Reklama

Wiśnia, skąd ty właściwie jesteś? I jak ty się stamtąd wydostałeś?!

redakcja

Autor:redakcja

09 czerwca 2015, 13:46 • 25 min czytania 0 komentarzy

Jego twarz macie prawo kojarzyć z Orange Sport i “Łączy nas piłka”. W świecie mediów piłkarskich pojawił się jakieś sześć lat temu i od tamtej pory zapracował na miano najbardziej kreatywnego reportera. Kreatywnego pod względem montażu, realizacji i samego podejścia do futbolu. Łukasz Wiśniowski w długiej rozmowie z Weszło opowiedział szczegółowo o kulisach swojej pracy. Jest sporo anegdot, czyli to, co lubicie najbardziej.

Wiśnia, skąd ty właściwie jesteś? I jak ty się stamtąd wydostałeś?!

Pierwszy dłuższy wywiad?

Tak.

Dopiero teraz?

Czasem się wypowiadam publicznie, ale nie na swój temat. Lepiej się czuję po drugiej stronie mikrofonu, co widać po pierwszej, miałkiej odpowiedzi. Poza tym jestem no-name’m.

Reklama

Nie byłbyś – paradoksalnie – większym no name’m pracując w telewizji?

Odchodząc z Orange do PZPN-u, wszyscy pytali: „co ty w ogóle robisz? Idziesz pracować za biurko?”. Jeżeli miałbym teraz porównać, ile czasu spędzałem za biurkiem wtedy, a ile teraz, to różnica jest kolosalna. To w Orange byłem „urzędnikiem”, mając dyżury od 14 do 23. Ostatnio nawet podliczyłem liczbę dni zdjęciowych lub wyjazdowych w PZPN – wyszło, że 130 dni w roku spędzam poza Warszawą. Liczę tu zgrupowania, wyjazdy czy nawet fakt, że moi rodzice mieszkają 400 kilometrów od Warszawy i staram się ich regularnie odwiedzać. Spędzam w samochodzie i samolocie więcej czasu niż wcześniej. Zauważyłem też, że w PZPN jestem bardziej doceniany za konkretną pracę, choć może to się zbiegło z nadejściem czasów Twittera, kiedy dziennikarzy rozlicza się bardziej indywidualnie.

W telewizji rozliczali cię szefowie, a czasem koledzy.

Kiedy mieliśmy deadline o 19:30 – to czasem musiałeś przyspieszyć z montażem, tracąc na jakości, ale materiał szedł raz w programie, potem w powtórce i znikał. Czasem ewentualnie ktoś go wrzucił na stronę. W PZPN jest inaczej – wrzucamy film na YouTube i wisi do końca. Stąd zawsze dylemat, czy czegoś nie poprawić. Ktoś to przecież oceni po roku. Pracując w PZPN, stałem się też bardziej rozpoznawalny w środowisku i częściej rozmawiam z kibicami. Pytanie, czy to dlatego, że pracuję w internecie czy raczej naturalna kolej tego, że dłużej buduję swoją pozycję.

Miałeś jakieś rozterki przechodząc do internetu? Rodzina pewnie wolała, żebyś pracował w telewizji niż na YouTube.

Mama nie wiedziała co to „Łączy nas piłka”, ale była zachwycona. – Wreszcie będziesz miał normalną umowę i zaczniesz pracować jak człowiek – mówiła. Inni natomiast straszyli: „fajnie było cię znać jako dziennikarza”. Nigdy jednak nie ukrywałem, że ojcem całej mojej pracy w mediach jest Janusz Basałaj. Wiele słyszałem docinek, w jakich jesteśmy relacjach. Czytałem, że jest moim wujkiem czy łączą nas inne powiązania… Totalne kłamstwo. Nie znaliśmy się przed Orange’m. Znałem się jedynie – choć nieosobiście – z Mateuszem Święcickim, z którym pracowaliśmy w radiu internetowym.

Reklama

Pomógł ci wejść do stacji?

Powiedział: „składaj papiery, mamy dużo młodych ludzi, to dobry moment, dasz radę” i podesłał ukradkiem maila do Basso. Studiowałem na III roku polonistyki na UJ, czyli nie byłem dla niego poważnym rozmówcą. Co mnie jednak zaskoczyło – Basałaj odpisał po 10 minutach z numerem telefonu i prośbą, żebym zadzwonił.

Co napisałeś w mailu?

Nie był to jakiś korporacyjny mail. Stronię od korespondencji w stylu „I hope you are well”. Wolę odpisać konkretnie „tak” albo „nie”, choć mój obecny boss wspomina, że akurat tamten mail był płomienny. Pisałem, że znam wszystkich dziennikarzy Orange, wiem, co robią, marzę o takiej pracy i takie tam. Widocznie to kupił. Przez telefon poprosił, bym opisał różnych komentatorów i ich sposoby relacjonowania meczów. Coś mu się chyba nie spodobało, bo przestał się odzywać przez jakiś czas.

Może nie opisałeś meczów, które sam komentował.

Może! W końcu napisał, żebym przyjechał pod koniec sezonu, zobaczę, jak pracujemy i czy to dla mnie. Przyjechałem – studencik – pomieszkiwałem u Mateusza, udając w redakcji, że się nie znamy i już pierwszego dnia wszedłem do studia. Kacper Sosnowski prowadził program na zakończenie lig z Pawłem Zarzecznym i Adamem Godlewskim, a obaj panowie – wiadomo – mają trochę więcej tkanki tłuszczowej niż osiem procent i mocno się pocili, a klimatyzacja chodziła tak głośno, że nie można jej było włączyć w trakcie studia. Siedziałem więc na krzesełku za nimi i gdy rozpoczynał się materiał, to ją włączałem, a gdy kończył – wyłączałem. Starałem się też pokazać z bardziej merytorycznej strony. Końcówka sezonu była ciasna – nie było wiadomo kto spadnie, a kto zagra w pucharach – więc obliczyłem wszystkie możliwe warianty, co pomogło niektórym w tworzeniu materiałów.

