Futbolem rządzą serie. Trzy zwycięstwa z rzędu są w stanie wywindować cię o kilka oczek w tabeli, passa porażek spycha cię w otchłań. Ale Zagłębie Lubin przesadza. W tym roku wygrało trzy mecze z rzędu, później przez sześć spotkań nie wygrało choćby raz, by znów wskoczyć na falę. Czwarta wygrana w czwartym z kolei spotkaniu. Na “Miedziowych” na finiszu sezonu aż miło popatrzeć.
Symptomatyczne były ujęcia kamery na Waldemara Fornalika po golach. Szczery uśmiech człowieka, którego raduje to, co widzi na boisku.
Ale tak jak narzekaliśmy na to, co prezentowali lubinianie w dołku, tak trzeba ich pochwalić, gdy są w dobrej formie. Dwubramkowe zwycięstwo nad Widzewem. Odwrócenie losów spotkania w Gdańsku i naprawdę dobra druga połowa, wygrana 3:1 i właściwie zrzucenie Lechii do 1. ligi. Kontrola nad meczem z Cracovią i wygrana 1:0 po ładnej kontrze. No i dziś, czwarty triumf z rzędu, brak nerwów choćby przez minutę.
Patrząc na tabelę tylko za ten rok i uwzględniając już tę dzisiejszą wygraną, to lepiej od Zagłębia w tym okresie punktowały tylko ekipy Pogoni, Rakowa, Legii i Piasta. Lubinianie zdobyli dwa razy więcej punktów od Widzewa, Stali, Lechii, Miedzi i Wisły.
No jak żre, to żre. I widać to zwłaszcza po ofensywie, bo kogo tam ostatni Fornalik wystawi, ten coś dorzuca. Łakomy trzyma dobrą formę przez cały sezon, Starzyński ostatnio się przebudził, Chodyna jest w gazie. Pieńko wchodzi w Gdańsku i ma udział przy dwóch golach. Dziś po raz pierwszy w tym roku w wyjściowym składzie wyszedł Gaprindaszwili i strzela gola oraz zalicza asystę drugiego stopnia. To taka stara prawda: jak drużynie nie idzie, to nagle piłkarze zgłaszają urazy, trudno znaleźć lidera, brakuje konia pociągowego. A jak już drużynie idzie, to nagle jest problem z tym, kogo wystawić, bo wszyscy garną się do grania i chcą coś dorzucić do klasyfikacji kanadyjskiej.
Ale co do samego meczu, bo w sumie chwalimy lubinian za czwarte zwycięstwo z rzędu, ale to przecież pomeczówka. No cóż, Stal miała przyzwoity kwadrans. A później, jak przyznał zresztą Getinger w wywiadzie dla Canal+ w przerwie, mielczanie zaczęli napędzać Zagłębie swoją naiwną grą. Atak pozycyjny, strata, narażenie się na kontrę. Wyjście z własnej połowy, strata, wystawienie się na kontrę. Do tego prokurowane stałe fragmenty raz za razem. Stal robiła dużo, by lać wodę na i tak rozkręcony młyn Zagłębia.
Stal pewnie w trąbę mogłaby dostać wyżej, ale miała Mrozka. Generalnie momentami obrona gości wyglądała tak, jakby chciała pytać:
– Bartuś, obronisz?
No i Bartuś bronił. Do czasu. Strzał Kopacza, strzał Chodyny, strzał Łakomego, centrostrzał Gaprindaszwilego dał radę. Ale jak już Gruzinowi spadła piłka pod nogi po rzucie rożnym, to golkiper Stali był bezradny. I podobnie szans nie miał wtedy, gdy Zagłębie rozegrało bardzo zgrabną kontrę, a Kurminowski pokazał jakość w wykończeniu, jakby w przeszłości był – dajmy na to – królem strzelców ligi słowackiej.
Myśleliśmy, że po przerwie coś tam Stal szarpnie. Była w stanie odwrócić wynik z Koroną chociażby. Ale mielczanie byli jak ten gość od filmików, na których wpieprza jakieś kosmicznie pikantne rzeczy, a później obwieszcza “noł rijakszyn”. No i Stal też nie zareagowała. Teoretycznie ekipa Kieresia może jeszcze spaść z ligi, ale do końca sezonu nie mogłaby zapunktować (możliwe), Śląsk musiałby wygrać dwa mecze (mało prawdopodobne), Wisła musiałaby chociaż raz wygrać (bardzo mało prawdopodobne), a i jeszcze Korona musiałaby zdobyć przynajmniej trzy punkty (możliwe).
W ostatniej kolejce mielczanie powalczą już chyba tylko o to, by wypełnić pulę minut młodzieżowców, żeby czasem nie wyskakiwać jeszcze z kasy po tym trudnym sezonie.
WIĘCEJ NA WESZŁO: