Biblia. Księga Daniela. Rozdział szósty. Werset dwudziesty ósmy. Brzmi to tak: „On ratuje i uwalnia, dokonuje znaków i cudów na niebie i na ziemi”. I obiecuje: „On uratował Daniela z mocy lwów”. Lucia Alves wierzy nie tylko w boską przychylność, ale też w niewinność swojego syna. Dani Alves siedzi w więzieniu. Mówią, że za kratami jest pokorny, grzeczny i ugodowy. Życie mu się wali. W sądzie dowodzi, że nie jest gwałcicielem.
Kłamał już przynajmniej trzy razy. Pierwsza wersja: nie znam tej kobiety. Druga wersja: znam tę kobietę, ale nic się między nami nie wydarzyło. Trzecia wersja: znam tę kobietę, rzuciła się, chciała mi obciągnąć. Dowody okazały się być jednak bezlitosne dla utytułowanego Brazylijczyka, którego ostatnią nadzieją na wolność pozostaje udowodnienie wymiarowi sprawiedliwości, że pewnej grudniowej nocy uprawiał seks za zgodą i przyzwoleniem tajemniczej dwudziestotrzylatki.
Albo ucieczka do ojczyzny.
Pętla się zaciska.
„It is what it is”
Noc z 30 na 31 grudnia. Klub taneczny Sutton w Barcelonie. Śmietanka towarzyska baluje. Szpilki i mokasyny. Sukienki i koszule. Drinki i shoty. Na schodach napisy: „Love&Sex”, „Party&Enjoy”, „Sentir l’amour”, „La vita e bella”, „It is what it is”, „This night never ends”. No i „This is Sutton”. To właśnie jest Sutton. Afirmacja życia? Niech będzie!
Dani Alves zajmuje lożę VIP. Dochodzi czterdziestki. Kilka tygodni wcześniej występował na katarskim mundialu w barwach swojej Brazylii. Na co dzień reprezentuje zaś barwy meksykańskiego UNAM. Jest najbardziej utytułowanym piłkarzem globu. Dobrym duchem w historii wielkich klubów. Niezastąpionym kumplem największych gwiazd. Wciąż nie brakuje mu entuzjazmu do kopania piłki. Ale powoli wygasza karierę.
Imprezuje.
Tańczy.
Bo kocha imprezować i tańczyć. W klubie Sutton trwa pozornie zwykły wieczór. Musujące wino zakupione, parkiet wiruje, kumple obecni, towarzystwa nie brakuje. W pewnym momencie piłkarz zauważa trzy młodsze dziewczyny i prosi kelnera o zaproszenie ich do loży. Zabawa toczy się dalej w już zwiększonym gronie.
Tu wersje zdarzeń się rozchodzą.
Pewne jest tylko, że Dani Alves wciąż imprezuje i tańczy, ale teraz akompaniują mu jeszcze dziewczyny, do których ewidentnie i niezaprzeczalnie zaczyna się przystawiać. Szczególnie do jednej dwudziestotrzylatki. Na filmach z monitoringu widać, jak Brazylijczyk zaprasza ją gestem do jakiegoś pomieszczenia.
To toaleta.
On to wie, ona tego nie wie. Wychodzą po siedemnastu minutach. On udaje się do baru i zamawia drinka. Ona podchodzi do koleżanek, szepcze coś i zaczyna płakać. Po chwili on opuszcza klub, a ona skarży się pracownikom klubu, którzy odpalają protokół bezpieczeństwa na wypadek przestępstw popełnionych na terenie lokalu. Przyjeżdża policja. Rusza domino. „This is Sutton”, cholera jasna.
Kłamstwa tancerza
Tożsamość dwudziestotrzyletniej dziewczyny pozostaje tajemnicą. Jej głosem jest adwokatka Ester Garcia Lopez, która przekazuje, że „ofiara gwałtu” powinna stanowić przykład dla wszystkich innych zgwałconych kobiet i mężczyzn. Wszystko dlatego, że błyskawicznie zgłosiła sprawę śledczym i wymiarowi sprawiedliwości, złożyła wielopoziomowe zeznania i odpowiedziała na wszystkie pytania, a także udała się na obdukcję do szpitala i oddała swój imprezowy strój do badań w policyjnym laboratorium. Natychmiastowo została też objęta terapią psychiatryczną, pomocą wyspecjalizowanego psychologa i leczeniem zapobiegającym rozwijaniu się chorób zakaźnych przenoszonych drogą płciową.
Dani Alves miał ją zgwałcić bez użycia prezerwatywy.