29. TURNIEJ O PUCHAR SYRENKI U-17 MECZ GRUPA A: POLSKA - LOTWA 1:0 --- 29TH EDITION OF THE YOUTH INTERNATIONAL TOURNAMENT SYRENKA CUP FOOTBALL MATCH U17 GROUP A: POLAND - LATVIA 1:0

W Orange’u zawsze się wyróżniałeś kreatywnymi, nieszablonowymi pomysłami. Miałeś ten flow od początku czy ktoś cię musiał naprowadzić?

Przez pierwsze miesiące pracowałem za free. Uczyłem się. Spędzałem tam jakieś chore liczby godzin. Nieraz spałem na sofie. Cieszyło mnie samo to, że mogę porozmawiać z montażystami i poznać tworzenie materiałów od kuchni. Pamiętam, jak pierwszy raz pojechałem do Białegostoku na tzw. materiał ENG, czyli coś w stylu „ligi od kuchni”. Jagiellonia grała z Lechem i wystąpiła rekordowa liczba obcokrajowców w sezonie. Zrobiliśmy materiał, w którym nie padło ani jedno słowo po polsku. Nawet Michał Probierz mówił po niemiecku i do dziś nie wiem, jak go do tego przekonałem. Byłem wtedy totalnym szczawiem.

Jak po niemiecku, to pewnie się ucieszył.

Janusz stwierdził, że zajebisty materiał. – Niemożliwe… Jak ty go przekonałeś? – pytał. Bruno mówił po portugalsku, Arboleda po hiszpańsku, Stilić po bośniacku, Djurdjević po serbsku… Koledzy z Orange powinni mi podziękować, bo od tego momentu zaczęto przyznawać nagrody za materiał tygodnia lub miesiąca. 500 złotych premii – pierwsze pieniądze, które zarobiłem w mediach. Całe szczęście, bo po trzech miesiącach stażu rodzice, którzy mnie utrzymywali, mogli pomyśleć, że ta telewizja to fanaberie. Jagiellonia była przełomem. Od tej pory zacząłem dostawać więcej szans. Przestali mnie traktować jako kolejnego studenta – byłem gościem od TEGO materiału. Choć – paradoksalnie – odkopałem ten film i dziś w życiu bym tego nie wypuścił.

Dlaczego?

Ze względu na to, jak nagrałem te setki, jak to wyglądało obrazkowo, w sensie realizacyjnym… Brzydota straszna. Wstydziłbym się to puścić na YouTube.

Przesadzasz. Telewidz nie zauważyłby takich detali.

Możliwe, ale to było sześć lat temu. Od tego czasu telewizja się zmieniła. Polskie media też.

Z których materiałów byłeś najbardziej dumny?

Test na polskość Thiago Cionka – to było niezłe. Thiago udowodnił, że zna nasz język. Potrafił nawet zagrać słowem, a to już wyższa szkoła jazdy. Na pytanie, jak się nazywa prezydent, odpowiedział: „Komorowski”, a jak premier – „Premiership”. Rzadko jednak wracam do tych czasów. Zwyczajnie się wstydzę tych materiałów. Miło natomiast wspominam zagraniczne wyjazdy do reprezentantów. Miałem najmłodszy staż w redakcji, a wysyłano mnie w najlepsze miejsca. Do dziś pamiętam, jak jechaliśmy z Januszem pociągiem do Zakopanego na puchar świata w skokach. Nagle mówi:

– Wiesz co? W niedzielę polecisz do Grecji.

– Jak to?

– Trzeba zrobić materiał z Żewłakowem. Operator Adaś Bortnowski, który był na kadrze, jest w dobrym kontakcie z chłopakami, i pomożesz mu od strony reporterskiej.

– Pan ze mnie żartuje?

– Nie, jedziesz do Grecji.

Jak długo byłeś wtedy w Orange?

Niecałe dwa lata. Oczywiście, można już było powiedzieć, że nie położę tego tematu, ale jednak obowiązywała jakaś hierarchia – to Mateusz i Leszek Bartnicki byli twarzami stacji. Dlaczego ja? – Doskonale znasz się na realiach ligi greckiej – wyjaśnił Janusz, a ja o niej nie miałem pojęcia! Nic! Ale pojechałem do tego Żewłakowa, pierwszy raz stanąłem z kamerą, nagrałem stand-upa… Wcześniej były słuszne podejrzenia, że nie jestem fotogeniczny, ale ten wyjazd przerodził się w całą serię.

Najwięcej wrażeń dostarczyła chyba wycieczka do Groznego.

Wchodzimy z Adamem do galerii handlowej – widać, że nie jesteśmy stąd – zatrzymuje nas dwóch gości z karabinami i mówią, że mamy wyciągnąć wszystko z walizek. Nic nie znaleźli, spakowaliśmy się z powrotem i idziemy do kina. Stoimy w kolejce, a przed nami 13-letni chłopak z giwerą za paskiem. Naród, który ma wojnę w oczach. Nie dziwię się, że sportem narodowym w Czeczenii są sporty walki. Potem polecieliśmy do Moskwy, gdzie Maciek Rybus dostał z Martinem Jirankiem, byłym piłkarzem Spartaka, do programu przed Euro. Polska, Czechy i Rosja, jedna grupa, wiadomo. Jiranek dobrze znał Moskwę, więc stwierdził, że nas rozprowadzi. Jak się dowiedzieliśmy w pierwszym lokalu, ile kosztuje wódka z colą, to nie protestowaliśmy przeciwko tym, którzy chcieli za nas płacić. 220 złotych za drinka. Wchodzimy do innego lokalu, a tam Roberto Carlos z sziszą, „hello my friend, zapraszam” i zaczyna się polewanie. Ale nie robiliśmy też żadnej wiochy. Żadnych selfie ani nic.

