Tomasz Woźniak, 21 lat, 195 centymetrów, 90 kilogramów. Kojarzycie? Pewnie nie. Nieważne. Oto najnowsze wzmocnienie wąskiej kadry Cracovii na rozgrywki Pucharu Polski. Znaczy, no, sprawa jest skomplikowana, młody bramkarz dla Pasów zagrał w tym sezonie tylko raz – pierwszy i ostatni. Ale za to jak! Wszystkie cztery bramki drużyna Jacka Zielińskiego zdobyła dzięki jego mniejszym lub większym błędom. Dla ścisłości: raczej większym.
Inna sprawa, że żarty jedno, szyderka drugie, ale nie ma sensu się nad golkiperem Górnika Łęczna szczególnie pastwić. Wiedział, że nie dorósł do rangi wyzwania i zawalił sprawę po całości, kiedy Jani Atanasov z rzutu wolnego wpakował mu gola na 1:4. Ręce rozłożone, ruchy nerwowe, na twarzy wypisana panika. Interweniował niezdarnie, strzał Macedończyka był silny i dosyć kąśliwy, ale absolutnie do odbicia, nie miał prawa wylądować w siatce. Nikogo jednak ta bezradność Woźniaka nie dziwiła, bo wcześniej znacznie poważniej nabroił przy trzech innych trafieniach Cracovii.
Przy pierwszym uwiesił się na plecach Kacpra Śmiglewskiego i pozwolił piłce odbitej od łepetyny Souleymane Cisse wlecieć do bramki Górnika. Przy drugim wypuścił z koszyczka kompletnie nieudane i lecące godzinami dośrodkowanie jednego z piłkarzy Cracovii, a następnie własny kiks ratował na tyle nieudolnie, że znalazł się z futbolówką za linią bramki. Przy trzecim sam Takuto Oshima zastanawiał się, jak Woźniak mógł przepuścić jego anemiczną główkę. Tak, serio, Japończyk przy cieszynce starał się pokazać kolegom, jak tego gola w ogóle strzelił.
Całkiem niezłe wyczucie miał realizator transmisji, który po każdym z tych baboli robił zbliżenie na strapioną minę Macieja Gostomskiego, podstawowego bramkarza Górnika. Trzydziestopięciolatek jest najlepszym golkiperem tego sezonu I ligi. Statystyki nie pozostawiają w tej kwestii większych wątpliwości: ma najwięcej interwencji i tzw. „uratowanych bramek” na 90 minut gry. Do tego aż pięć czystych kont w dziewięciu meczach. Bez niego nie byłoby mowy o rewelacyjnym starcie dotąd niepokonanych na ligowych boiskach Zielono-Czarnych. I, coś nam się tak wydaje, gdyby tylko Gostomski mógł wystąpić z Cracovią, ta seria mogłaby zostać przedłużona o Puchar Polski…
Górnik nie dygał przed Cracovią. Odpowiadał na wszystkie kuriozalne wywrotki Woźniaka. Adam Deja najpierw nabił Benjamina Kallmana (fatalny tydzień: z Pogonią sprokurował karnego, z Górnikiem wpakował samobója) z rzutu wolnego, a następnie zapakował gola z gatunku „stadiony świata”, zaś Egzon Kryeziu pewnie wykorzystał rzut karny. I gdyby tylko ciut bardziej skuteczny był Karol Podliński, który jak nie strzelał w Lubinie, tak nie trafia w Łęcznej, mogłoby dojść do niespodzianki.
Ostatecznie wygrała Cracovia, bo grała w dwunastu. Tak bywa, ale absolutnie nieprzypadkowo Jacek Zieliński po meczu nie wyglądał na specjalnie zadowolonego. W dwóch ostatnich spotkaniach jego Pasy straciły osiem goli. Od pięciu meczów ewidentnie coś nie gra. Kadra jest wąska, jakości brakuje, żadne zdziwienie, oczywiste było to już latem. Na razie spokój, bo dopomógł Woźniak. Panie Filipiak, wisi mu pan cygaro. Albo nie, młody chłopak, niech się nie deprawuje, lepiej nowe rękawice, bo te coś się nie kleją.
Górnik Łęczna 3:4 Cracovia
Kallman sam. 45+6′, Deja 60′, Kryeziu 89′ – Cisse 45′ sam., Woźniak 53′ sam., Oshima 56′, Atanasov 58′
Czytaj więcej o Pucharze Polski:
- Nawet rezerwy Legii za mocne dla Ruchu Chorzów. Szkoda, że trybuny były puste
- Miłosierny Polsat
- Polscy kibice piłki nożnej, gdy Polsat będzie transmitował co najwyżej fińskie kręgle
- Śląsk bez argumentów w Białymstoku. Jaga gra dalej w Pucharze Polski
- Wieczysta Kraków nie spełnia snów o potędze
Fot. Newspix