Fabuła filmu „Niemoralna propozycja” ma ciekawe otwarcie (obiecuję, będzie bez spojlerów). Ekscentryczny miliarder poznaje w kasynie młode małżeństwo i składa mu niespotykaną ofertę: milion dolarów za jedną noc z niedawną panną młodą.
Para początkowo nie jest zainteresowana, ale z czasem kusi ją wielki pieniądz, który jest na wyciągnięcie ręki. Na jednej szali walizka wypchana banknotami, na drugiej nieskazitelność małżeństwa. Zobowiązałem się nie zdradzać losów bohaterów, więc przyjmijmy hipotetyczne rozwinięcie fabuły: kobieta, Diana, zgadza się na propozycję mimo sprzeciwu swojego męża, Davida, bo jest przekonana, że góra forsy wystarczająco zrekompensuje jego blizny. Zanim zdąży oddać się miliarderowi, Johnowi, informacja o ich rozwiązłym planie przedostaje się do sieci. Za chwilę wiedzą o nim wszyscy: rodzina, przyjaciele, koledzy z pracy, prowadząca fitness, sąsiadka chodząca na kółko różańcowe.
To jak w tym dowcipie o różnicy pomiędzy teorią a praktyką: w teorii David ma udział w milionie dolarów, w praktyce małżonkę, którą można kupić za odpowiednią cenę (można użyć też innych słów).
Afera w internecie wszystko zmienia. Diana ostatecznie nie ląduje w łóżku Johna, bo ten wystrasza się konsekwencji, gdy jego oferta wirusowo roznosi się po mediach społecznościowych. Kobieta ma na ten temat jasny pogląd: do niczego nie doszło, wciąż jest wierna. Frustruje się czytając komentarze i wiadomości, bo przecież nie czuje się winna. David widzi to inaczej: w jego oczach Diana zdradziła go już w momencie, gdy w pojedynkę podjęła decyzję o nocy z innym facetem. Potem nie wycofała się z tego pomysłu, zrobiły to za nią okoliczności, na które nie miała wpływu.
David jest oburzony i chce konfrontacji, Diana nie widzi problemu i unika rozmów, powtarzając, że temat jest już dla niej zamknięty. Po kilku miesiącach, nieco przymuszona, wydusza z siebie przeprosiny na imprezie rodzinnej. Po parunastu kolejnych tygodniach daje się namówić na szersze wyjaśnienia.
Kobieta mówi wtedy o całym zajściu: — Dostałam niemoralną propozycję.
Kiedy Robert Lewandowski opowiada w „Meczykach” o aferze premiowej, posługuje się właśnie taką formułką: „dostaliśmy niemoralną propozycję”. Precyzyjniej byłoby jednak powiedzieć: „przyjęliśmy niemoralną propozycję, która w międzyczasie wygasła”. Premier też, podobnie jak miliarder z dużego ekranu, wystraszył się burzy w internecie.
Zdaję sobie sprawę, że porównanie afery premiowej do zmyślonej fabuły filmu Adriana Lyne’a wygląda na pozór głupio, ale jeśli się dobrze przyjrzymy, to zobaczymy dwie całkiem podobne sytuacje. Przy ocenie obu kluczowe jest ustalenie momentu, w którym doszło złamania zasad. Balansujemy pomiędzy czynem, do którego nie doszło (piłkarze nie dostali premii) i oczywistym zamiarem (piłkarze podzielili premię, którą mieli dostać, a więc zamierzali skorzystać z niemoralnej propozycji). Widz filmu musi rozstrzygnąć, czy Diana postąpiła niemoralnie: nie sprzedała swojego ciała miliarderowi, ale podjęła decyzję, że to zrobi. Kibic rozstrzyga z kolei, czy niemoralnie postąpili piłkarze i sztab: nie przyjęli państwowych pieniędzy, ale działali w tym kierunku tak, jakby mieli to zrobić.
Reprezentanci zachowują się, jakby moralny aspekt sprawy w ogóle nie istniał. Mijają miesiące, a jeszcze żaden z nich nie poruszył podstawowej kwestii, od której powinniśmy w ogóle zacząć: czy kadrowicze mają moralne prawo, by przyjmować wielką premię z publicznych pieniędzy?
Ktoś powie jak Lewandowski: to nie ich wina, że dostali niemoralną propozycję, tak samo jak nie jest winą kierowcy samochodu, że znalazł za wycieraczką ulotkę agencji towarzyskiej. Piłkarze poszli jednak krok dalej, bo chcieli tę niemoralną propozycję przyjąć. Byli jak Diana: podzielili pieniądze, złamali kręgosłup, czekali na finał.