Ja z Carlosem zrobiłem sobie selfie, dzięki.

Ale już trwała era selfie i nie byliście na imprezie!

Zabawnie miałeś też w Brukseli u Marcina Wasilewskiego.

Opowiadał, jak się mścili na Jonathanie Legearze…

… który notabene grał później z Rybusem.

Dokładnie. Z tych opowieści Legear natomiast wypadał na ofiarę losu. Nie oszczędzali go. Gdy przyjechał do klubu zastępczym samochodem, Smartem, to przenieśli mu go do kontenera na trawę. Legear wychodzi z klubu, nie widzi samochodu, pyka w pilocik od alarmu, słyszy, że coś się dzieje, a auta nie ma. Innym razem – jak dostał z powrotem BMW X5 – to Wasyl obkleił mu calutki samochód, razem z szybami, okrągłymi naklejkami z logiem Anderlechtu. Wszędzie – biedronka! Kolejny dzień – Legear już wyczyszczonym samochodem idzie po treningu pod prysznic, a ci gwizdnęli mu klucze, pojechali we dwóch trzy kilometry dalej, zostawili BMW na totalnym odludziu, wrócili i odstawili klucze na miejsce. Wycierali gościem podłogę!

Tobie też Wasyl cisnął za komentowanie meczów.

Była taka historia! Święcicki go podpuścił, żeby próbował mnie wkręcić.

– Ty, nie komentowałeś czasem ligi francuskiej w Orange’u?

– A, no czasem komentowałem.

– Bo słyszałem, jak pomyliłeś kilka nazwisk.

– Ale jaki mecz?

– Ymm, no Monaco z kimś grało.

– To masz pecha, bo akurat Monaco nie komentowałem!

Pechowo nie trafił, ale to dobrze, bo ja się strasznie przejmuję, gdy ktoś mi wytyka błędy. Mega stres. Pamiętam, jak robiliśmy magazyny mundialowe w Orange’u. Zaproponowałem Leszkowi, który był wydawcą, że zrobię materiał o przyporządkowaniu nacji do poszczególnych cech charakteru. Program o dziewiętnastej, chcę się szybko wyrobić, Krzysiek Marciniak i Tomek Włodarczyk – nasza lambada team – ma wolne i ciśnie telefonami: „przychodź, wpadaj”. Skończyłem materiał i zadowolony z siebie wyszedłem – jak to pięknie określił Mateusz Borek – przyjąć suplementację wieczorną. Nagle telefon od Leszka: „siema Wiśnia, fajny materiał zrobiłeś do Sport Raportu. Dałeś, że Szwedzi smutni – no, w sumie pasuje. Dobry pomysł. Tylko mały problem. Szwecja nie gra na mundialu”. Wyszedłem na totalnego debila! Brak wiedzy, kto wystąpi na mistrzostwach, to dla dziennikarza kompromitacja!

Skąd taki błąd?

Mówiąc po piłkarsku – nie dobrałem taktyki pod ludzi, tylko ludzi pod taktykę. Chciałem dopasować pewną cechę pod tezę i ci Szwedzi – jako przeciwieństwo Brazylijczyków – świetnie mi pasowali.

Zdążyliście to odkręcić?

Nie, poszło w materiale. Robiliśmy wtedy wiele magazynów, pracowaliśmy na dużej spinie i przy maksymalnym zaufaniu do kolegów – 90 procent materiałów szło na antenę bez sprawdzenia. Wiem, że to nie do końca profesjonalne, ale takie mieliśmy realia. Pewnych spraw nie mogliśmy przeskoczyć Udało się to jednak o tyle odkręcić, że do powtórki – od razu wróciłem to poprawić – poszła poprawiona wersja. Totalne odcięcie prądu. Wyszła moja natura – chaos. Zbigniew Boniek śmieje się, że w naszym pokoju mamy zawsze bałagan na biurku, ale przynajmniej – gdy raz na cztery miesiące posprzątamy – to widać efekt. Kiedy ktoś sprząta codziennie, wtedy nie widać.

TRENING REPREZENTACJI POLSKI --- POLAND FOOTBALL NATIONAL TEAM TRAINING IN WARSAW

To wszystko działo się mniej więcej pięć lat temu. Niby to długi okres, ale przeszedłeś drogę od chłopaka z ulicy, który nie ma pojęcia o telewizji, do gościa, który robi materiały nieodbiegające od najwyższych standardów. 

Dla mnie to najważniejszy okres, choć sam nie wiem, jaką pełnię funkcję w tej branży. Jak w zasadzie powinienem siebie określać?

Media worker?

Pewnie tak. Minął czas dziennikarzy wyspecjalizowanych w jednej rzeczy. Michał Rusinek, mój wykładowca z UJ, powiedział mądrą rzecz: skończyły się czasy erudytów, zaczęła się epoka researcherów. Trzeba się dostosować. Paweł Zarzeczny, znany z odważnych tez, kiedyś mnie zapytał:

– Wiesz, dlaczego Roman Hurkowski zmarł?