Oto efekty tamtych siedemnastu minut w klubowej toalecie.
Afera wybuchła na początku stycznia. Piłkarz napisał na Instagramie: „Dlaczego nie być miłym wobec innych, zamiast ciągle próbować ich skrzywdzić?”. Dwa tygodnie później Najwyższy Trybunał Sprawiedliwości Katalonii ogłosił, że Alves jest oskarżony o przestępstwo przeciwko wolności seksualnej za rzekome dotykanie kobiety w miejscach intymnych. Brazylijczyk zjawił się na komisariacie. Złożył zeznania. Wszystkiego się wyparł. Następnie przewieziono go do sądu. Tu też zaprzeczył, jakoby cokolwiek łączyło go z „ofiarą gwałtu”. Twierdził, że jest czysty i niewinny, a „ofiara gwałtu” żąda rozgłosu.
Dalej już jednak nic nie potoczyło się po jego myśli.
Sąd wysłuchał jego zeznań i zdecydował o umieszczeniu go w tymczasowym areszcie. Przychylił się tym samym do wniosku prokuratury, której zależało, żeby piłkarz nie mógł odpowiadać z wolnej stopy i wyjść za kaucją.
Rozpoczęła się farsa.
Dani Alves wielokrotnie powtarzał, że „cieszy się dobrym zdrowiem, więc tańczy i dobrze się bawi”, żeby następnie składać fałszywe zeznania, gdy tylko pytano go o szczegóły tamtej feralnej nocy, tak jakby nie miał świadomość, z jak poważnej rangi zarzutem przyszło mu się mierzyć. Na początku twierdził więc, że ta cała sytuacja z balowaniem w towarzystwie panienek nie miała miejsca. Później nagle się zreflektował, odświeżył pamięć i rzucił, że ta cała sytuacja z balowaniem w towarzystwie panienek jednak miała miejsca, ale nawet nie podchodził do tej dwudziestotrzylatki. Na koniec zaś przyznał, że ta cała sytuacja z balowaniem w towarzystwie panienek miała miejsca i podchodził do tej dwudziestotrzylatki, no i istotnie wparował do toalety w Sutton, gdzie… jednak padł ofiarą niepożądanego fellatio.
Jego kolejne kłamliwe wersje wydarzeń rozbrojone zostały przez twarde dowody. Monitoring klubu. Nagrania z rejestratora policjantki. Obdukcja. Odciski palców. Testy kodu genetycznego. Zadrapania na kolanie dziewczyny, czyli obrażenia pasujące do szarpaniny. Sperma piłkarza pobrana z ubrań kobiety i miejsca potencjalnego przestępstwa. Doszło do penetracji. Niezaprzeczalnego stosunku dopochwowego.
Ba.
Mało.
Dwudziestotrzyletnia dziewczyna, której największym lękiem jest ponoć „ujawnienie tożsamości” i „brak wiary opinii publicznej w jej wersję zdarzeń”, zrzekła się prawa do ubiegania się o jakiekolwiek pieniądze od piłkarza, byle tylko tego dorwała sprawiedliwość za „wyrządzenie jej krzywdy”. Sprawiedliwość to od czterech do dwunastu lat pozbawienia wolności. Luka jest tylko jedna: brak kamer w VIP-owskiej toalecie.
Mecz w więzieniu
Kiedy swojego czasu Ronaldinho został zatrzymany pod zarzutem posiadania fałszywego dokumentu tożsamości i trafił do paragwajskiego pierdla, świat obiegły filmy, na których Brazylijczyk jakby nigdy nic błyszczał podczas więziennego turnieju piłkarskiego w gronie współtowarzyszy parszywego losu.
Dani Alves miał przeżyć coś podobnego. Mniej więcej po tygodniu od wylądowania za kratami utytułowany zawodnik pierwszy raz haratał w gałę z współwięźniami. Podobno wydarzenie to wzbudziło taki entuzjazm w całym zakładzie, że boisko trzeba było odgrodzić specjalnym materiałem, żeby ludzie umieszczeni w zakładzie karnym mogli skupić się na swojej nudnej codzienności, a nie na podglądaniu gwiazdora w akcji.
Tak niesie wieść ludowa.
Żadna tajemnica, że Dani Alves w więzieniu stanowi łakomy kąsek dla hiszpańskich dziennikarzy. La Vanguardia pisała o jego pobycie w Brians 1, a El Periodico rozpisywało się o codzienności trzydziestodziewięciolatka w celi Brians 2. Z tych podań podchodzą wszelkie informacje na temat ostatnich miesięcy Brazylijczyka.
