy. Ten ma natomiast pomysł i działa we współpracy z właścicielem/prezesem klubu.
Tak to powinno wyglądać. Niby nic, a jednak.
A w Sosnowcu? Pion sportowy nie istnieje. W zeszłym roku Piotr Polczak i Tomasz Tymiński zostali wyrzuceni z klubu. Teraz odpowiedzialność weźmie za to Rafał Collins, który, wykupując 0,74% akcji, zapewnił sobie prawo do zarządzania całym działem. Wystarczyło kilkadziesiąt tysięcy złotych – przecież więcej nie jest wart niespełna jeden procent Zagłębia – żeby porządzić sobie w I lidze. To brzmi jak parodia, kiedy porównamy to z równie nieudanym, ale wielkoskalowym projektem Herthy Berlin. Lars Windhorst wydał 350 mln euro, a i tak nie miał większości głosów do podjęcia decyzji w różnych kwestiach od organizacyjnych po sportowe. Wszystko za sprawą żelaznej zasady 50+1.
W Sosnowcu wystarczy kilkadziesiąt tysięcy złotych, żeby zwolnić trenera Artura Derbina, co ma nastąpić już lada dzień. Jego posadę – zdaniem Meczyków – przejmie były selekcjoner reprezentacji Białorusi, Alaksandr Chackiewicz. Razem z nim przyjdzie nowy dyrektor sportowy. Wszystko zostanie postawione na głowie, odmalowane, pojawi się nowy szyld, kolejne szumne zapowiedzi, kilka nut gładkich słów i obietnic prezydenta miasta, że do Sosnowca przyjdzie inwestor, który sprywatyzuje klub i tak się będzie żyło.
Ahhh. Idzie się rozmarzyć na samą myśl, jak Zagłębie będzie pięknie odpicowane na II ligę.
WIĘCEJ O ZAGŁĘBIU SOSNOWIEC:
- Degrengolada Zagłębia Sosnowiec
- Patologia w 1. lidze. Zagłębie wystawiło kontuzjowanego piłkarza dla kasy z PJS
- Od jednej afery do drugiej. Kryzys Zagłębia Sosnowiec trwa
Fot. Newspix