– Bo był chory?

– Bo to, co miał w notatkach, można dziś znaleźć w Google.

Wiem, że to brutalna opinia – Roman Hurkowski był wybitnym dziennikarzem – ale Paweł zdiagnozował w ten sposób współczesne dziennikarstwo. Orange było dla nas fantastyczną szkołą. Byłeś researcherem, reporterem newsowym, live’owym, prezenterem studia na żywo… Musiałeś wydzwonić, napisać, skomentować mecz, zrobić wywiady, wydać program… Stary, ja długo byłem wydawcą!

Wytłumacz, na czym to polega, bo czytelnicy mogą nie wiedzieć.

Wydawca to osoba odpowiedzialna za cały kształt programu. Masz zespół ludzi i musisz wszystko zaplanować – kto będzie gościem, jakie materiały i kiedy wchodzą, czy do kogoś dzwonimy, czy mamy live’a wizyjnego… Jak redaktor prowadzący w gazecie. Jeden z francuskich szefów Orange miał teorię polegającą na rotacji – jednego dnia siedzisz w reżyserce i mówisz prowadzącemu: „trzy, dwa jeden, wchodzisz”, a drugiego sam prowadzisz program. Nie słyszałem o czymś takim w innej telewizji.

Sprawdziło się dla wielu z was.

Pamiętam, jak prowadziłem Sport Raport z Agnieszką Kopacz, która ma kapitalne wizyjne doświadczenie. 45 sekund przed startem pada prompter, a to program, w którym wszystko czytasz właśnie z niego. Widzę po niej, że lekko się schizuje. Nie spodziewałem się, że to ja będę tym od uspokajania, ale „dobra, Aga, damy radę”. I musisz prowadzić z bańki. Niby masz coś napisane, ale w programie, w którym jesteś zobligowany do patrzenia w kamerę, nie możesz czytać z kartki. Takie sytuacje cię budują. Potem nic cię nie zaskoczy. Teraz nawet prowadziłem kolację dla UEFA przed finałem Ligi Europy. Do końca nie było wiadomo, jak będzie ze sprawami językowymi. Najpierw, że mówimy po polsku, potem po angielsku, na koniec fity-fifty. Mnie przypadł angielski, Tomkowi Smokowskiemu polski. Znam angielski nieźle, ale po pierwszych próbach gość z UEFA był załamany.

Jak wygląda taka kolacja?

Całe show. Materiały wideo, program artystyczny, zespół, balet z Krakowa, przemówienia prezesa Platiniego, Bońka, Hanny Gronkiewicz-Waltz, przedstawicieli klubów… Wydarzenie, które mogłoby być transmitowane, ale jest z założenia półoficjalne. Robimy jedną próbę za drugą, a pracownik UEFA ciągle z uwagami. – W zdaniu z szóstej minuty powiedziałeś „it” zamiast „this” – takie rzeczy!

Aż tak? Po polsku można się pomylić w takich drobnostkach.

Aż tak! Oficjalna nazwa kolacji brzmiała: „UEFA Europa League celebration party”. Powiedziałem Tomkowi, że jeżeli nie zatnę się na nazwie, to pójdzie z górki. Poprowadziliśmy całość, wszyscy zachwyceni i na koniec gość z UEFA mówi: „Coś dziwnego jest z tobą. Podczas występu byłeś pięć razy bardziej wyluzowany niż w trakcie prób. Chyba musisz pracować pod presją”. Dzięki doświadczeniom telewizyjnym udało mi się bez stresu wyjść na scenę.

Masz jakąś metodę, by się nie stresować czy to naturalny luz?

Wyznaję taką filozofię jak mój ojciec. Mam za fajne życie i za dużo dobrego mnie spotkało, żebym miał się czymś denerwować, ale prędzej czy później i tak dostanę jakiegoś kopa w dupę. Jakby to ujął Franciszek Smuda… Zaraz, jak on to powiedział? Najlepiej będzie, jak popełnię błąd przy cytowaniu Smudy! O, jestem optymistą ze skóry i kości. Przed maturą i egzaminami na studiach też się nie stresowałem.

Jak na twój poziom kreatywności, studia wybrałeś dość banalne. 

A zdziwisz się, jeśli powiem, że wybrałem je celowo?

Podejrzewam, że nastawiałeś się na inny kierunek.

Miałem dwie opcje: albo filologia obca – marzyłem o iberystyce – albo polonistyka. Facet od łaciny w pierwszej klasie liceum do znudzenia mi powtarzał, że zasilę szeregi bezrobotnych, ale już od podstawówki wiedziałem, że chcę zostać dziennikarzem sportowym. Robiłem sport w gazetce szkolnej, po czym sam ją rozprowadzałem za złotówkę. To były jeszcze czasy przedinternetowe. Wychowałem się w miejscowości Ubiad, 500 mieszkańców, mama pracowała w Nowym Sączu i byłem jedyną osobą, która – właśnie dzięki niej – miała regularnie dostęp do „Piłki Nożnej”. Sypałem tyloma ciekawostkami, że uchodziłem w szkole za hegemona! Pisałem nawet listy do tej gazety. Podpisywałem się „Łukasz Wiśniowski, Ubiad” i nawet ze cztery opublikowali?

Co tam pisałeś?

Że kwestią czasu jest, kiedy Real ściągnie Chińczyka, bo ekspansja marketingowa klubu prowadzi do sprzedaży koszulek…

(śmiech).