Rzygam już tym, że kadrowicze albo nie mówią nic o aferze premiowej, albo skupiają się na jakichś kompletnie pobocznych wątkach.
Rzygam tym, że po tylu miesiącach stać ich na jedno wymuszone przepraszam.
Rzygam arogancją zawodników, którzy twierdzą, że wszystko o aferze zostało już powiedziane, choć sami nie powiedzieli o niej ani słowa.
Rzygam ich bezczelnością. Chcieli bezrefleksyjnie przyjąć publiczne pieniądze, choć zarabiają miliony.
Rzygam tym, jak niewiele rozumieją. Chyba nawet nie wiedzą, dlaczego ludzie się burzą, gdy wspomną rządowe premie.
Nie obchodzi mnie, że dla kogoś „sprawa jest już zamknięta”, skoro nikt jej jeszcze nie zamknął.
Nie obchodzi mnie, jak miały zostać podzielone pieniądze i czy piłkarz X pokłócił się podczas tej czynności z piłkarzem Y.
Nie obchodzi mnie, jak miały zostać rozliczone premie i czy ktoś chodził po pokojach zbierając numery kont, zamierzał wypisać czek, przynieść banknoty w jednorazówce czy przelać BLIK-iem.
Nie obchodzi mnie, czy kadra chciała rozdzielić tę kasę szybko czy wolno, w trakcie turnieju czy po turnieju, w nocy czy rano, przed meczem czy po meczu.
Nie obchodzi mnie, czy Łukasz Skorupski powiedział w „PS” prawdę, a kontuzja wykluczająca go ze zgrupowania to naprawdę kontuzja.
Nie obchodzi mnie, czy Cezary Kulesza wiedział o tym, że rząd obiecał piłkarzom nagrody.
Nie obchodzi mnie, czy Czesław Michniewicz walczył o większy procent i czy robił to dla siebie, czy dla swojego sztabu.
Nie obchodzi mnie, że „pewne rzeczy powinny zostać w szatni”, skoro ktoś wyciągnął rękę po pieniądze, na które wszyscy składamy się w podatkach.
Nie obchodzi mnie, że „wszystko zostało już powiedziane”, skoro niewiele zostało powiedziane, a na pewno nie najważniejsze.
Mam dość tych wszystkich wątków, które są poboczne. Przestańcie mówić o wszystkim co dookoła. Niech ktoś wreszcie wyjdzie i powie: — Omamiły nas pieniądze. Zgubiła nas zachłanność. Chcieliśmy przyjąć nagrodę, której nie wypadało przyjmować. Refleksja przyszła dopiero po czasie.
Niech ktoś w końcu przyzna: — To wstyd, że wtedy nie odmówiliśmy.
Lewandowski przepraszał w marcu za to, że nie uciął tej afery w porę. Niech ktoś przeprosi za coś innego: że nie widział nic złego w tym, by przyjmować propozycję Morawieckiego.
Narobili na środku pokoju, a sprzątają meblościankę. Ze słów Roberta Lewandowskiego w „Meczykach” wynika, że afera premiowa przeszkadzała w przygotowaniach do meczu z Francją i dekoncentrowała zawodników. To był jej główny problem: dekoncentracja zawodników. Szybkie streszczenie wypowiedzi napastnika: kadra wcale nie wyciągała rąk po premie, piłkarze zostali w tej sytuacji sami, to był dla nich ciężki moment, wokół afery narosło wiele mitów, zawodnicy też popełnili błędy (nie wiadomo jakie) i podzielili pieniądze, by skupić się na meczu, ale nie wyszło, bo niektórzy dali się ponieść wizji niespodziewanego zastrzyku gotówki i zbyt dużo o niej myśleli.
Lewandowski miał wtedy zaproponować zrezygnowanie z premii. Nie podaje konkretnych powodów. W rozmowie permanentnie przewija się ten wątek koncentracji przed nadchodzącym meczem. Twierdzi, że niektórzy nie chcieli oddawać obiecanej nagrody, ale koniec końców żadnych kłótni czy podziałów nie było. A jeśli Łukasz Skorupski uważa inaczej, to zwyczajnie kłamie.
Mam w dupie to, czy obiecane miliony złotych kogoś rozkojarzyły, czy nie rozkojarzyły, dopóki nie odpowiada na jedno, podstawowe pytanie: czy w ogóle miał prawo myśleć, że może je przyjąć?
