Dwóch chłopców beztrosko przemierza uliczkę po boszniackiej stronie Mostaru. Grafitowe chmury ponuro alarmują, że za chwilę lunie jak z cebra. Młodzieńcy trzymają w swoich rękach długie parasole. Wywijają nimi we wszystkie strony. Póki nie pada, zabawa trwa. Trzymają je tak, jakby były karabinami kałasznikowa. Z kolbą, rękojeścią i spustem. Celują w siebie nawzajem i w okna otaczających ich budynków. Mostar nie płacze dziś deszczem. Od trzydziestu lat płacze kulami. Choć naboje wypadają jedynie w wyobraźni chłopców, co drugi dom ma na swojej elewacji ślady po ołowiu.
9 listopada 2023 roku mija trzydzieści lat od zburzenia słynnego Starego Mostu. To on jest największym symbolem miasta, z którego wywodzi się Zrinjski, rywal Legii Warszawa w Lidze Konferencji. Mosty z natury mają łączyć. Ten też łączył, ale dziś raczej dzieli. Po wschodniej stronie rzeki Neretwy mieszkają bośniaccy muzułmanie (Boszniacy), po zachodniej chorwaccy katolicy. Podobno wśród jednych i drugich znajdują się osoby, które poprzysięgły sobie, że już nigdy, przenigdy ich stopa nie postanie na tej drugiej stronie stolicy Hercegowiny. Prędzej umrą niż przekroczą most.
To pewnie miejskie legendy.
Mostar. Historia podzielonego miasta
Pytam Zvonimira Kożulja, niegdyś gwiazdę Pogoni Szczecin, czy podziały wciąż są odczuwalne. Wie to najlepiej. Jako Chorwat wychowywał się po boszniackiej stronie miasta. Kilka miesięcy temu wrócił po latach tułaczki do miejsca, w którym się urodził. Nie chce rozmawiać. Ani o podziałach, ani o wojnie. Na dwa dni przed tak istotnym pucharowym starciem to dla niego zbyt duży temat. Nie szkodzi. W 2019 w roku, jeszcze jako rewelacja Ekstraklasy, opowiedział nam o dramatycznej historii swojej rodziny w przejmującym wywiadzie.
Był 1993 rok. Serbowie okupowali terytorium Mostaru. Bośniaccy muzułmanie i chorwaccy katolicy tym razem stanęli ramię w ramię. Postawili się po sześciu miesiącach zniewolenia. Serbowie odpowiedzieli atakiem na atak. Ostrzeliwali i plądrowali domy. Mama Zvonimira wzięła pod rękę swoje dzieci, syna i córkę, by uciec z nimi w bezpieczne miejsce. Przebiegała przez most, ten słynny, tam aresztowała ją policja. Kobietę zamknięto do prowizorycznego więzienia, które utworzono w jednej ze szkół. Syna i córkę także.
Dwuletniego syna.
Czteroletnią córkę.
Dwulatek był tam najmłodszym osadzonym. Został otruty. Ktoś złowrogo podał mu tabletkę. – Młody, dwuletni chłopiec, skąd miał wiedzieć, co się dzieje? Ktoś coś dał, więc połknął. Nie do wiary, że takie rzeczy się działy – wspominał piłkarz cztery lata temu, gdy robił furorę na polskich boiskach.
Jego rodzinny dom został zniszczony. Nie dało się w nim dalej mieszkać. Kożuljowie wyprowadzili się do małej wioski przy granicy z Chorwacją. Długo odbudowywali swój azyl. Wrócili do niego po dekadzie tułaczki.
Zvonimir nie ma prawa pamiętać mostarskiego więzienia. To nie on był tym dwuletnim chłopcem, który nieuważnie połknął tabletkę. To jego brat. 29-letniego dziś piłkarza nie było jeszcze na świecie. Jego matka spędziła w areszcie trzy miesiące.
Opuszczała go w zaawansowanej ciąży.
Potem na świat przyszedł Zvonimir.
Mostar i historia bratobójczej wojny
W 1992 roku w byłej Jugosławii wybuchła wojna domowa.