Ale jak napisałem po raz kolejny, że bardzo się cieszę, że mogę przeczytać w gazecie te listy, bo mam 13 lat, to w końcu przestali publikować! Stwierdzili, że nie będą promować takiego gówniarza. W liceum też myślałem o dziennikarstwie pisanym. Tata pytał, czy nie chcę zostać komentatorem, ale zawsze odpowiadałem, że mam za słaby głos. Przed maturą zastanawiałem się, co rozwinie najlepiej mój warsztat językowy i doszedłem do wniosku, że albo dziennikarstwo, albo skupię się na językach obcych.

Nie sądziłeś, że polonistyka to strata czasu? Że ten kierunek studiów nie da ci żadnej przewagi nad konkurentami?

Nie myślałem w takich kategoriach. Martwiłem się bardziej tym, żebym miał za co studiować. Po liceum wyjechałem na trzy miesiące pracować na myjni w Dublinie, dzięki czemu odłożyłem na pierwszy rok. Studia dały mi ogładę językową, światopoglądową i literaturoznawczą. Poza tym – wypowiedzi moich profesorów wykorzystywałem w Orange Sport. Poprosiłem np. profesora pedagogiki, żeby fachowo ocenił pod kątem językowym wypowiedzi kilkunastu zawodników Wisły i Cracovii. – Piłkarz Żurawski znakomicie stosuje metaforę – coś w tym stylu. Taka dygresja – Andrzej Borowski, fantastyczny literaturoznawca, zapytany, co robić, żeby mówić tak pięknym językiem, odpowiedział: czytać, czytać, czytać. Wiem, że brzmię teraz jak stary dziad, ale młodzież tego nie kuma.

Czasy dla dziennikarzy są pewnie bardziej wymagające, ale karierę zrobić łatwiej. Kiedyś redakcje były bardziej hermetyczne.

Zacytuję prezesa Bońka: – Wiśnia, skąd ty w zasadzie jesteś?

– Ubiad, taka mała, przepiękna miejscowość w Beskidzie Sądeckim. 500 mieszkańców.

– Ile?

– 500.

– Jak ty się stamtąd wydostałeś?!

Pomyślałem, że gdybym żył w czasach, kiedy on dorastał, nie miałbym na to szansy. Internet nas uratował, ale czy jest łatwiej? Nie wiem. Wiem tylko, że mamy wdzięczną pracę, bo efekty tego, co zrobimy, są widoczne od razu. Pracy wielu ludzi nie widać. Kibice nie mają świadomości, ile osób bierze udział w organizacji meczu reprezentacji.

MECZ ELIMINACJE DO MISTRZOSTW SWIATA BRAZYLIA 2014 GRUPA H: SAN MARINO - POLSKA 1:5 --- QUALIFICATION FOR THE WORLD CUP BRAZIL 2014 MATCH GROUP H: SAN MARINO - POLAND 1:5

Piłkarze reprezentacji pewnie też też nie zdają sobie sprawy, jaką robotę wykonaliście dla tworzenia ich wizerunku w oczach kibiców. Potrafią to docenić?

Myślę, że tak. Świadczy o tym fakt, jak łatwy mamy do nich dostęp. Niektórzy sądzą, że kadrowicze są zobligowani kontraktowo do rozmów z naszym kanałem. Nie, nie są. Mamy jednak ten handicap, że jesteśmy blisko reprezentacji, ubieramy się jak oni, jemy z nimi posiłki… Jesteśmy – jak mawiał Leo Beenhakker – team behind the team. Ale oni to doceniają. Często słyszymy pytania: i co? Już zrobiliście? Jak idzie montowanie? Kiedy puszczacie?

Kto jest najbardziej niecierpliwy?

Grosik! „I co? Macie to? Kiedy idzie? Gotowe?”. Oni zauważyli, że „Łączy nas Piłka” to fajna platforma, by się pokazać i mają świadomość, że nie zrobimy im krzywdy. Bylibyśmy idiotami, gdybyśmy wypuścili niekorzystny dla nich materiał. Pracując w tej konfiguracji wydalibyśmy na siebie wyrok. Widzę jednak, jaka jest różnica pomiędzy tym, jak kadrowicze traktowali nas na początku, a jak traktują teraz. Najpierw podchodzili nieufnie. Kamera, dziennikarz… „No dobra, pogadam, ale na bank wynosi informacje do kolegów”. Artur Boruc, jeszcze za kadencji trenera Fornalika, wziął mnie za dziennikarza telewizyjnego i – nie rozumiejąc jeszcze humorystycznej konwencji materiału – patrzył na mnie jak na idiotę. Ten sam Artur jest bohaterem jednego z najczęściej oglądanych filmików na naszym kanale – pamiętny gol z treningu – rozmawialiśmy o tym i nie było problemu.

Z kim masz najlepszy kontakt w kadrze?

Żeby była jasność – nie dążę do przyjacielskich relacji z kadrowiczami. Ludziom wydaje się, że kumpluję się z nimi, chodzimy na obiadki, imprezy… Nie. Mamy kontakt podczas zgrupowań. Ostatnio tylko, jak byłem na wakacjach w Albufeirze i sprawdziłem, że grała Sevilla, to zadzwoniłem do Grześka, czy pomógłby wejść na mecz. To trochę relacja biznesowa. Piłkarze wiedzą, że wykonujemy swoją robotę, a kanał youtube’owy to dobra platforma dla promocji. Czasem ludzie odpowiedzialni za prowadzenie ich profili na Facebooku zgłaszają się do nas. Pełna kooperacja. Pamiętam, jak Piotrek Zieliński pierwszy raz przyjechał na kadrę za czasów trenera Nawałki. Był w pokoju z Janickim i Linettym, ale Rafał wstydził się rozmawiać. Na to Zielu: „Chłopie, nie rób sobie jaj. Łączy nas piłka to poważne miejsce”.

