– Rosjanie nie stwierdzili: “hurra, będziemy startować w igrzyskach olimpijskich”. Nie. Oni teraz czują się odsunięci, poniżeni oraz ukarani – podkreśla w rozmowie z nami Robert Korzeniowski. Czterokrotny mistrz olimpijski jasno skrytykował oburzającą decyzję MKOl-u. Ale też zaznaczył, że to coś, czego się już nie odwróci. Przy okazji Korzeniowski opowiedział też o przygotowaniach Francuzów do olimpijskiej imprezy, a także polskich szansach na medale w Paryżu.
To trzynasty artykuł z realizowanego we współpracy z ORLEN S.A. cyklu „Droga do Paryża”, opowiadającego o igrzyskach olimpijskich, który do końca roku będzie ukazywać się na naszym portalu.
***
KACPER MARCINIAK: Nic już się raczej nie zmieni. Rosyjscy i białoruscy sportowcy zostaną dopuszczeni do udziału w igrzyskach w Paryżu, po spełnieniu kilku warunków. Jaki jest pana komentarz?
ROBERT KORZENIOWSKI: Ja uważam, że cały czas powinniśmy utrzymywać postawę, która piętnuje taką możliwość. Trzeba jednak też być realistami w obecnych okolicznościach geopolitycznych. Jeśli mam dobre informacje, dzisiaj dwunastu zawodników spełnia kryteria dopuszczenia do igrzysk. W związku z tym sprawdzenie, czy nie biorą oni udziału w promowaniu polityki putinowskiej i faktycznie są neutralni, wydaje się możliwe. Z drugiej strony: mam odczucie, że teraz radykalizujemy się jeszcze mocniej niż kiedykolwiek w sytuacji, w której od półtora roku w światowych rozgrywkach tenisa biorą udział zarówno rosyjscy, jak i białoruscy zawodnicy.
Doszło na przykład do starcia Ukrainki Eliny Switoliny z Aryną Sabalenką. To są tematy, które się pojawiają i mamy z nimi do czynienia. I jakoś cały świat nie mówi o tym, żeby zająć się tym, co dzieje się w tenisie. Uważam, że stało się to, co od dawna było zapowiadane. Możemy i powinniśmy się z tym nie zgadzać. Niemniej jednak jeśli spojrzymy na to w realistyczny sposób, pamiętając o możliwościach dyplomatycznych, jakie nam przysługują, to zrozumiemy po prostu, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Nie jesteśmy w stanie odczarować tej sytuacji. Ani odwracać toku rozmów politycznych, jakie mają miejsce na świecie.
Pan w ogóle nie był zaskoczony taką decyzją MKOl-u?
Mnie dziwi nasze zaskoczenie. Społecznie zachowujemy się tak, jakbyśmy byli głusi na wszystko to, co działo się wokół nas. I co więcej: jakbyśmy byli nieprzygotowani na to, że taka decyzja może się pojawić. I tyle.
Myśli pan, że w gronie wymogów wobec rosyjskich i białoruskich sportowców mogłaby znaleźć się konieczność podpisania oświadczenia, w którym jasno sprzeciwialiby się wojnie?
Myślę, że jest to pewien krok, który należałoby poczynić. Bo dokument zostaje dokumentem. Stanowi wyraźną i formalnie potwierdzoną deklaracją. Uwaga, to również deklaracja, która mogłaby być dla niektórych zawodników wyrokiem oraz banicją, jeśli tylko wrócą do swoich krajów.
Posłuchajmy w końcu, co mówi sama Rosja. Bo tam nie są zachwyceni rozwiązaniem, które zaproponował MKOl. Rosjanie nie stwierdzili: “hurra, będziemy startować w igrzyskach olimpijskich”. Nie. Oni teraz czują się odsunięci, poniżeni oraz ukarani. Co więcej, proszę zauważyć, że ta decyzja MKOl-u nie “ratuje” wszystkich sportowców z omawianych przez nas krajów. Bo choćby lekkoatletyka w dalszym ciągu nie dopuszcza do startu Rosjan. Dalej istnieją bowiem też stare tematy dopingowe i korupcyjne.
Ja mam taką obserwację, że to my w Polsce oraz Europie bardziej się oburzamy, niż Rosjanie mają jakakolwiek satysfakcję z tego, co w teorii udało im się osiągnąć.
A myśli pan, że pojawią się – ponownie – groźby bojkotu?
Już się pojawiły. Wyraźny sprzeciw wyraził prezydent Łotwy. Nie słyszałem o podobnych groźbach, na szczeblu prezydenckim, ze strony innych krajów, które piętnowały już wcześniej Rosjan i Białorusinów. Jakieś formy protestu, oświadczenia, się pewnie jeszcze pojawią. Ale bojkot byłby chyba czymś, co przede wszystkim karałoby nas samych.
