Najpewniej będą w Kielcach przeklinać sędziego Kuźmę. Analizować na sto sposobów nadepnięcie Dominicka Zatora i upadek Juljana Shehu. Zżymać się, że to miękki karny. Irytować, że nawet bardzo, ale to bardzo miękki. Że aktorstwo, że padolino, że drukarnia. Umknie w tym sedno sprawy, bo Korona z Widzewem nie wygrała głównie przez własną chaotyczność.
Na wagę zwycięstwa trafić mógł na przykład Jewgienij Szykawka, którego pyszniutkim prostopadłym podaniem obsłużył aktywny i dobrze dysponowany Martin Remacle. Albo Zator trafiający w poprzeczkę po dośrodkowaniu Dawida Błanika z rzutu wolnego w samej końcówce. Kanadyjczyk rozegrałby wtedy coś na wzór meczu popieprzenie doskonałego – najpierw zgrabna asysta przy golu Mateusza Czyżyckiego na 1:0, potem faul na Shehu (zweryfikujemy sytuację w Niewydrukowanej Tabeli) i Bartłomiej Pawłowski zamieniający (miękką) jedenastkę na wynik 1:1, a na koniec bohaterski powrót i główka na 2:1…
To ostatnie oczywiście się nie zdarzyło.
Korona – Widzew 1:1 . Ktoś tu nie wygrywa
Korona była drużyną lepszą. Oddała dwa razy więcej uderzeń. I dwa razy więcej strzałów celnych. Gdy jej piłkarze mieli piłkę przy nodze, przeważnie wiedzieli, co chcą z nią zrobić, najczęściej rozrzucić na skrzydła do Zatora i Podgórskiego na prawej stronie albo Godinho i Czyżyckiego na lewej flance, ewentualnie wypuścić ścigającego się i rozpychającego Szykawkę. O żadnym wielkim futbolu nie ma mowy, proste mechanizmy i niewyszukane sposoby, ale jako tako to wyglądało, tworzył się zamęt.
Tego samego absolutnie nie można powiedzieć o zawodnikach Widzewa. Daniel Myśliwiec jest bardzo zdolnym trenerem, ale przecież nie jakimś cudotwórcą. Przyjezdni cierpieli więc w nowym ustawieniu, czego najlepszym dowodem godne pożałowania występy Fabio Nunesa i Mato Milosa, dwójki wahadłowych przesuniętych w nowym rozdaniu na boki czteroosobowego bloku defensywnego. Zawodziły elementarne nawyki: pchało ich do przodu, spóźniali się w tyłach, bezustannie łamali linię.
Nie tylko oni zresztą wyglądali niemrawo, bo długo partaczył środek pola z nerwowym Shehu (do wywalczonego karnego: co kontakt z piłką, to pełne portki, wycofanie albo strata) na czele, a to jak Jordi Sanchez skiepścił podanie do Bartłomieja Pawłowskiego w sytuacji dwa na jeden przed polem karnym Korony, wołało o pomstę do nieba. Pierwszorzędna amatorka. Żeby jednak tylko Widzewa nie ganić: Pawłowski z rzutu wolnego zamierzył się na bramkę kolejki i autentycznie niewiele mu do szczęścia zabrakło. No i: udało się zremisować, bo Korona może i miała przewagę, ale zabrakło jej mocy i zorganizowania, żeby tego Widzewa ubić.
Jest to jednak dość duży problem Korony, że nie potrafiła wygrać z tak marnie dysponowanym zespołem Widzewa. Wiosną partyzantka się sprawdzała, drużyna zmotywowana, jeżdżąca na tyłkach, klepiąca piłkę aż miło, w szaleństwie była metoda. Jesienią widzimy to samo, ale w gorszym wydaniu, takim bardziej zwyczajnym, pozbawionym fantazji. Punktów z tego za wiele nie ma, pozycja w tabeli straszy. Wypadałoby wygrywać, a zwycięstw jak nie było, tak nie ma.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Hat-trick asyst jak Szymkowiak. Kim jest Dominik Marczuk?
- Stempniewski: Liczba błędów sędziowskich wzrosła w zastraszającym tempie
- Kowalczyk: Jak chcesz, żebym nie spełniał marzeń, musisz mnie zaj…
Fot. Newspix