Nie wiem, czy się zgodzisz, ale mam wrażenie, że jest jeden zawodnik, którego pozaboiskowy wizerunek wykreowaliście praktycznie w całości. Krychowiak. Lewandowski był znany od lat, Szczęsny budował markę w Anglii, a „Krycha” był jakimś tam gościem z Bordeaux, który…

… udziela bardzo poważnych wywiadów…

… i kojarzy się jedynie z golem strzelonym Brazylii. Nagle wpuściliście go przed kamerę i wyszło z niego zwierzę medialne, momentami wręcz do przesady.

Nie chcę sobie przypisywać zasług.

Ale takie są fakty.

Ludzie może nie pamiętają, ale w pierwszych wywiadach Grzesiek był mega poważny, powściągliwy i konwencjonalny. Nie mówił nic ciekawego. Moim zdaniem wynikało z jego obsesji profesjonalizmu. Chciał, żeby wszystko było poukładane. Próbowaliśmy go podejść od różnej strony. Proponowaliśmy, że wspólnie obejrzymy finał Pucharu Francji i może jakoś się otworzy, ale to nie było to. Aż na jednym z treningów Boruc strzelił piękną bramkę i pomyślałem, że zrobimy materiał ze Szczęsnym, który przeanalizuje tę akcję jako ekspert. Akurat Wojtek grał z Krychowiakiem w bilard i zapytałem: – Nagrywamy?

– Dobra, tylko skończę z Krychą.

– A mogę z wami? – zapytał Krycha, a mnie zaświeciła się lampka, czy nie położy nam materiału.

– Dobra, dawaj – odpowiedziałem.

Puściliśmy im ten fragment, zacząłem nagranie od powitania w studiu eksperckim, gdzie nasi goście będą analizować coś tam, coś tam… Ale nie było tak, że pomyślałem: „no, to robimy eksperckie studio, z którego powstanie serial”.

Zazwyczaj takie rzeczy wychodzą w praniu.

Uprzedziłem jednak Grześka: „Krycha, robimy sobie jaja”. A on: „okej”. Pamiętajmy tylko, że to gość wychowany na francuskiej telewizji, a nigdzie piłkarze nie robią sobie takich jaj na antenie jak tam. I nagle ten Krycha ze swoim francuskim akcentem zaczyna – jak mawia Basso – performować. Super wyszło! Zaczęła się taka beka, że ludzie zakładali na Twitterze oficjalne profile studia eksperckiego. Wtedy po raz pierwszy poczułem, że Grzesiek to gość z jajem, więc warto go wykorzystać. W końcu jesteśmy od tego, by dostarczać rozrywkę.

Nie uważasz, że brak takiego podejścia to problem u wielu dziennikarzy sportowych?

Że są zbyt poważni?

Że traktują sport jak politykę lub ekonomię i przekazują wszystko na „sucho”, bez życia. A barwne pisanie, często z szyderką lub po bandzie, nie wyklucza przecież fachowości.

Jestem zwolennikiem teorii, że musi być i rozrywka, i fachowość. Podam przykład z muzyki. Wyobraź sobie, że kupujesz fortepian i mówisz: „będę improwizował jak Leszek Możdżer, który jest świetny w improwizacji”. Tylko ten Możdżer najpierw zaliczył sześć lat w pierwszym stopniu szkoły muzycznej, potem trzy lata w drugim i pięć lat w akademii. Musiał opanować Chopina, Brahmsa i wielu innych mistrzów. Dopiero na kanwie tego mógł sobie pozwolić na improwizację. Rozumiesz, o co mi chodzi? Musisz mieć background, znać się na rzeczy i na tej bazie robić sobie jaja. Wtedy jesteś autentyczny. Kiedy masz podstawowe braki – wtedy wręcz przeciwnie. Wiesz, co mnie dziwi? To, jak wielu dziennikarzy choruje na publicystykę. Chcą zostać publicystami, a brakuje im podstawowego backgroundu. Sam – na ich miejscu – źle bym się z tym czuł.

Lepiej póki co bawić się w twórcze materiały, a przy okazji uczyć się tej piłki.

Oczywiście, na publicystykę przyjdzie czas. Będziemy mieli po 40-50 lat, to z całym bagażem wiedzy i doświadczeń będziemy mogli mędrkować. Teraz trzeba mieć fun! Ale fun nie wyklucza ciężkiej pracy.

W waszym przypadku – szczególnie na zgrupowaniach.

Jeżeli chcesz rano skoczyć na siłownię lub basen, to o siódmej pobudka. 9:30 – śniadanie, potem trening…  Żyjesz rytmem reprezentacji. Obiad, kolejny trening. Brakuje czasu na montowanie. Do typowej pracy montażowej możesz siąść o 22:30, a zrobienie 3,5 minutowego materiału z ciekawym offem i dobraniem odpowiedniej muzy, żeby wszystko się kleiło, zajmuje cztery godziny.

Trzy i pół minuty – cztery godziny?

Lekko licząc. Ludzie sądzą, że podkładam mikrofon i koniec roboty. „Ale ma fajną pracę, bo se pogadał ze Szczęsnym”. Nie żalę się, bo uwielbiam to, co robię, ale często to naprawdę czasochłonne. Raz byłem w szoku – jedziemy autobusem na kadrze, podchodzi Paweł Olkowski i mówi: – Oglądam tylko „Łączy nas Piłka”, mam was na Facebooku, ale powiedz mi – wy to wszystko sami montujecie?