Mostar jest dla tej wojny absolutnie symbolicznym miejscem. To tam starły się ze sobą trzy narody, trzy kultury i trzy religie. Prawosławni Serbowie stanęli przeciwko zjednoczonym katolickim Chorwatom i muzułmańskim Bośniakom. Kto zaatakował jako pierwszy? Tego nie ustalono. Wiadomo jednak, że każdy był przygotowany do bratobójczej wojny. Napięcia narastały. Nacjonalizmy rosły. Wspólne życie w ramach wielkiej Jugosławii wyczerpało swoją formułę. Coraz więcej narodów chciało swojej autonomii i niepodległości.
Zbrodnie na ludności cywilnej.
Czystki etniczne.
Zamykanie w obozach.
Egzekucje całych rodzin.
Podpalenia domów wraz z ludźmi w środku.
Gwałty na wyznawczyniach odmiennych religii.
Ostrzeliwanie transportów z żywnością.
Ponad dwieście tysięcy poległych.
To była naprawdę okropna batalia.
Wtedy mówiono, że to największy konflikt w Europie od zakończenia drugiej wojny światowej. Serbowie zostali przepędzeni z Mostaru. Gdy uciekali, burzyli wszystkie mosty. Nie udało im się tylko z tym najistotniejszym. Żołnierz noszący się z zamiarem podłożenia ładunku został w porę zamordowany.
Po wygnaniu prawosławnych Serbów wojna w Mostarze przeszła w kolejny etap. Chorwaci stanęli naprzeciwko Boszniaków. Chcieli zawłaszczyć całe miasto. Wypędzić muzułmanów tak, jak zrobili to z Serbami. Opanowali zachodnią stronę. Wysadzili w powietrze wszystkie meczety na tym terenie. Zabili potem, jak mówiła o nim społeczność stolicy Hercegowiny, najstarszego mieszkańca Mostaru, czyli zrobili to, co nie udało się Serbom.
Wysadzili most.
Ten most.
Chorwaci zarzekali się, że zniszczyli cel militarny, więc powinni być rozgrzeszeni, bo takie rzeczy dzieją się na wojnie, ale nikt Starego Mostu nie postrzegał w kategoriach celu militarnego. Konstrukcja ma ledwie cztery metry szerokości. Nie przejedzie nią żaden opancerzony pojazd. „Został zburzony, bo przypominał półksiężyc, symbol islamu”, pisał poeta Miso Marić.
Katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy…
Coś w tym może być.
Most przez setki lat stanowił symbol pokoju. Bo przecież Mostar od zawsze jest wielokulturowy. Miasto zostało założone przez Turków. To oni w 1566 roku wybudowali ten kamienny most. Wynieśli się dopiero w 1875 roku wskutek antytureckiego powstania. Mostar trafił wówczas we władanie Austro-Węgier. Chorwaci ostrzeliwali tę wielowiekową konstrukcję, lecz ta nie chciała się poddać. Runęła 9 listopada 1993 roku dopiero po sześćdziesiątym pocisku.
Odbudowa zaczęła się 7 czerwca 2001 roku. Wykorzystano do niej elementy starego mostu, które wyłowiono z rzeki.
Most dostał nowe życie 23 lipca 2004.
Kule na ścianach
To wręcz postapokaliptyczny widok. Kelner przeciera szmatką dopiero co rozłożone stoliki. Z głośników grają bałkańskie rytmy na weselną nutę. Pierwsi ludzie otrzymują już swoje zamówienia. Na tabliczce mającej zachęcić turystów lokal poleca piwa kraftowe, mrożoną kawę i słodką lemoniadę. Kibice Velezu wywieszają pomalowaną na czerwono płachtę z napisem „vsi na stadion”.
Za tym wszystkim stoi ten zrujnowany moloch. Gigantyczny i monumentalny. Zostały z niego już same mury podtrzymywane przez drewniane wsporniki. Otoczone są metalową bramą zabezpieczającą przed ciekawskimi turystami, bo wejście do środka grozi niebezpieczeństwem. Kiedyś jeszcze dało się wejść jedną z dziur, lecz ta została zabetonowana. „Narnia is closed”, ktoś zażartował przy pomocy farby w spreju.
