Starcia dwóch klubów z Ekstraklasy na tak wczesnym etapie Pucharu Polski zawsze zapowiadają się szlagierowo, ale często w praktyce wychodzi z tego dość kiepskie widowisko. Niestety, podobnie było w przypadku meczu Jagiellonii Białystok ze Śląskiem Wrocław. Goście rozczarowali na całej linii i zasłużenie przegrali z białostoczanami, mimo że “Jaga” też nie oczarowała formą.
Oczarował za to Nene. Czym? Już wy sami wiecie. Tym co zawsze!
Fatalna pierwsza połowa
Pierwsza połowa to był w wykonaniu obu zespołów – trzeba to napisać wprost – całkowity paździerz. Zarówno Adrian Siemieniec, jak i Jacek Magiera trochę namieszali w wyjściowych jedenastkach względem tego, co na ogół obserwujemy w spotkaniach Ekstraklasy, ale jeśli zmiennicy cokolwiek swoim występem udowodnili, to chyba tylko to, że dotychczas słusznie brakowało dla nich miejsca w podstawowym składzie. Weźmy na tapet choćby takiego Camerona Borthwick-Jacksona – gołym okiem widać, że w Odrze musi upłynąć jeszcze mnóstwo wody, zanim sztab szkoleniowy Śląska zdoła Anglika odgruzować. Kenneth Zohore także dowiódł, że nie jest w stanie dać drużynie nawet połowy tego, co gwarantuje ostatnimi czasy w meczach ligowych Erik Exposito.
Generalnie – starcie “Jagi” ze Śląskiem nie wyglądało na konfrontację dwóch czołowych klubów Ekstraklasy w sezonie 2023/24. Bardziej przypominało bezładną kopaninę trzecioligowców. Nie zliczymy wszystkich przeciągniętych dośrodkowań, przerzutów skierowanych w aut czy kontrataków zniweczonych nieprecyzyjnym podaniem na wolne pole albo chaotycznym dryblingiem. Rozczarowywali przede wszystkim goście. Nie tylko dlatego, że więcej od nich wymagaliśmy jako od liderów Ekstraklasy. Po prostu ekipa z Dolnego Śląska miała kłopoty ze skleceniem jakiegokolwiek składnego ataku.
O wypracowywaniu sobie czystych sytuacji strzeleckich nawet nie wspominamy.
Jagiellonia przejęła kontrolę
Na szczęście w drugiej odsłonie meczu przynajmniej jedna drużyna postanowiła się przebudzić i realnie zademonstrować, że zależy jej na awansie do kolejnej rundy Pucharu Polski. Była to Jagiellonia Białystok. Gospodarze wrzucili wyższy bieg, przejęli kontrolę nad środkową strefą boiska i zaczęli sobie coraz śmielej poczynać na połowie Śląska. A co najważniejsze – rosnącą przewagę białostoczanie dość szybko potwierdzili golem. Zresztą pięknym golem, bo Nene nie zwykł zdobywać innych. Pomocnik “Jagi” uderzył w swoim stylu – z dystansu, z doskonałą rotacją i mocą. Kacper Trelowski był bez szans.
Inna sprawa, że to jednak ogromne niedopatrzenie wrocławian, by pozostawić akurat Nenego praktycznie bez krycia na dwudziestym piątym metrze. Akurat te piłkarz rzeczywiście – że przypomnimy nieśmiertelną formułkę – “potrafi uderzyć z dystansu”. I nie jest to wiedza tajemna.
Błąd Śląska w organizacji gry obronnej okazał się zresztą bardzo kosztowny. Wrocławianie już przy stanie 0:0 nie wyglądali na zespół, który będzie w stanie zdobyć dziś chociaż jedną bramkę, a po utracie gola kompletnie uszło z nich powietrze. Nie zmieniło tego nawet pojawienie się na murawie takich graczy jak Exposito czy Schwarz. Zresztą akurat ten drugi mógł wyciągnąć swój zespół z tarapatów, lecz zmarnował stuprocentową sytuację po dośrodkowaniu Samca-Talara. I z perspektywy czasu możemy już bez cienia wątpliwości stwierdzić, iż to był ostatni dzwonek dla Śląska, by odwrócić losy meczu.
Końcówka bowiem ponownie należała do Jagiellonii, a w doliczonym czasie gry Jesus Imaz dobił wrocławian drugim trafieniem, korzystając na znakomitym dograniu Dominika Marczuka. Nastolatek coraz śmielej sobie poczyna w ostatnich tygodniach. Rośnie w Białymstoku naprawdę ciekawy skrzydłowy.
Jagiellonia Białystok – Śląsk Wrocław 2:0 (0:0)
Nene 62′, Imaz 90+2′
Czytaj więcej o Pucharze Polski:
- Jak co roku: zaczynamy Puchar Braku Transmisji!
- Michał Pazdan: Paraliż, mania i bezsenność. Po Euro 2016 wyniszczała mnie głowa
Fot. Łączy nas Piłka