– No stary, jak jesteśmy w hotelu, to nie wysyłamy do przysłowiowej Warszawy, żeby Warszawa robiła.

– Ale jak wy to robicie? Trzeba mieć łeb. Przecież to wszystko ma sens. Komentarz, muzyka… W życiu bym tego nie zrobił.

Bardzo miłe, że w ogóle to zauważył. Krychowiak pod koniec materiału też powiedział publicznie, że zrezygnował dla nas ze siesty, bo robimy super robotę.

MECZ ELIMINACJE DO MISTRZOSTW SWIATA BRAZYLIA 2014 GRUPA H: POLSKA - SAN MARINO 5:0 --- QUALIFICATION FOR THE WORLD CUP BRAZIL 2014 MATCH GROUP H IN WARSAW: POLAND - SAN MARINO 5:0

A ile zajmuje zmontowanie dłuższego materiału, np. trzyczęściowego jak w przypadku Krychowiaka?

Bardzo długo. Chcemy wszystko dopieścić na maksa. Wiele nauczyłem się w tej kwestii od Kuby Polkowskiego, bo – jeżeli mogę wtrącić – nikt w tym kraju tak dobrze nie łączy pisania o piłce z pracą telewizyjną jak on. Ostatni materiał o „Fabianie” zajął cztery dni montażowe. Od rana do wieczora. Pamiętam, jak wróciliśmy od Grosika z Adrianem Dudą, naszym operatorem, którego podkupiliśmy Legii. Mówię mu jeszcze na lotnisku o 22:00: – Dudi, mam złą informację.

– Co, jedziemy do domu?

– Nie, jedziemy montować.

– Chciałem powiedzieć to samo, ale bałem się, bo widzę, że wszyscy zmęczeni.

Telefon do narzeczonej, że nie wrócę na noc, pizza nocą, pełna koncentracja, nikt nas nie popędza i jedziemy na tzw. flow. Wyszliśmy o ósmej rano, ludzie szli już do pracy, ale to był najszybciej zmontowany z naszych materiałów.

A najlepszy?

Ostatni – Fabiański. Bardzo dobry rytm, przemyślane sklejki, obrazkowo też ładnie… Zwykle jestem najbardziej zadowolony z ostatniego. Np. w Krychowiaku zmieniłbym parę rzeczy.

Jakich?

Pierdoły.

Powiedz. Trochę fachowości nie zaszkodzi.

Po pierwszej części rozmowy następuje przejście na sondę uliczną, co – mówiąc kolokwialnie – jest z dupy, bo Krychowiak zaraz siedzi w samochodzie. Brakuje chronologii. Materiał musi mieć strukturę. O, wiesz, który film był najlepszy? „Puchar jest nasz” o Błękitnych. Najbardziej zbliżony do filmu dokumentalnego. Pojechaliśmy tam we czterech, z dwoma operatorami. Przez cztery dni nic nie wjeżdżało na kanał i Janusz dostawał białej gorączki. Tłumaczyłem mu, że robimy poważne, amerykańskie kino, a on na to: „Wiśnia, wzruszyłem się”. Gwarantowałem, że to będzie najlepiej klikany materiał z Pucharu Polski i udało się już po jednym dniu. Pierwszą część obejrzało pod 100 tysięcy ludzi.

Rekord nie do pobicia to rozmowa z Lewym w pokoju masażystów po Szkocji.

Rekord to filmik, na którym Schwabe, bramkarz reprezentacji Niemiec U-20, zakłada siatkę Mariuszowi Stępińskiemu. Ponad siedem milionów wyświetleń. Na drugim miejscu bramka Boruca.

Chodziło mi o bardziej „twórcze” materiały.

A, to faktycznie „Lewy”. Byłem w szoku, że aż tak poszło. Wrzucałem to na totalnym zmęczeniu.

Sam to kręciłeś, bez pomocy operatora.

Poprosiłem Kubę Rejmoniaka, żeby ustawił wszystkie parametry w kamerze i poszedłem. Tworząc taki materiał, stwarzasz wrażenie większej poufności. Masz bliższą relację z rozmówcą. A rozmowa odbiła się takim echem, że TVN24 robił materiał na temat tego materiału. Przyjechali do PZPN-u i udzieliłem kilku wypowiedzi.

Trudno było namówić Roberta?

Widzisz, to nie było żadne namawianie! Po prostu zawsze czuję wyrzuty sumienia, że robię za mało. Za mało zdjęć, setek, rozmów… Zjedliśmy kolację, wszyscy marzyli, żeby pójść na miasto, a ja czułem, że kurcze, nie mamy czegoś, co zepnie zgrupowanie klamrą. Jakiegoś obrazka, jak wyjeżdżają, czegokolwiek… Gryzę się z tym i mówię: daj kamerę, może złapię, jak się pakują. Chodzę po tym hotelu i widzę, że Lewy wychodzi. Nic nie planowałem. Pokazuje obitą nogę, widzę, że – znów użyję brzydkiego słowa – performuje, to idę za nim. Poszedł do pokoju masażystów, ich nie było i pewnie gdyby nie kamera, to wróciłby do pokoju. Przed kamerą nie wypada zrezygnować. No i pogadaliśmy. Wykorzystaliśmy efektywnie ten czas.

Zdarzało ci się mieć wątpliwości, czy któryś z materiałów nie zostanie negatywnie odebrany? Niektóre fragmenty eksperckiego studia były leciutko po bandzie.