Kule na ścianach. Wszędzie są kule na ścianach. Na murach starego meczetu w zabytkowej dzielnicy. Na elewacji stadionu Zrinjskiego, który ugości Legię Warszawa. Na ponurym gmachu, który wygląda jak urząd. Na domach jednorodzinnych. Na wielopiętrowych blokach.
Naprawdę wszędzie. Pod tym względem czas stanął w miejscu.
Wiecie, co pośród tych wszystkich ostrzelanych i pokiereszowanych budowli poruszyło mnie najmocniej?
Brama garażowa.
Ta brama garażowa.
Zwykłe bośniackie blokowisko. Zwykły budyneczek z garażami dla trzech samochodów. Pokryta rdzą i starą farbą brama, która przyjęła prawdziwą salwę z karabinu. Napis: “no parking”. A w zasadzie: „no parkin”, bo „g” się nie zmieściło. Ktoś pisał na szybko, źle wymierzył. Na dole czerwona emotikonka. Uśmiechnięta buźka. Wystawiony język.
;P
Nie wiem, co w tej instalacji porusza mnie najbardziej. Ofiary ataku, które prawdopodobnie skryły się za kruchą bramą? Świadomość, że ołów latał tak gęsto? Ta upiorna emotikonka, niby tylko zaczepnie uśmiechnięta buźka, a w rzeczywistości mina klauna z horroru? A może to, że ta brama stoi tam taki kawał czasu?
Przez trzydzieści lat nikt nie wymienił kompletnie zmaltretowanej nabojami bramy. Rzecz dzieje się w samym centrum boszniackiej strony Mostaru. Nie trzeba skończyć uniwersytetu ekonomicznego, by dostrzec, że w tym wielokulturowym mieście jest raczej biednie. Tak biednie, by przez tyle lat nie pozbywać się tak rzucających się w oczy śladów wojny domowej? A może mają one o czymś przypominać? Może właściciel tego garażu założył już kiedyś nową i świeżuteńką bramę, ale ta po dwóch latach została przedziurawiona tak, jak nie są dziurawe nawet szwajcarskie sery? I wtedy stwierdził, że nauczony doświadczeniem drugi raz już nowej nie kupi, bo co, skoro Serbowie znów mogą najechać miasto?
Upiorne.
Wojenna sztuka uliczna
Stara kamienica straszy z pierwszego piętra rzędem powybijanych szyb. Łapię się na tym, że już sam nie wiem, czy to pozostałość po wojnie, czy zwykły remont. Ale chyba remont, bo na parterze dostrzegam świeżo założone okna, jeszcze w folii. Obok swoim ogromem przytłacza wzorzysta i majestatyczna galeria handlowa (zdjęcia wyżej), która kiedyś cieszyła się ogromną popularnością. Ona także ucierpiała w bratobójczej wojnie. Stoi tak od trzydziestu lat. Podobno ostatnio znalazł się inwestor, który chce ją odbudować. W bośniackiej prasie czytam, że nawet burmistrz miasta nie wie, kim jest ów człowiek. Ale ma odbudować. Przy dawnej galerii, tuż nad malunkiem autorstwa kibiców Velezu, głową do dołu zwisa biała postać. Wygląda jakby poległa. Nocą można się przerazić.
To instalacja artystyczna. Nieprzypadkowo ulokowano akurat w miejscu, które nie przetrwało mocy pocisków. Kolejną podobną postać widzę już po chorwackiej stronie. Kołysze się na huśtawce zamontowanej na żeliwnym zbrojeniu zmasakrowanego niegdyś budynku. Straszące przez lata ruiny stały się inspiracją dla ulicznych artystów, którzy ze śladów po kulach zrobili sobie element sztuki.
