Neapol błękitny, Neapol radosny, Neapol przystrojony w portrety swoich herosów. Uliczki miasta nie od dziś, ani nawet nie od wczoraj wyglądają tak, jakby mistrzowska feta miała odbyć się już, zaraz, za kilka chwil. I choć nie ma wątpliwości, że w końcu się odbędzie, to Milan — wciąż przecież panujący czempion Włoch — rzucił okiem na ten obrazek i stwierdził: hola. Oddajcie mistrzowi, co mistrzowskie.
Rossoneri rzecz jasna do gry o Scudetto już nie wrócą, moment na to przespali dawno temu. Przespał każdy, a może i nie o senność czy lekkość w gubieniu po drodze punktów chodziło, tylko o to, że tempo narzucone przez Napoli jest mordercze i nie oszczędza nikogo. Wciąż jednak na mecz przyszłego mistrza z obecnym trzeba było patrzeć jak na starcie hitowe; jak na starcie istotne. Milan gra przecież o Ligę Mistrzów w przyszłym sezonie; gra o przewagę psychologiczną przed dwumeczem o półfinał tychże rozgrywek.
Po takim koncercie na Stadio Diego Maradona tę przewagę w głowach z pewnością uzyskał.
Wielki mecz Brahima Diaza
Chwicza Kwaracchelia, znany jako “Kvaradona”. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie. Gruzin rozgrywa taki sezon, że nie ma sensu całości jego dokonań umniejszać, natomiast tym razem został umniejszony przez defensywę Milanu. Do rozmiarów, które pozwalają schować go do kieszeni. Dokładnie odwrotnie miały się sprawy ze skrzydłowymi drużyny Stefano Piolego.
Brahim Diaz, na przykład. W sierpniu, gdy liga wystrzeliła z bloków startowych, zanotował dublet z Udinese. Fajna sprawa, wiadomo, natomiast na kolejny taki występ musiał trochę poczekać. Konkretniej: do drugiego kwietnia, bo to on rozpoczął show w Neapolu. Związał dwóch przeciwników przy linii bocznej boiska, chwilę później zostawiając ich zdezorientowanych kilka metrów za sobą. Posłał prostopadłe podanie do Rafaela Leao, który z dużym spokojem wpakował piłkę do siatki.
Dziesięć minut na zegarze później. Brahim Diaz znów czaruje z piłką przy stopie. Czaruje tak, że Mario Rui wpada do galerii pod tytułem “gdzie lecisz?” – tak skończył się pojedynek Portugalczyka z Hiszpanem w polu karnym. Diaz przełożył rywala, walnął na pewniaka. Nie minęło nawet pół godziny gry, a można było powiedzieć, że Rossoneri już zdążyli uciszyć stadion na południu Włoch. Czy raczej: zdążyliby, gdyby nie fakt, że fani Napoli w wyrazie protestu i tak przyjmowali te ciosy w milczeniu.
Nie chcą płacić fortuny za bilety na mecz z Milanem właśnie, ten w Lidze Mistrzów. Cóż, piłkarze nie pomogli władzom klubu przekonać kibiców, że będą to chwile warte każdej ceny.
Wielki mecz Rafaela Leao
Nie pomogli, bo nie był to koniec spotkania, a ledwie preludium do dalszej części pokazu czerwono-czarnej bandy. Rozsądnie było myśleć, że przerwa pomoże Luciano Spalettiemu przypomnieć swoim podopiecznym, kto jest kim. Logika wskazywała przecież, że drugie tak słabe 45 minut przydarzyć się po prostu nie może. Nie tej drużynie, nie w momencie, w którym Napoli wychodzi wszystko, czego się dotkną. Nawet drobne wpadki, typu porażka z Lazio, ani na moment nie kazały nam sądzić, że zmierzający po mistrzostwo Włoch zespół ma jakieś słabości.
Rafael Leao jednak dostrzegał te słabości bardzo wyraźnie. Zwłaszcza jedną, stojącą tuż przed nim, z numerem “13” i nazwiskiem “Rrahmani” na koszulce. Portugalczyk nawinął go z wybitną łatwością, wystarczyło zamarkować ruch, potem faktycznie go wykonać i stoper był w malinach, a piłka była w siatce. Znacznie trudniejszą robotę do wykonania miał w tej akcji Sandro Tonali, który w środkowej strefie boiska złapał się za bary z Piotrem Zielińskim, zwinął mu piłkę i wypracował Leao sytuację bramkową.
W końcu zaś gwóźdź do trumny wbił Alexis Saelemaekers. Nawet on wzniósł się na poziom, który wymuszał rozdziawienie szeroko ust w zachwycie. Czterech przeciwników Belg potraktował jak pachołki treningowe. Bujnął się raz, bujnął drugi, wjechał na szósty metr, wykonał wyrok. Wszystko.
***
0:4 to demolka. Deklasacja. Żaden rywal Napoli w tym sezonie nie zbliżył się nawet do zmiażdżenia ekipy Luciano Spalettiego w tak brutalny sposób. Milan, co prawda, już w pierwszym spotkaniu, spisał się na tyle dobrze, że na liście najgorszych meczów defensywy Partenopei pod względem przewidywanych bramek dla rywala, starcie z San Siro zajmuje pierwsze miejsce. Ale to jednak zupełnie inna sprawa. Napoli dziś poczuło się tak, jak czuli się przeciwnicy Napoli tydzień w tydzień, od ładnych kilku miesięcy.
Czyli jak na karuzeli.
Napoli – Milan 0:4 (0:2)
Leao 17′, 59′, Diaz 25′, Saelemaekers 67′
WIĘCEJ O EUROPEJSKICH LIGACH:
fot. Newspix