Można powiedzieć, że stało się to, czego wszyscy się spodziewali. Tuż po odebraniu trofeum za wygranie Premier League, Manchester City triumfował w kolejnych rozgrywkach. Tym razem zawodnicy Pepa Guardioli pokonali rywala zza miedzy – Manchester United, ale wyjątkowo na stadionie Wembley, bo w finale Pucharu Anglii. Niby człowiek wiedział, a jednak się łudził. Mimo wszystko Czerwonym Diabłom trzeba oddać, że przynajmniej próbowali, bo przeciwko takim cyborgom nie jest to łatwe.
Od dawna chyba żadne derby Manchesteru nie wzbudzały tyle emocji, co te sobotnie. W końcu zarówno United, jak i City mają za sobą bardzo dobry sezon. Ci pierwsi odbudowali się pod wodzą nowego trenera Erika ten Haga po całkowitej degrengoladzie w zeszłym sezonie, wywalczyli awans do Ligi Mistrzów, a nawet triumfowali w Pucharze Ligi. Drudzy natomiast tradycyjnie zmietli resztę stawki w Premier League, triumfując w tych rozgrywkach po raz piąty w ciągu ostatnich sześciu lat i awansowali do finału Ligi Mistrzów. Sobotni mecz na Wembley mógł więc ich przybliżyć do pierwszej w historii klubu potrójnej korony.
Obie drużyny były więc ostatnio w bardzo dobrej formie. W dodatku obie miały coś do udowodnienia, bo z dwóch rozegranych pomiędzy nimi pojedynków w tym sezonie, zaliczyli po jednej wygranej, na własnych stadionach. Bezpośrednią rywalizację miał więc rozstrzygnąć pojedynek na największym angielskim stadionie. Kolebce tamtejszego futbolu.
Manchester City – Manchester United 2:1. Spacerek The Citizens
Niestety, jak to zwykle bywa, oczekiwanie nieco przerosły rzeczywistość. Wszyscy włącznie z 90 tysiącami fanów zgromadzonych na Wembley nastawili się na niezwykle ciekawe meczycho. Kibice United wiedzieli doskonale, że mają za przeciwnika prawdopodobnie najlepszą obecnie drużynę na świecie, więc przede wszystkim trzeba będzie przeczekać pierwszy kwadrans, nie stracić bramki, żeby nie dać się zbytnio docisnąć.
Efekt? Wyszło… średnio. De Gea już po 13 sekundach musiał wyciągać piłkę z bramki.
Hiszpan został pokonany przez absolutnego bohatera sobotniego popołudnia, czyli Ilkaya Guendogana. W zasadzie trudno ocenić, jak do tego doszło. Piłkarze United w zasadzie nie dotknęli jeszcze piłki, ta jakoś znalazła się przed polem karnym, spadła na nogę kapitanowi City, który postanowił “se strzelić”. A raczej huknąć, jak z armaty. De Gea był tak zaskoczony, że nawet nie drgnął. Podobnie zresztą jak jego koledzy z drużyny. Ten Hag nie mógł uwierzyć. Sędzia ledwo gwizdnął, a cały jego misterny plan już się rozsypał. Był to najszybciej strzelony gol w historii Pucharu Anglii.
Trzeba sobie powiedzieć szczerze, że na boisku było widać różnicę klas obu zespołów. Nie dało się nie zauważyć, dla której z drużyn jest to ostatni mecz w sezonie, a która za tydzień zagra za tydzień w Stambule z Interem Mediolan. Trudno wskazać choćby jeden moment, kiedy ekipa Guardioli straciła kontrolę nad spotkaniem. Wiadomo, że zdarzały się momenty, kiedy przeciwnicy podchodzili pod bramkę Ortegi, ale w zasadzie niewiele z tego wynikało.
W szeregach United brakowało w zasadzie wszystkiego. Sił to jedno, ale przede wszystkim chyba chęci. Brakowało zadziorności. Poza jakimiś pojedynczymi zrywami Rashforda czy Bruno Fernandesa w ich ofensywie nie działo się prawie nic. Oczywiście podopiecznym ten Haga udało się zdobyć bramkę wyrównującą i napędzić lekkiego stracha Guardioli, ale potrzebny był do tego karny, o którym pewnie będzie się mówiło w Anglii przez najbliższe kilka dni. Pomimo remisu na tablicy, nikt nie myślał o tym, że to akurat ci w czerwonych koszulkach mogą wyjść na prowadzenie.
Manchester City – Manchester United 2:1. Wielki Guendogan
No i nie wyszli. Zrobili to zatem przeciwnicy. I to znów dzięki Ilkayowi Guendoganowi, który znów uderzył z woleja. Niemiec naprawdę miał dzisiaj swój dzień. Mało brakowało, a skompletowałby jeszcze hat tricka, bo w końcówce spotkania po raz trzeci pokonał De Geę, ale tym razem był na spalonym. Trzeba przyznać, że Guendogan to naprawdę niezwykły piłkarz. Jeszcze kilka lat temu wydawało się, że może zakończyć karierę. Grubo ponad rok spędził w gabinetach lekarskich z ciężkimi urazami. Pep Guardiola zdołał go jednak odbudować i, o dziwo, zrobić z niego niemal eksperta od strzelania goli. W tym sezonie jest ich “zaledwie” jedenaście, ale pamiętamy, że dwa lata temu było ich na przykład… siedemnaście.
United mogą się więc udać na urlop, City z kolei jest już tylko o krok od potrójnej korony. O krok, ale co by nie mówić, ten najtrudniejszy. Rywala do stambulskiego ringu mogli pewnie dostać trudniejszego, ale wszyscy dobrze wiemy, że finał Ligi Mistrzów rządzi się swoimi prawami. Przed dwoma laty z Chelsea też mało kto podejrzewał, że to właśnie The Blues triumfują.
Bardzo trudny tydzień przed Pepem Guardiolą. Pozostaje mu życzyć, żeby tym razem wyjątkowo nie przekombinował.
Manchester City – Manchester United 2:1
Guendogan 1′, 51′ – Fernandes 33′
Czytaj więcej o angielskiej piłce:
- Najlepsza jedenastka Premier League 2022/2023
- Rudzki: Klub, który w herbie powinien mieć łzy. Leicester City – upadki ze szczytu bolą najbardziej
- Dlaczego Glazerowie jeszcze nie sprzedali Manchesteru United?
Fot. Newspix