Kiedyś funkcjonowały jeszcze „róże Bośni”. Gdy pozostałości po pociskach były widoczne na ziemi – asfalcie czy chodnikach – malowano je na czerwony kolor, tak by rzucały się w oczy. Tam, gdzie zatrzymano matkę Zvonimira Kożulja, można dziś kupić magnesiki z mostem, koszulki z nazwiskiem Edina Dżeko i długopisy zrobione z naboi. Na straganach można nabyć też kupić żołnierski ekwipunek, jaki ostał się z bratobójczych walk przed trzydziestoma laty. Trudno oceniać. Tu każdy ma swoją upiorną historię. Także i wspomniany Dżeko, najlepszy piłkarz w historii bośniackiej piłki, któremu życie uratowała matka. Zakazała mu iść grać w piłkę. Akurat wtedy na boisko spadła bomba.
Podziały
W Mostarze można zobaczyć pomnik Bruce’a Lee. Mieszkańcy śmieją się, że to dowód na to, że podziały są wciąż żywe. Lokalne władze zgodziły się ze sobą, że chcą postawić w odradzającym się z popiołów mieście monument dla jakiejś zasłużonej postaci. Chorwaci i Boszniacy nie potrafili się jednak dogadać, kto powinien zostać uhonorowany. Wybrali więc kogoś, kto jest kompletnie neutralny. Memicznego bohatera filmów akcji, który podobno ma symbolizować przyjaźń i zgodę. Może i tak.
Rozłam podobno najbardziej widać po małżeństwach. Jeszcze kiedyś Mostar miał największą liczbę mieszanych małżeństw w całej Jugosławii (mieszane, czyli mąż i żona wywodzący się z różnych narodów). W takiej konfiguracji zawierano aż jedną trzecią wszystkich cywilnych związków. Piętnaście lat temu zrobiono ponownie badania. Wyszło, że tylko dwa procent mostarskich małżeństw to efekt miłości Chorwatki i Boszniaka (lub odwrotnie). A przecież proporcje obu nacji w tym mieście układają się mniej więcej po połowie. Albo inny z przykładów, też z 2008 roku. Mistrzostwa Europy. Muzułmańscy Turcy wygrywają z Chorwatami. Boszniacy, postrzegający Turków jako swoich przyjaciół, świętują na ulicach. Chorwaci nie mogą tego znieść. Mostar znów płonie.
Jedni mówią, że konflikt został zamieciony pod dywan. Drudzy, że młodzi już nie żyją żadnymi podziałami. Jak jest? Nie wiem. Nie powiem jednoznacznie, że jedni plują na drugich na ulicach, albo że wszyscy już dawno zapomnieli i żyją ze sobą w zgodzie i szczęściu. To zbyt duży temat, by próbować go oceniać po dwóch dniach spędzonych w Mostarze. Nie potrafię tego zrobić.
Do Zvonimira Kożulja, specjalisty od strzałów z dystansu, przylgnęła kiedyś ksywka „Zolja”. „Zolja” to skonstruowany w Jugosławii granatnik przeciwpancerny. Przydomek nadał piłkarzowi jeden z dziennikarzy po bramce w meczu derbowym. Już rozumiem, dlaczego Kożulj nieszczególnie przepada za tą ksywką. Nawet jeśli to docenienie mocnych uderzeń, kojarzy się ona z bronią. Broń kojarzy się z cierpieniem. Ranami, które nawet jeśli są już zabliźnione, to wciąż je widać.
Największym symbolem Mostaru nie jest dla mnie most.
Są nim ślady po kulach, które brutalnie przypominają o wojnie. To je zapamiętam najbardziej. Nawet, gdyby w meczu Zrijnskiego z Legią wydarzyły się prawdziwe cuda.
WIĘCEJ O MOSTARZE:
- Raport z Mostaru: wyluzowany Runjaic, odrodzony Kożulj i zawłaszczony stadion
- Gierki don Vico. Sukces Zrinjskiego nie przykrywa rozkładu bośniackiego futbolu
- Mesanović: Podczas wojny ludzie chcieli po prostu żyć. Dziękuję rodzicom, że miałem piłkę
Fot. Jakub Białek