Łatwo przyzwyczaić się do dobrego, a my przyzwyczailiśmy się, że jeśli gdzieś rozgrywany jest duży turniej w piłkę nożną, to na tym turnieju jesteśmy. Od Euro 2016 jeździmy wszędzie, ba, tylko awans na ostatni mundial kosztował nas trochę więcej nerwów, bo wcześniej z kwalifikacją nie mieliśmy większych problemów – w szczególności za kadencji Brzęczka, który punktowo rozniósł resztę stawki. No, ale bilety do grona najlepszych nie są dane raz na zawsze, każdy musi o nie regularnie walczyć i nawet jeśli jesteś teoretycznie mocny, a mimo wszystko zawiedziesz, to musisz obejść się smakiem (spytajcie Włochów). Stoimy więc dziś przed dużym prawdopodobieństwem, że to, co dobre, się kończy. I niestety – może nie być to jednorazowa przykrość, jaka nas spotyka.
Wszystko dlatego, że ranking nie jest obojętny na takie popisy jak nasze i po prostu będzie odnotowywać coraz gorsze rezultaty. Przykładowo – po mundialu w Katarze byliśmy dwunastą europejską drużyną w rankingu FIFA. Teraz (ostatnie notowanie jest wrześniowe) zajmujemy szesnastą lokatę. Niby tylko cztery miejsca różnicy, ale koszt ogromny, bo dwunaste miejsce dawałoby nam jeszcze pierwszy koszyk w eliminacjach do mistrzostw świata. Szesnaste to koszyk drugi, a może być przecież jeszcze gorzej, jeśli – wiele na to wskazuje – nie zakwalifikujemy się na mistrzostwa Europy.
Inni będą punktować, a my będziemy siedzieć w kapciach. Potem wrócimy do grania, ale o mundial znów będzie trudno – awansują tylko drużyny z pierwszych miejsc, drugie trafiają do barażu. Półfinał i finał z mocnymi przeciwnikami. Znów może się nie udać, znów inni będą punktować, a my dalej w kapciach. Samonakręcająca się spirala.
Ktoś może powiedzieć, że to czarnowidztwo i to jeszcze zbyt daleko idące. Naturalnie – i możemy się odkręcić, i możemy mieć szczęście w losowaniu jak wtedy, kiedy reprezentacja Nawałki losowana z trzeciego koszyka dostała w eliminacjach Rumunię z pierwszego i Danię z drugiego. Niemniej na razie jesteśmy w sytuacji, kiedy do odkręcenia nam daleko, a szczęście w losowaniu rozpieprzyliśmy w drobny mak.
Polska jak Grecja?
Dlatego – ku przestrodze – należy spojrzeć jak inna europejska reprezentacja zagrzebała się w serii złych wyników i rozwalała swój ranking. Mowa tu o Grecji, która będzie dla nas dobrym przykładem, bo w hierarchii w futbolu trudno patrzyć nam na nią ze specjalną wyższością, ponadto chodzi o czasy nie tak wcale odległe.
Otóż Grecy po historycznym sukcesie na Euro 2004 nie zakwalifikowali się na mundial 2006, ale potem zrobili dokładnie to samo, co my – mianowicie grali na czterech turniejach z rzędu. Co więcej: z wręcz identycznym skutkiem jak Polacy. Dwukrotnie nie wyszli z grupy (2008, 2010), raz byli w najlepszej ósemce kontynentu (ćwierćfinał z 2012), raz przeszli do 1/8 mundialu (2014).
Różnica między nami polega więc w zasadzie na jednym meczu, bo my po drodze do ćwierćfinału Euro ograliśmy jeszcze Szwajcarię, Grecy lądowali tam od razu po wyjściu z grupy (no, ale mieli trudniej, by na sam turniej się załapać).
I teraz: grecki zespół po swoim najlepszym mundialu w historii losowany był z pierwszego koszyka w eliminacjach do Euro 2016. Polski zespół – po swoim najlepszym mundialu od 36 lat – też przyjmował rywali z pierwszej puli. Jak wygląda to dla nas w chwili obecnej, doskonale wiemy. Jak skończyło się to dla Greków? O tak:
Absolutną i wielopoziomową katastrofą. Wygrali tylko jedno spotkanie, z Węgrami, i to w ostatniej kolejce eliminacji, kiedy dawno było po herbacie. A przecież – jak i my – mogli być całkiem pewni swego. Irlandia Północna nigdy przecież nie grała na Euro, trudno było zakładać jej awans, a z pierwszego miejsca – absurd. Finowie – to samo, nigdy na mistrzostwach Europy nie byli, świata zresztą też. Wyspy Owcze – kompletny outsider. Węgrzy bez dużego turnieju od 1986, ostatni raz na Euro w 1972. No, na Rumunów można uważać, ale to przecież najwyżej podzieli się dwa pierwsze miejsca.