Lewandowski uchodzi za piłkarza, który powiedział o tej sprawie najwięcej, ale tak w zasadzie nie powiedział o niej prawie nic. Wciąż nie wiemy, jakie ma tak właściwie zdanie na temat tego, czy piłkarze powinni zgadzać się na takie bonusy. Twierdzi, że powinien był to szybciej uciąć, ale nie dodaje, z jakiego tak właściwie powodu. Zrozumiał, że nie wypada? Czy zrobił to jedynie dla zespołu, bo rządowa nagroda zaczęła rozbijać grupę? W marcu niby przeprasza, ale w zasadzie nie wiadomo za co. Kaja się, ale dopiero po kilku miesiącach. Nie z potrzeby serca, lecz przez nagły wizerunkowy kryzys.
Jego narracja nie trzyma się kupy. Mówi, że zawodnicy się rozkojarzyli i dlatego zaproponował zrezygnowanie z premii, zupełnie tak, jakby zrezygnowanie z premii działało jak włącznik od światła. Kto wcześniej zamiast o meczu z Francją myślał o pieniądzach, które ma, to zaczął myśleć o pieniądzach, które miał, a których już nie ma. Lewy mówi o ciężkim momencie kadrowiczów. Mitach, które narosły. Żali się, że piłkarze zostali z tym sami…
Dajcie spokój.
Naprawdę chce się rzygać.
Wiecie, ile zarabia nauczyciel po studiach? Tyle, że nie stać go na wynajęcie kawalerki w Warszawie. W szpitalach brakuje sprzętu, na obiad podawane są zupy z kamienia. Istnieją śmiertelne choroby, których leczenia nikt nie refunduje. ZUS jest w opłakanym stanie. Uczelnie wyższe mają słabą renomę. Specjaliści wyjeżdżają zagranicę. W kolejkach na NFZ czeka się miesiącami. Opieka socjalna jest niedofinansowana. Urzędy są zapchane. Przedsiębiorcy mają pod górkę, a rachunki za media osiągają niebotyczne kwoty.
To dlatego ludzie burzą się, gdy słyszą o wielkich pieniądzach dla bogatych piłkarzy, którzy wyszli z grupy w kiepskim stylu.
Każdy jest w stanie zrozumieć, że w pierwsze tempo można różnie było zareagować: ferwor mundialu, presja, wyjście z grupy, euforia, zaraz mecz 1/8, nagle ktoś daje pieniądze, dlaczego nie wziąć? Nie warto potępiać piłkarzy, którzy początkowo chcieli przyjąć od rządu te trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt milionów.
O ile przyszłaby później refleksja: ej, w sumie nie wypada.
Ale nie przyszła.
Piłkarze schowali się pod daszkiem i liczą, że burza zaraz przejdzie. Gdy odezwał się Krychowiak, to wyszło, że w sumie szkoda, bo planował oddać część premii potrzebującym, a tak nie dostaną nic. Gdy po kilku miesiącach na kadrze pojawia się Grosicki, powtarza frazesy o patrzeniu w przód, piłkarzach, którzy ucierpieli i że co w drużynie, to w drużynie. Inni w ogóle milczą. Ewentualnie używają jak „Grosik” któregoś z wytrychów, bo przecież wszystko już zostało powiedziane, temat został zamknięty, a tak w ogóle to nie wracajmy do tego, patrzmy pozytywnie.
Lewandowski wychodzi, ale mówi niewiele. Inni uciekają od tematu. Oglądam później mecz reprezentacji, która męczy się na Narodowym z Wyspami Owczymi. Trawi ją, jak pisze Michał Trela, chorobliwa niechęć do podejmowania ryzyka. Nie wdaje się w pojedynki, nie drybluje, nie pokazuje się do gry. Powoli przegrywa piłkę przez tył, zamiast przyspieszyć. Próbuje entej wrzutki, bo nie ma innego pomysłu.
Skoro tak wielu kadrowiczów przez dziewięć miesięcy nie zabrało głosu na temat afery, to na jakiej podstawie możemy zakładać, że udźwigną odpowiedzialność na boisku?
Chowają się za plecami swoich kolegów nie tylko wtedy, gdy trzeba mówić o premiach, lecz także na murawie. Grają na alibi. Patrzą na dzielną drużynę Wysp Owczych i mają nadzieję, że jakoś się to ułoży. Samo. I podają do najbliższego kolegi. Patrzmy pozytywnie. Temat meczu z Wyspami Owczymi został już zamknięty.
WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:
- Żałosna wygrana żałosnej zbieraniny
- Brak osobowości, charakteru, jakości i poczucia żenady [NOTY]
- Era Santosa jest prymitywna
- Krychowiak? Jego brak nie był problemem
- Ani wstrząsu, ani pozytywnego impulsu. Wywiad Lewandowskiego niczego nie zmienił
Fot. FotoPyK