Powtarzam jeszcze raz: w sytuacji, w której de facto rosyjscy i białoruscy sportowcy mają w świecie sportu jakieś miejsce, pozostaje nam po prostu wyrażenie sprzeciwu co do ich udziału w igrzyskach.
Biorąc pod uwagę to, z czym spotkał się pan ostatnio w Paryżu: jest pan w stanie ocenić stan przygotowania Francuzów do igrzysk? Ta impreza mogłaby wystartować nawet dzisiaj?
Proszę pana, bądźmy realistami: Paryż jest gotowy na etap, na którym jesteśmy w tej chwili. Czyli etap kilka miesięcy przed igrzyskami. Wszystko, co ma się dziać, się dzieje. Jeśli chodzi o obiekty, to część z nich jest poddawana renowacji. Choćby Stade de France, które czeka odnowienie struktury lekkoatletycznej – jeśli chodzi o nową bieżnię, zaplecze i stadion rozgrzewkowy. To taki przykład. Ale na to jest jeszcze trochę czasu.
Nic takiego się nie wydarzyło, żeby igrzyska miały mieć miejsce już w grudniu. Będą w lipcu i na pewno Francja wtedy będzie gotowa. Jestem pod wrażeniem, jak struktury państwowe współpracują między sobą. Zaangażowane zostało całe społeczeństwo. I przy wszystkich protestach społecznych, które mają miejsce, bo każdy chce coś ugrać w związku z tak dużym wydarzeniem, to tę synergię bardzo widać. Mam wrażenie, że we Francji panuje olimpijski spokój, choć nie oznacza on rozluźnienia. Każdy po prostu robi swoje.
Cofnijmy się jeszcze do przeszłości. Która impreza olimpijska w XXI wieku wypadła według pana najlepiej i czy Paryż będzie w stanie do niej nawiązać?
Sydney było jeszcze w dwudziestym wieku, więc wskazałbym na Londyn. Nie byłem na igrzyskach w Rio, więc w tym przypadku trudno określić mi powstałą atmosferę, ale wówczas miało miejsce tyle kontrowersji, że mówimy o raczej mniejszym sukcesie społecznym i sportowym, niż w przypadku stolicy Wielkiej Brytanii w 2012 roku.
Już po igrzyskach Londyn świetnie poradził sobie też z obiektami olimpijskimi. Ma bardzo dobrze zagospodarowane dziedzictwo. W ostatnich latach miały w nim miejsce między innymi mistrzostwa świata w lekkoatletyce. Pamiętam też, że przyjęcie imprezy olimpijskiej przez londyńczyków było naprawdę bardzo dobre. Nie zapomnę, jak spacerowałem ze stadionu do metra przez półtorej godziny i cały czas byłem odprowadzany uśmiechami, piątkami i fajnymi słowami ludzi, którzy byli wokół mnie. W ogóle nie czułem się niezadowolony, że muszę odbyć tak długi spacer, choć oczywiście chodzić lubię.
Cały Londyn był nastawiony proolimpijsko. Uważam, że jeśli społeczeństwo Paryża będzie w podobny sposób otwarte, to przy koncepcie igrzysk, który jest jeszcze ciekawszy niż ten londyński, ze względu na wkomponowanie w tkankę miejską oraz historyczną, będziemy mieli do czynienia z czymś absolutnie niesamowitym. Widziałem też, jak już zmienia się Paryż, patrząc choćby na Pola Marsowe. Wszystko zaczyna żyć. Myślę więc, że tej energii gospodarskiej na pewno w przyszłym roku nie zabraknie.
Przejdźmy do wątku polskiego. Jak oceniłby pan na ten moment obecną pozycję polskiego sportu? Czy w Paryżu będziemy mieli szansę nawiązać do czternastu medali z igrzysk w Tokio?
Osiągnięcie znów pułapu czternastu medali to na pewno ogromne wyzwanie. Szczególnie biorąc pod uwagę, że w Tokio to lekkoatletyka zapewniła nam aż dziewięć krążków. Ten wynik na pewno trudno będzie powtórzyć, ale też oczywiście poziom polskiego sportu radykalnie się nie obniżył. Ja się bardzo cieszę, że mamy mocną siatkówkę. Bilet olimpijski wywalczyły już nawet nasze obie drużyny w tej dyscyplinie. To jest kapitalne. A wiele wskazuje na to, że w Paryżu pojawią się też polskie rugbistki. Mało prawdopodobny jest niestety awans koszykarzy, bo musielibyśmy wygrać na początku lipca z Hiszpanami.