Szczęsny i Krychowiak to idealny target dla gimbów, a my też jesteśmy trochę gimbami z innego pokolenia. Nie wstydzę się, że chodziłem do gimnazjum, ale niektóre wypowiedzi Szczęsnego – uwierz – naprawdę trzeba wycinać. On się nie pieści. O, albo Krycha mówiący, że „widać, że PZPN ma kasę. Makbuczek, te sprawy. Na grubo się bawicie”. To takie teksty, które ktoś może źle odebrać – koleżanka miała nawet o to pretensje – ale skoro pracujemy nad konwencją jajcarskiego materiału, to mamy to cenzurować? Moim zdaniem nie. Ja mam dystans. Jesteśmy pierwszym portalem, który traktuje wideo jako priorytet, a nie dodatek. I sam mi powiedz: czy osiem osób pracujących nad kształtem tej platformy, czyli kanałem na YouTube, Facebookiem, Twitterem, Instagramem i samą stroną, to tak dużo?

Ani dużo, ani mało. Optymalnie. Nie uważam, że potrzeba 80 osób, by stworzyć redakcję jak w dawnych czasach.

No właśnie. U nas to szło kroczek po kroczku – początkowo słyszałem pytania, czy w ogóle potrzebuję operatora! – ale Janusz skroił taki zespół, że nigdy nie czuję, że „o Jezu, idę do roboty”. Razem gramy w lidze szóstek, razem oglądamy mecze.

Obawiasz się wyborów na prezesa PZPN czy czujesz, że masz tak mocną pozycję w środowisku, że nawet jeśli Boniek nie wystartuje lub przegra, to i tak spadniesz na cztery łapy?

Ten rynek wbrew pozorom wcale nie jest taki łatwy.

Nie jest łatwy, ale obowiązuje jakaś weryfikacja pracy.

Nie myślę o wyborach. Zastanawiam się, co będzie po awansie na Euro. Już teraz musimy zakładać, że awansujemy i powoli planować wydatki. Kreuję plan pracy i podział kompetencji na same mistrzostwa. To będzie kluczowe dla naszej przyszłości.

Jesteś tak dobry jak ostatni materiał.

Mogę zrobić mnóstwo wspaniałych rzeczy, ale co jeśli sportowo nam się nie ułoży i materiały będą miałkie? Nikt nie będzie pamiętał o filmach sprzed czterech lat. „Wiśniowski? Coś tam robił w PZPN, jakieś wideo, ale takich mamy na pęczki”.

Jeżeli nie zostaniesz w PZPN, to co? Prywatny kanał na YouTube?

Zawsze marzyłem, by skomentować mecz Ekstraklasy. Udało się. Kopnął mnie zaszczyt skomentowania z Andrzejem Iwanem akurat tego meczu, po którym zarzucano mu, że był pod wpływem alkoholu. Potem – co opisał w książce – okazało się, że wziął leki. Nie chciałem mu mówić na „ty”, o co ciągle apelował. – Nie mów do mnie na „pan”!

– Nie no, panie Andrzeju. Pan jest w wieku mojego ojca.

W końcu trzy minuty do anteny i Andrzej: „jeszcze raz powiesz mi na pan, to ci przypierdolę!”. I tak pojechaliśmy cały mecz na „ty”. Potem marzyłem o pracy z reprezentacją, która w Orange była zarezerwowana dla Leszka i Mateusza, ale w końcu też się udało. Teraz moim marzeniem jest praca przy Lidze Mistrzów.

Z ramienia UEFA?

Nie, badałem ten temat, bo chciałem tam jechać na staż, ale nie ma sensu. Wiele rzeczy telewizyjnych robią im firmy zewnętrzne. Ich własna komórka wideo służy bardziej do doraźnych materiałów, typu rozmówka z Platinim. Nie mam natomiast ambicji międzynarodowych. Chcę pracować dla polskiego widza. Chcę też jednak dotknąć magii Champions League. Jakie oni mają foty, zdjęcia… Rewelacja! Brakuje mi też trochę komentowania.

To miejmy za sobą – już na koniec – pytanie o najgorszą wpadkę. Pytanie, które pewnie usłyszysz wiele razy.

Dość przerażająca historia. Trwała akurat żałoba narodowa po Smoleńsku. Mecze szły bez komentarza, ale komentowaliśmy je do „puszki”, żeby można było puścić w powtórce. Robiliśmy akurat jakiś mecz ze Święcickim i zaczęliśmy „rozgrzewkę”. Ja – wzorem Maćka z zespołu Pogodno – powtarzałem frazę Szpakowskiego: „Adebayor naszarpał się, nabiegał, jeden strzał”, a Mateusz – typowe ADHD – rzuca wszystkim, krzyczy, biega i nagle startuje ze znaną przyśpiewką, w której nazwa klubu została zastąpiona słowem „Wiśnia”. Totalny rynsztok, ale kompletnie na to nie zwracałem uwagi, bo my w Orange’u ogólnie brutalnie się obrażaliśmy. Dzień później wydawca przychodzi do pracy, puszcza na antenie materiał wspominkowy na czarno-biało, a tam… „Adebayor naszarpał się, nabiegał jeden strzał” i… „Wiśnia to stara kurwa!” Dźwiękowiec pomylił ścieżki. Szybko to zdjęli, prawie nikt tego nie usłyszał, nie było żadnych skarg i niby więksi od nas – Lis, Durczok czy Andy Gray – dostawali takie nauczki, ale autentycznie stresowaliśmy się, że nas wywalą. Przyznaliśmy się Januszowi, ale baliśmy się. Ostatecznie nam się upiekło, ale do dziś pamiętam: mikrofon jest blisko, to zero głupot.

Rozmawiał TOMASZ ĆWIĄKAŁA

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Weszło

Komentarze

0 komentarzy

Loading...