I guzik, przeliczyli się całkowicie. Tak jak i my.
PS Grecy po historycznym sukcesie na mundialu zatrudnili trenera z tzw. nazwiskiem. Claudio Ranieriego. Wytrzymał cztery mecze, trzy przegrał, jeden zremisował. Zapewne przypomina wam to coś…
Cała katastrofa kosztowała ich przed kolejnymi eliminacjami wylot aż do trzeciego koszyka w eliminacjach do mundialu w 2018 roku, ale zebrali się w sobie i w grupie zajęli drugie miejsce, które dawało im baraże:
Zapewne w drugie miejsce celować będziemy i my, jeśli trafimy na Francję, Hiszpanię, Belgię czy jakąś inną Anglię. Niemniej dla Greków te baraże nie okazały się przepustką do najlepszych, bo dostali w nich Chorwatów (którzy teraz grożą nam) i wyłapali od nich 1:4 w dwumeczu. Zatem: Grecy w swoich eliminacjach trafili – jak się okazało – na trzeci zespół świata i w barażach, gdzie teoretycznie (!) powinno być łatwiej, na drugi zespół świata.
No, ale na taką ścieżkę zapracowali…
I w eliminacjach do Euro 2020 byli już losowani z czwartego koszyka. Poszczęściło się im: mogli wyjąć Francję, Niemcy, Szkocję, dostali Włochów, Finów i Bośniaków, ale nie dali rady. Mimo że przeskoczyli Bośnię, podupadły ranking wiążący się z wynikami w Lidze Narodów nie dał im nawet baraży.
Kolejne eliminacje – do mundialu w 2022 – Grecy zaczęli z trzeciego koszyka i o szczęściu absolutnie nie mogli już mówić. Hiszpania, Szwecja – pozamiatane. Tak też się stało. Drużyna nie była nawet blisko kwalifikacji:
Eliminacje Euro 2024? Czwarty koszyk. W losowaniu: Francja, Holandia, Irlandia. Grecy walczą dzielnie, mają tyle samo punktów co Holendrzy, ale ci jeszcze Irlandię u siebie i Gibraltar na wyjeździe… Ciężary. No już po samym losowaniu, prawda?
Grecja – ogromna przestroga
Zanosi się na piąty duży turniej z rzędu bez Greków (choć mają jeszcze baraże). Bez reprezentacji, która w 2004 roku była mistrzem Europy, a potem zaliczyła cztery na pięć wielkich imprez. Ta drużyna spadała więc z jeszcze wyższego konia niż z tego, z którego my z uporem maniaka chcemy się spieprzyć. Szybko poszło. Najpierw losowani z pierwszego koszyka, potem trzeci, czwarty, łudzenie się na szczęście w eliminacjach, które – nawet jeśli przychodziło – to potem robiło w tył w zwrot w barażach.
Zresztą, czy Grecy są jedyni? Oczywiście, że nie. Norwedzy od 1994 do 2000 roku zagrali w trzech turniejach. Potem już w żadnym. Rumuni w latach 90. byli na wszystkich mundialach, dwukrotnie wychodzili z grupy, w XXI wieku nie dostali się na żaden. Bułgarzy dziś nie istnieją, ale jeszcze w 2004 byli na Euro, w 1994 zajmowali czwarte miejsce na mundialu, w 1998 też na turniej pojechali. Wreszcie – my! Od 1974 do 1986 pasmo większych i mniejszych sukcesów, by potem zniknąć na szesnaście lat. Albo od 2008 do 2016 roku – wtedy, by pojechać na turniej, musieliśmy go sobie sami zorganizować.
Wiadomo, że każdy przypadek jest nieco inny, ale należy mieć świadomość, że dla drużyn, które nie należą do europejskiego topu, zapadnięcie się w marazm może być cholernie bolesne. I długotrwałe. Włosi nie pojadą gdzieś raz, drugi, ale wiadomo, że zaraz się odbudują i wrócą do czołówki. Holendrzy tak samo. My, jak pokazali choćby Grecy – niekoniecznie.
Bo kto zagwarantuje, że w najbliższych latach czeka nas mocne pokolenie z – bywało – najlepszym piłkarzem kontynentu na czele? Przecież bardziej prawdopodobne jest to, że się tak nie stanie, niż się stanie.
Dlatego te eliminacje tak bolą, bo zagrzebaliśmy się w syfie szybciej niż bylibyśmy w stanie to przyjąć. Brak awansu na mundial uwierałby, ale jednocześnie byłby łatwiejszy do zrozumienia niż brak awansu na turniej, na który jedzie połowa kontynentu. A od takiej wpadki może się zacząć nasz marsz na dno.
Tak przecież zaczęli Grecy.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: