Najstarszy turniej międzynarodowy na świecie. Futbol z wysokiej i średniej półki zmiksowany z fanatycznymi, rozśpiewanymi i kolorowo ubranymi kibicami. Mundial w Brazylii był pod wieloma względami wyjątkowy, ale wtedy po ulicach Sao Paulo czy Belo Horizonte pałętało się mnóstwo kibiców europejskich reprezentacji. Teraz mieszkańcy Ameryki Południowej dostaną swoje, wewnętrzne święto, już po raz czterdziesty czwarty. Dwanaście reprezentacji, dziewięć stadionów, dwadzieścia sześć meczów. Już za kilka godzin rusza Copa America. Startujemy.
Postaw w BET-AT-HOME na wygraną Chile z Ekwadorem -> KURS: 1.56
Każdą kolejną edycję reklamowano jako specjalną, wyjątkową. Wiadomo, marketing, ale tym razem naprawdę warto będzie zarywać nocki. Południowoamerykańskie media wkraczają w fazę ekstazy. Trąbią, że akurat ten turniej zapowiada się jako najciekawszy od przynajmniej dwudziestu lat. Wypominają nam – rezydentom Starego Kontynentu – że mistrzostwa Europy zawsze traktowaliśmy jako mistrzostwa świata bez Brazylii i Argentyny. Teraz sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Cztery spośród reprezentacji, które zagrają w Copa America, są w czołowej dziesiątce rankingu FIFA. Mało tego. W piątce najlepszych są aż trzy – odpowiednio Argentyna, Kolumbia i Brazylia – które na liście najlepszych kadr świata ustępują jedynie Niemcom i Belgom. Mało? Na boiskach w Chile wystąpi siedmiu piłkarzy, którzy w mniej lub bardziej aktywny sposób uczestniczyli w finale Ligi Mistrzów.
Kibiców na stadiony i przed telewizory mają przyciągnąć wyjątkowe smaczki. Europejski kibic nie zwraca na nie aż tak szczególnej uwagi, a Latynosi spijają je wszystkie jak śmietankę. To główny temat rozmów nie tylko w sportowych knajpach, ale właściwie gdziekolwiek. Na ulicy, w tramwaju, w urzędzie. Nawet w domach, kiedy mąż potrafi pokłócić się o to z żoną i za karę wylądować na kanapie. Inna mentalność, inne podejście do piłki. Dla nas właściwie nie do ogarnięcia.
O co konkretnie chodzi? Na przykład o selekcjonera Argentyńczyków – Gerardo Martino – dla którego będzie to szansa na zdobycie pierwszego w tej roli trofeum. Co chwilę podkreśla się, że dla Albicelestes jest to w końcu trener z prawdziwego zdarzenia. Nie chorągiewka, nie showman, ani inna pacynka, tylko facet, który ma rzeczywisty wpływ na kształt drużyny i atmosferę w szatni. Wcześniej bywało tak, że kadrę ustalał Messi. Tego lubię, tamtego nie lubię… Teraz decyzje podejmuje wyłącznie selekcjoner. Za jego kadencji do łask wrócili Carlos Tevez, Nicolas Otamendi czy Javier Pastore. Odkąd wicemistrzów świata przejął Martino, przegrali tylko dwa mecze – z Brazylią i Portugalią. Teraz wszyscy Argentyńczycy chcą zobaczyć jak jego drużyna, pełna przecież fantastycznych piłkarzy, spisze się w meczach o wielką stawkę. Powiedzmy wprost: żadna reprezentacja na świecie nie ma tak gigantycznego potencjału w ofensywie, na którą składają się Messi, Aguero, Tevez, Higuain i Lavezzi. Wszystkich na boisku upchnąć się nie da. Martino będzie musiał wybierać pomiędzy Bentleyem, a Ferrari.
