TVP ma olbrzymie doświadczenie w niszczeniu poważnych turniejów piłkarskich. Przerabialiśmy to już przy Copa del Rey, gdzie mecze relacjonowano takim tonem jak pogrzeby partyjnych dygnitarzy i telewidz sam – nomen omen – umierał przed odbiornikiem z nudów. Dziś dostaliśmy powtórkę z tej wątpliwej rozrywki. Niezły mecz, Brazylia-Peru, na boisku festiwal tricków Neymara, a za mikrofonem prognoza pogody dla rybaków. Takie wrażenie można było odnieść słuchając Tomasza Wołka.
Jeżeli ktoś liczył na komentarz merytoryczny pod względem taktyki lub wypełniony ciekawostkami, to szybko został odarty ze złudzeń. Wołek to całkowite zero rozumienia piłki (100 razy powtórzone “ależ ten Neymar osamotniony!”) oraz gwarancja banałów i sloganów wygłaszanych od 450 lat przy okazji każdego meczu latynoskiej drużyny. Robinho z Santosu miał być nowym Garrinchą! Hugo Sotil! Wielki Didi! Gerson! Gilmar! Jacy to byli piłkarze! Momentami zastanawialiśmy się, czy ktoś nie przerobił Encyklopedii Fuji na audiobooka, bo przy opisywaniu obecnych zawodników ograniczał się do słów: ruchliwy, fenomenalny, wspaniały i osamotniony. Czasem też dorzuci tak wyszukaną ciekawostką jak ta, że Bergkamp bał się latać samolotem.
Potwierdzenie, że Wołek ostatni raz zaktualizował bazę danych w XX wieku, dostaliśmy w pierwszej połowie dwukrotnie. Najpierw, gdy swoim charakterystycznym mszalno-kościelnym tonem wygłosił, że „kiksy Luiza wprost zdumiewają!” tak, jakby jakikolwiek obrońca częściej kiksował w ostatnich latach niż stoper PSG. Następnie – uwaga, bo to wisienka na torcie – gdy stwierdził, że kariera Alvesa w Barcelonie powoli dobiega końca. Czyli klasyczne: dzwoniło, ale nie wiadomo w którym kościele.
Szanownemu redaktorowi, który zasłynął stwierdzeniem, że van Gaal ma chamską twarz, przypominamy, że Alves ledwie trzy dni temu podpisał kontrakt z Barceloną. Zdarzenie to zaskoczyło cały piłkarski świat i odbiło się szerokim echem także w naszych mediach. Prasa huczała o tym wszędzie. Wołek ma jednak prawo tego nie wiedzieć, gdyż – jak wiadomo – piłkę śledzi jedynie wtedy, gdy musi ją komentować.
A gdy już komentuje, to… Przypomnijmy legendarną anegdotę:
Przy stoliku większe grono, Tomasz Wołek opowiada o jakiejś drużynie sprzed czterdziestu lat, załóżmy że o złotym peruwiańskim ataku Henriquez – Ramirez – Romalu (nazwiska z dupy wzięte).
I mówi tak: – Henriquez, fantastyczny drybler, z nogami chudymi jak patyki. Kiedy biegł, śmiesznie bujał biodrami, ale dzięki temu z łatwością nabierał przeciwników na swój charakterystyczny zwód: markował, że drapie się po bujnej czuprynie i niepostrzeżenie biodrem wykonywał taki balans, że przeciwnik zostawał w tyle. Na środku Ramirez, wielki chłop, o dłoniach tak silnych, wkręcał nimi śruby w podkładach kolejowych. No i Romalu, filigranowy, wiecznie uśmiechnięty, z biednej rodziny, ojciec zginął w wieku 32 lat, gdy splatał warkocz indiańskiemu wodzowi i trafiła go strzała…
Bla, bla, bla…
Nagle przysłuchujący się temu jeden z dziennikarzy mówi: – Ty, Tomek, ale Henriquez to nie grał w tym zespole. Pomyliłeś go z Dos Santosem…
Sekunda konsternacji…
– Tak, masz rację! Jasne! Dos Santos, a nie Henriquez! Pełna zgoda. Dos Santos, ten ze szramą na policzku, który potrafił tak podkręcać piłkę, że bramkarze nawet nie podejmowali próby interwencji!
I wszystko byłoby pięknie, gdyby ów dziennikarz miał jakiekolwiek pojęcie o futbolu i gdyby owego Dos Santosa nie wymyślił na poczekaniu…
Fot. FotoPyK