Przyjazd. Rozmowa z glinami i klawiszami. Butelka wody. Skromna kolacja. Brak apetytu. Wciśnięcie owoców. Pojedyncza cela. Łóżko. Biurko. Prysznic. Sedes. Tu: pokora, grzeczność, ugodowość, pochylona głowa, przyciszony ton. Przenosiny. Bezkonfliktowy blok. Cela z Coutinho, innym oskarżonym o przestępstwo na tle seksualnym, byłym ochroniarzem Ronaldinho i bramkarzem w klubie nocnym Sutton. Ależ przypadek. Ktoś mówi: żadnych specjalnych praw. Ktoś ripostuje: pełno odświętnych przywilejów. Wszyscy powtarzają: płynna adaptacja. Tu: spokój, powściągliwość, małomówność, tłumienie emocji. Winny? Niewinny. Seks? Za obopólną zgodą.
Jeszcze raz.
Seks?
Za obopólną zgodą.
Gierki małżeńskie
Dlaczego Dani Alves aż trzykrotnie skłamał w sądzie na temat wydarzeń nocy w barcelońskim klubie Sutton? Bo zdradził żonę, po prostu. Joana Sanz jest piękną, wysoką i smukłą brunetką o śniadej karnacji. Na Instagramie obserwuje ją prawie milion osób. Jakie to ma znaczenie? Takie czasy, że kluczowe. Gdy bowiem tylko na jaw wyszły kłamstwa Brazylijczyka i do akcji ruszył adwokat Cristobal Martell ze swoją linią obrony „seks, a nie gwałt”, dumna partnerka piłkarza obraziła się śmiertelnie, skasowała wszystkie wspólne zdjęcia z mężem w mediach społecznościowych, a nawet kliknęła w „unfollow” na jego instagramowym profilu. Cios w samo serce.
Wrzuciła fotkę z kręgli: – Szczęście w grze, nieszczęście w miłości. Cóż, ani szczęścia w grze, ani szczęścia w miłości.
Zacytowała pisarkę Biancę Sparacino, że „trzeba odpuścić”.
Takie tam smuty.
Odwiedziła partnera w więzieniu, ale już nie była po jego stronie, choć w pierwszych dniach afery starała się go bronić. Chce się rozwieść. Pisze w liście: – Zawsze będę go kochać, ale siebie kocham, szanuję i cenię znacznie bardziej. Przebaczenie przynosi ulgę, dlatego pozostaję przy magii i zamykam ten etap mojego życia.
Brat piłkarza nazwał to zdradą.
Media plotkują, że sam zainteresowany popadł w rozpacz i począł odmawiać jedzenia więziennych posiłków. Obrońcy też się znajdą. Lucia Alves, jego matka, powie, że syna odebrali jej „Judasze”, których „irytował i drażnił”. I zacytuje Biblię. Ten fragment o „ratowaniu Daniela z mocy lwa”. Dinorah Santa Ana, jego była żona i matka dzieci, nie będzie miała wątpliwości, że jest „niewinny”, bo „nigdy nie podniósł głosu na żadną kobietę”. I doda, że jego nowa eks-partnerka powinna się wstydzić za swoje milczenie. I za to, że kocha przede wszystkim siebie.
Gwałt
Hiszpańska sędzia Anna Marin, która zdecydowała o zatrzymaniu Daniego Alvesa w więzieniu na czas procesu, napisała w uzasadnieniu orzeczenia, że „istnieją dużo więcej niż wystarczające przesłanki, aby uznać, że 31 grudnia w nocy doszło do gwałtu w dyskotece Sutton w Barcelonie, a jej sprawcą był podejrzany”. Jak wygląda najbardziej prawdopodobna rekonstrukcja zdarzeń? Dwie towarzyszki „ofiary” zeznały, że były naocznymi świadkami całego zajścia. Co więcej: jedną z nich piłkarz miał łapać za biodra, a drugą macać w okolicach miejsc intymnych. Obie widziały też, jak namolny gwiazdor zapraszał ich przyjaciółkę do pokoju, który uważały za palarnię, a okazał się toaletą.
Tam coraz więcej zgromadzonych dowodów potwierdza wersję dwudziestotrzylatki. Uniemożliwienie wyjścia z łazienki. Zmuszanie do dotykania penisa. Agresja. Szamotanina. Szarpanina. Sprowadzenie dziewczyny na ziemię. Nazywanie ją suką. Policzek. Próba seksu oralnego. Jeszcze jeden policzek. Próba penetracji. Zlew. Toaleta. Wytrysk.
