Piłkarze Stali i Górnika mogli się dziś czuć jak kanapka z serem i jednym plastrem pomidora na wystawnej kolacji – niby zjesz, bo taka kanapka piechotą nie chodzi, ale jednak wszyscy czekają na zupę (Pogoń – Raków) i główne danie (Legia – Lech). Nie ma co kryć: mieliśmy obawy, że będzie to buła ze starym serem i jeszcze starszym pomidorem, ale nie! Dostaliśmy świeży produkt i niedziela z Ekstraklasą zaczęła się naprawdę przyjemnie.
Ale oczywiście przyjemniej dla Stali, która sięgnęła dziś po trzy punkty. To naprawdę nie są łatwe tygodnie dla Kamila Kieresia – właściwie co mecz może się spodziewać, że gra o posadę i przeżywa sporą sinusoidę. Najpierw dostawał z ekipą regularnie w łeb, by sensacyjnie wygrać z Legią. Potem przyszedł jednak wyraźny oklep od Jagiellonii Białystok i męczarnie z Garbarnią w Pucharze Polski, kiedy mielczanie potrzebowali dogrywki i gry w przewadze do odpalenia trzecioligowca.
Chciało się wierzyć, że Stal prawdziwą twarz pokazała w Warszawie, ale wyniki wskazywały, że nie, że to w stolicy miał miejsce wypadek przy pracy. Natomiast dzisiaj Stal udowodniła: jednak nadal potrafi, ponieważ ograć Górnika – cztery mecze z rzędu w lidze bez porażki – to teraz spory wyczyn.
I to w naprawdę wyjątkowym stylu. Po pierwsze Stal przecież przegrywała, kiedy uciekł jej Czyż, po drugie kończyła to spotkanie w dziesiątkę, gdy za faul na Kapraliku wyleciał Esselink. Swoją drogą temu gościowi trzeba poświęcić za ten występ co najmniej parę słów, bo wyglądał fatalnie. Albo właściwie – w ogóle nie wyglądał.
Najpierw odjechał mu Czyż w stylu, który byłby zawstydzający na orliku. I faktycznie – Esselink prezentował się jak czterdziestolatek pykający po godzinach pracy, a Czyż jak zawodowy piłkarz. A podobno i jeden, i drugi uprawiają ten sam zawód. Po przerwie zaś źle ustawionemu Holendrowi chciał się zmyć Kapralik, ale został przez obrońcę powalony. A że wychodziłby sam na sam, sędzia Przybył pożegnał go upominkiem w postaci czerwonej kartki.
Szczerze mówiąc – nie tęskniliśmy.
Niemniej mielczan nie złamało ani przegrywanie w tym meczu, ani gra w osłabieniu (choć jak zszedł z Esselink to może dopiero wówczas składy były wyrównane). Najpierw po błędzie w ustawieniu Górnika gola strzelił Matras, a na 2:1 sztukę upolował Szkurin. I była to naprawdę ładna akcja – najpierw wygrana piłka w środku pola, potem idealna, doskonała wrzutka Getingera, a na końcu pewny finisz Białorusina. Brawo, brawo.
Wydawało się, że może być wyżej, bo Przybył wskazał jeszcze na wapno dla Stali za niby faul Szcześniaka na Szkurinie, natomiast kluczowe jest tu słowo „niby”. Przecież to napastnik zainicjował kontakt, ściągał obrońcę za koszulkę do ziemi, więc nic dziwnego, że się razem przewrócili. Na szczęście – mamy jeszcze VAR, który arbitra głównego zreflektował i rzutu karnego nie było.
Z kolei przegrywający Górnik chciał skorzystać z gry w przewadze, owszem, ale albo był nieskuteczny – trudny strzał Olkowskiego poleciał w boczną siatkę – albo kapitalnie interweniował Kochalski. Jego parada przy uderzeniu Nascimento – stadiony świata. Piłka leciała w okolice okienka, a chłop pofrunął tak zgrabnie, tak efektownie, że można to odwijać raz po razie i się nie znudzić. Duża klasa, naprawdę.
Esselink powinien mu postawić jakieś duże piwo, bo Kochalski musiał w sumie obronić siedem uderzeń, żeby Stal mogła wygrać ten mecz. I dać sobie oddech w ligowej tabeli – przewaga nad Puszczą to znów pięć punktów.
Czytaj więcej o Ekstraklasie:
- O trenerze, który chce zmieniać życia. Jak Siemieniec podniósł Jagę?
- Punkt Legii w Lidze Konferencji może być kluczowym punktem w… mistrzostwie Lecha
Fot. Newspix