Dla Argentyny będzie to też czas swoistej rehabilitacji. Jeśli ktoś uważa, że kibice byli wniebowzięci po drugim miejscu na mistrzostwach świata, to tkwi w oczywistym błędzie. Kibice wciąż chodzą ubrani na czarno. Są w żałobie. Oczami wyobraźni widzieli Messiego wznoszącego Puchar Świata. A kiedy od celu dzielił ich zaledwie jeden mecz, ostatecznie przegrany, to gorycz była przeogromna, trudna do opisania słowami. Jedyną kwestią, którą mogli uznać za sukces, było zajście dalej niż Brazylia. Część kibiców pochowała biało-błękitne barwy do pudeł i wyniosła na strych. Odsunęli się od reprezentacji, co paradoksalnie może pomóc jej w odniesieniu sukcesu. Presja będzie delikatnie mniejsza, chociaż to właśnie w nich – obok Brazylii – upatruje się największych faworytów turnieju.
– Moim zdaniem tytuł trafi do Brazylii, Argentyny albo Urugwaju. Wszystkie te trzy zespoły posiadają wielkich piłkarzy. To będzie ciekawe wyzwanie – mówi wicekapitan Canarinhos, David Luiz.
Brazylijczycy, choć oczywiście mają kilku wielkich piłkarzy, do turnieju nie przystąpią w nastroju wielkiego święta. Po pierwsze, ciąży na nich naprawdę gigantyczna presja. W kraju być może nawet porównywalna do tej, która towarzyszyła im podczas ostatnich mistrzostw świata. Kibic nie zapomina. I cały czas przelatują mu przed oczami obrazki z meczu przeciwko Niemcom, który jednogłośnie nazwano największą klęską w historii brazylijskiej piłki. Scenariusz inny, niż ten kończący się happy-endem i Neymarem wznoszącym trofeum, zostanie potraktowany jako klęska.
Po drugie – atmosfera wokół kadry nie jest szampańska. Ludzie nie przepadają za Dungą i jego europejskim, wyjątkowo chłodnym jak na Brazylijczyka podejściem do piłki. Poza tym przeprowadził prawdziwą rewolucję w składzie. W kadrze zostawił jedynie sześciu zawodników, których oglądaliśmy przed rokiem, na mistrzostwach świata. Do drużyny wcielił za to kilka postaci, które dla przeciętnego polskiego kibica mogą pozostać anonimowe. W ostatnim sprawdzianie przed turniejem Brazylijczycy ograli Honduras, ale ledwie jeden do zera, po czym zostali pożegnani głośnymi gwizdami. Inna sprawa, że za pracą trenera przemawiają liczby, chociaż w tym wypadku raczej krzyczą i śpiewają. Dziesięć meczów, dziesięć zwycięstw. W tym z reprezentacjami z najwyższej półki – Argentyną i Francją. Stuprocentowa skuteczność, o którą w momencie powrotu na stołek selekcjonera nikt by go przecież nie osądzał.
– Wszyscy mówią tylko o joga bonito. O pięknej grze, ale ci sami będą nas rozliczać ze zwycięstw – mówił w marcu.
Mieszane nastroje kibiców, walka o odkupienie win, testy nowych selekcjonerów. To wszystko oczywiście bardzo ważne, ale nie najważniejsze. Największe emocje budzi starcie kumpli z Barcelony. Dwóch magików, chociaż trudniących się trochę innym rodzajem iluzji. Jeden do cna perfekcyjny, arcyskuteczny pod każdym względem. Jak David Copperfield. Drugi wkładający w to wszystko więcej serca i spontaniczności. Zdarzają mu się wpadki, ale za nie też dostaje oklaski. Bo Neymar, w porównaniu do Messiego, ma w sobie coś z cyrkowca. Na co dzień tworzą najgroźniejszy atak świata, w tercecie z Luisem Suarezem – największym nieobecnym, który wciąż pokutuje za nieodpartą ochotę na schrupanie Giorgio Chielliniego. Teraz po raz kolejny staną na czele przeciwnych obozów.
Neymara w Brazylii uwielbiają tak, że właściwie nie ma czego udowadniać. Z Messim jest trochę inaczej. W ojczyźnie w opinii wielu ciągle stoi w chłodnym cieniu Diego Maradony. Ciągle słyszy, że nie daje reprezentacji tego, co Barcelonie. Że nie wygrywa meczów sam i nie ciągnie drużyny za uszy. Tak jak boski Diego na mundialu w 1990 roku, kiedy do finału przytachał kolegów na plecach. Mistrzostwo olimpijskie nikogo nie interesuje. Wicemistrzostwo świata i drugie miejsce w Copa America, które uzbierał do tej pory, również. Liczy się tylko puchar, a tego Argentynie z Messim rzeczywiście brakuje.