Gwałt?
Gwałt??
Gwałt???
On wyszedł, zamówił drinka. Ona wyszła, poskarżyła się koleżankom. Sprawa ruszyła. W sądzie wersja zdarzeń otoczenia dziewczyny nie ulega żadnym zmianom, a warianty obrony brazylijskiego zawodnika stają się coraz bardziej rozpaczliwie wraz z każdym kolejnym kłamstwem i każdym kolejnym dowodem. Upadły już trzy historie Daniego Alvesa i równie niespójna opowieść jednego z jego przyjaciół, który także bawił wtedy w Sutton.
Aktualnie na froncie wojuje znany i lubiany w barcelońskim środowisku piłkarskim adwokat Cristobal Martell, który promuje narrację o „tendencyjnym śledztwie”, „lukach w materiale dowodowym” i wcale nie tak „ewidentnych, przekonujących i druzgocących” argumentach na winę jego klienta przy jednoczesnej „bezkrytycznej postawie sądu wobec strony oskarżającej”. Powtarza nieustannie, że na nagraniach z monitoringu niezauważalna jest rzekoma atmosfera „terroru i przemocy”. Zaznaczył również, że w raporcie medycznym nie ma żadnej wzmianki o urazie pochwy, co mogłoby wskazywać na konsensualny stosunek.
Obrona Daniego Alvesa musi za wszelką cenę zdyskredytować „ofiarę”. W planach są testy psychologiczne i najpewniej najróżniejszej maści detektywistyczne zagrywki z zagłębianiem się w przeszłość dziewczyny na czele, by przedstawić ją w jak najgorszym świetle, ale to nie będzie takie proste, bo tamtego wieczoru dwudziestotrzylatka była trzeźwa, więc zdaje się pamiętać i referować wszystko z wiarygodnymi szczegółami, a jej adwokatka ma rację, przekonując, że zachowanie młodej kobiety po „gwałcie” jest niemal wzorowe w kontekście niepozostawienia żadnych wątpliwości w kwestii prawdziwości zebranego materiału dowodowego.
Dani Alves ma problem.
Meksykański UNAM już rozwiązał z nim kontrakt. Hiszpański sąd przypilnował, żeby podczas całego procesu znajdował się na miejscu, tym samym uniemożliwiając mu ewentualną ucieczkę do ojczystej Brazylii, w której przestępcy lubią kryć się przed europejskim wymiarem sprawiedliwości i unikać międzynarodowej umowy ekstradycyjnej, z czego skrzętnie i cynicznie korzysta chociażby skazany za gwałt Robinho. Nie będzie łatwo być bezkarnym.
Gerard Pique: – Cała ta sprawa jest bardzo popieprzona. Łatwo jest powiedzieć, że jest winny. Wstrzymam się od wydawania wyroków do decyzji sądu. Niech zdecyduje wymiar sprawiedliwości. I wtedy ewentualnie trzeba będzie pomóc ofierze. To bardzo skomplikowane. Kiedy pojawiła się ta wiadomość, miałem wrażenie, że go nie znam, a to mój były kolega z drużyny. Byłem w szoku, dzieliliśmy się wszystkim. Nigdy bym tak nie pomyślał. Jeśli naprawdę do tego doszło, trzeba będzie zareagować surowo. Ba, będę jeszcze bardziej nieprzejednany niż prawo. Jestem przeciwko ludziom, którzy nie rozumieją, że „nie” znaczy „nie”. Mam nadzieję, że to się nie wydarzyło, bo inaczej nie ma dla niego żadnych usprawiedliwień i żadnej litości.
***
– Nie uwierzą mi. Nie uwierzą mi – miała powtarzać przerażona dwudziestotrzyletnia dziewczyna w rozmowie z obsługą klubu Sutton. Jej adwokatka twierdzi, że gdy gruchnęła wieść o aresztowaniu Daniego Alvesa, potencjalna ofiara powiedziała jej tylko jedno krótkie zdanie: – Uwierzyli mi.
Uwierzyli?
Czy aby na pewno?
Jeśli tak, runie pomnik.
Czytaj więcej o aferach piłkarzy:
- Bezkarność Robinho
- Prywatna wojna Gary’ego Linekera. Jak gwiazda BBC rozpętała polityczną burzę w Anglii
- „Seksualny drapieżnik”. Benjamin Mendy na ławie oskarżonych
Fot. Newspix