Poza tym mamy swoje specjalności. Jak wspinaczkę sportową, w której bryluje Ola Mirosław. Mamy świetne szpadzistki, kajakarki czy wioślarzy. Potencjału jest zatem sporo. Ale nie jesteśmy też krajem na pewne kilkanaście medali. Myślę, że stać nas na solidne dziesięć krążków i wszystko co dalej, to będzie już naprawdę zadowalający wynik.
Patrzmy też na to, kto po Paryżu będzie budował się w stronę Los Angeles i Brisbane. Bo myślę, że ten zachwyt po Tokio nam zaszkodził. Nieco zachłysnęliśmy się naszym sukcesem. I zaczęliśmy myśleć, że w kolejnych latach będzie tylko wyżej i lepiej. A to wcale tak nie wygląda. Myślę, że można jeszcze bardzo dużo zrobić, jeśli chodzi o przygotowanie na ostatniej prostej. Bo teraz czekają nas decyzje, co do tego w jakich ośrodkach będą miały miejsce przygotowania olimpijskie i jak będą wyglądać. To też wpłynie na szanse medalowe.
Natomiast 11 stycznia, jako lider stowarzyszenia OlimpijczycyPl, wspólnie z ambasadą Francji w Polsce, przy aktywnym udziale PKOl, będę współorganizował spotkanie o charakterze informacyjno-seminaryjnym. Środowisko sportów olimpijskich będzie dyskutować na temat tego, jak igrzyska mogą być przez nas “wygrane”, tak w zakresie stricte sportowym, jak i przyszłej współpracy pomiędzy Polską a Francją. Samo miejsce spotkania będzie szczególne, bo ugości nas Ambasada Francji reprezentująca kraj organizujący zarówno najbliższe igrzyska letnie, jak i najprawdopodobniej również te zimowe w 2030 roku. W kontekście polskich rozważań o organizacji imprezy olimpijskiej nad Wisłą, ta relacja może okazać się wyjątkowo cenna. Tymczasem myślę, że czekają nas ciekawe dyskusje na temat wykorzystania potencjału polskiego sportu olimpijskiego. Ale czy go wykorzystamy w stu procentach? Bardzo bym tego chciał.
Liczę również, że nie będzie nas usypiać bliskość Paryża. I nie będziemy myśleć, ze skoro każdy tam był i wiemy, jak wygląda wieża Eiffla, to jedziemy prawie jak do siebie. Bo to zawsze będzie otoczenie igrzyskowe. Do imprezy czterolecia musimy zatem podejść z pełną koncentracją i dobrze zaplanować ostatni miesiąc, ostatnie dni, które będą poprzedzały ulokowanie reprezentacji w wiosce olimpijskiej. Bo wtedy będą się wygrywać albo przegrywać medale.
SPRAWDŹ: PROMOCJA W FUKSIARZ.PL DLA NOWYCH GRACZY. 100% BEZ RYZYKA DO 300 ZŁ
Wspomniał pan o lekkoatletyce, w której w ostatnim czasie nie osiągamy aż tak dobrych wyników. To zatem może nas powstrzymać przed medalowymi szaleństwami w Paryżu.
Tak, lekkoatletyka nie zrobi już tych liczb, jakie zrobiła. Chcielibyśmy, żeby w stolicy Francji ta dyscyplina przyniosła nam cztery, może pięć medali. A to i tak będzie spory spadek w porównaniu do Tokio. W tej sytuacji, aby dobić do czternastu krążków, potrzebujemy, by inne sporty się mocniej pokazały.
Ja myślę, bez specjalnego wróżenia z fusów, że będziemy na dobrym, stabilnym poziomie. Czyli zakręcimy się między dziesięcioma a dwunastoma medalami. Obym się tutaj nie mylił. Oby wszystkie szanse, które mamy, zostały optymalnie wykorzystane. Sam na pewno marzę o medalu siatkarzy. Pamiętam, jak miałem osiem lat i cieszyłem się, kiedy nasza reprezentacja sięgnęła w Montrealu po złoto. Chciałbym, żeby to się znowu wydarzyło. Bardzo bym chciał. Tak samo liczę, że spełni się sen o czwartym złotym medalu Anity Włodarczyk. To byłoby przepiękne i miałoby globalny zasięg przekazu.
ROZMAWIAŁ KACPER MARCINIAK
Czytaj więcej tekstów z “Drogi do Paryża”:
- Legień: Czytałem, jak zawodnicy zapewniali, że jadą po złoto. Potem przegrywali pierwszą walkę
- Sztuczna inteligencja i igrzyska na telefonie. Jakie nowinki technologiczne wykorzysta Paryż?
- „LeBron nadchodzi”, czyli Amerykanie mają w Paryżu coś do udowodnienia
Fot. Newspix.pl