– Doszliśmy do finału mistrzostw świata. Byliśmy o krok, jeden krok. To impuls, który przed tym turniejem uczyni nas jeszcze silniejszymi. Nie ma w tym chęci zemsty czy jakichkolwiek negatywnych uczuć. Chcemy po prostu, żeby ludzie w Argentynie zapamiętali tę drużynę, tę generację, na długo – mówi Messi.
My tu ciągle o Argentynie i Brazylii, a na tapecie nie powinno zabraknąć też gospodarza turnieju, czyli Chile. Entuzjazm w kraju jest niebywały. Miejscowi chwalą się, że w tym momencie trafiła się rozbudzająca wyobraźnię najlepsza generacja w historii. Nic dziwnego, że głód zwycięstwa jest wilczy. Copa America nie wygrali nigdy, chociaż sześciokrotnie organizowali turniej, a czterokrotnie dochodzili do finału. Teraz Claudio Bravo, Gary Medel, Marcelo Diaz, Arturo Vidal, Jorge Valdivia i Alexis Sanchez mają odwrócić kartę, chociaż wydaje się, że nakładana na nich presja jest wciąż nieproporcjonalna do rzeczywistego potencjału.
Niestety, atmosferę święta – podobnie jak to było przed rokiem w Brazylii – zaburza sytuacja polityczna i społeczna. Mowa przede wszystkim o strajkach, choćby nauczycieli, oraz aferach korupcyjnych w rządzie. Niedawno z tego powodu odwołano pięciu ministrów. – Zainteresowanie turniejem nie jest tak wielkie, jakie mogłoby być, gdyby było normalnie. Ludzie rozmawiają o piłce, ale jeszcze częściej pada temat polityki. Jestem jednak pewien, że gdy tylko zaczną grać, to wszystko wróci do normy – mowi Jorge, sprzedawca szalików i piłkarskich gadżetów.
Starcia z policją na ulicach Santiago
Studenci, palący swoje książki i zeszyty, w ramach protestu przeciw systemowi
Atmosfera mętnieje także przez aferę w FIFA, która przecież dotknęła przede wszystkim kraje Ameryki Południowej. Spośród czternastu oskarżonych aż ośmiu pochodzi właśnie stamtąd, a dwóch zasiadało na fotelu prezesa Conmebol. Pod lupą policji znajdują się także interesy związane z przyszłorocznym, jubileuszowym Copa America, które miało odbyć się w Stanach Zjednoczonych. Miało, bo już teraz pojawia się wiele wątpliwości. Coraz głośniej mówi się, że w kontekście ostatnich wydarzeń turniej może w ogóle nie dojść do skutku. Za dużo syfu, za dużo niedomówień i podejrzanych transakcji.
Całą sprawę najlepiej podsumował komentator, Juan Guarello. – Ludzie na ulicach mówią, że wszyscy są oszustami, ale chcą oglądać mecze.
Sprawy państwa, strajki, korupcja kontra futbol. Brutalnie nierówna rywalizacja, którą zawsze, szczególnie w Ameryce Południowej, wygrywa to ostatnie. Messi, Neymar. Najlepsza generacja gospodarzy. Nieprzewidywalny Urugwaj i czająca się za plecami Kolumbia. I dwaj przybysze z innych federacji – ci od sombrero i zioła – Meksyk oraz Jamajka. Kiedy tylko piłkarze Chile wyjdą na boisko, kiedy tylko odśpiewają hymn, pozdrowią kibiców i ustawią na środku boiska, a sędzia da sygnał do rozpoczęcia, wszystko – poza tym na zielonej trawie – zostanie mimowolnie odsunięte na bok. Stadiony będą pełne, a my będziemy zarywać noce. Jak zwykle wygra futbol.
PIOTR BORKOWSKI