Wszystko na półmetku rozgrywek Copa America jest już jasne. Brazylia wychodzi z grupy, Kolumbia również, choć ci drudzy do samego końca musieli drżeć o wynik tych pierwszych…
Ale po kolei. Przed dzisiejszymi meczami w grupie C niewiele było jasne, bo każdy miał po trzy punkty. Wydawało się, że podopieczni Jose Pekermana po pokonaniu Brazylii wrócili już na właściwe tory, a tu znów ich gra była daleka od oczekiwań. Zresztą, nie tylko gra. Już na dzień dobry Falcao padł jak rażony piorunem, mocno trzymając się za nos. I kiedy spodziewaliśmy się widoku, jak po walce Jędrzejczyk z Penne, realizator pokazał powtórkę: Kolumbijczyk dostał w klatkę piersiową.
A potem głupotą błysnął jeszcze James.
Chętnie napisalibyśmy coś sensownego o meczu, ale o to naprawdę ciężko. Kolumbijczycy zawodzą na tym turnieju, i to konkretnie. Mają piłkarzy pokroju Falcao, Jamesa czy Cuadrado, za sobą bardzo dobry występ na mundialu w Brazylii, a teraz… Niezły strzał na otwarcie oddał Falcao, groźne podłączenie się Armero i w pierwszej połowie tyle, w drugiej – niewiele więcej. Pozytywy w ekipie Pekermana można było liczyć na palcach jednej dłoni, zostawiając wolnych kilka palców.
Parę niegroźnych strzałów jak na klasowy zespół, który potrzebuje zwycięstwa, to bilans naprawdę kiepski. A Kolumbijczykom – jako, że nie byli w stanie strzelić ani jednego gola – pozostało liczyć, że drugi dzisiejszy mecz nie przyniesie remisu.
***
Brazylia przeciwko Wenezueli była już nieco lepsza. Dobrze przede wszystkim zaczęła mecz, bo od wrzutki Robinho i niezłego strzału Thiago Silvy, który dał otwierającego gola. Dedykacja z boiska dla Neymara, kamery skierowanego na wypatrzonego na trybunach piłkarza Barcelony. Fizycznie na boisku go nie ma, ale przynajmniej jest duchem.
Szczerze? Obawialiśmy się remisu. Po pierwsze, Brazylia bez Neymara to duża zagadka, a jeśli zaskakiwać bez największej gwiazdy zespołu – raczej in minus. Po drugie, podział punktów na koniec fazy grupowej, który premiuje oba zespoły, to niezły deal. Podopieczni Dungi szybko jednak pokazali, że nie zamierzają bawić się w półśrodki.
Brazylia ogrywa więc Wenezuelę, ale nie tak pewnie i zdecydowanie. To nie był kawał wielkiej piłki, to nie był z miejsca materiał na najlepszą drużynę turnieju, choć – przy tych wszystkich problemach Canarinhos – też tak źle nie wyszło. O, choćby drugi gol: od ładnego rozprowadzenia piłki, przez zerwanie skrzydłem Williana i dogranie zewnętrzną częścią stopy, po wykończenie Firmino.
I kiedy już nic miało się nie wydarzyć, a David Luiz uderzał nawet przewrotką, Wenezuela się obudziła. Arango uderza z wolnego, bramkarz paruje piłkę na słupek, a Miku dobija na 2:1. Jeszcze w trzeciej minucie doliczonego czasu gry ma szansę, by z bliska zamknąć akcję, ale nie sięga piłki.
Brazylia może odetchnąć, bo mogła w ostatniej chwili stracić wygraną. Ale prawdziwą ulgę zaznali właśnie Kolumbijczycy – odpadnięcie już na tym etapie byłoby kompromitacją.