Reklama

Hurkacz postawił się Djokoviciowi, ale nie ugrał nawet seta

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

02 marca 2023, 19:52 • 5 min czytania 7 komentarzy

Kiedy gra się z Novakiem Djokoviciem, trudno jest wygrać niezależnie od wszystkiego. Ale jeśli w ogóle chce się o to zwycięstwo powalczyć, trzeba zaprezentować najlepszą wersję siebie. Hubert Hurkacz dziś zaczął taką pokazywać od drugiego seta, ale i tak w kluczowych momentach okazało się, że to za mało. Polak przegrał więc spotkanie z Serbem (3:6, 5:7) i może już myśleć o czekającej go wyprawie do USA.

Hurkacz postawił się Djokoviciowi, ale nie ugrał nawet seta

Najtrudniejsze wyzwanie świata

Na początek napisać trzeba jedno: Novak Djoković jeszcze nie przegrał w tym sezonie meczu. Wygrał turniej w Adelajdzie, potem okazał się najlepszy w Australian Open i zrobił sobie przerwę. Do gry wrócił właśnie w Dubaju, gdzie na start rozegrał nadspodziewanie trudne spotkanie z Tomasem Machacem, kwalifikantem z Czech. Serb triumfował, ale dopiero po tie-breaku trzeciego seta. Wczoraj za to już bez większego trudu rozbił Tallona Griekspoora: 6:3, 6:2.

Moglibyśmy napisać, że to pierwsze spotkanie było wskazówką dla Hurkacza, jak trzeba grać z Djokoviciem, ale Polak… też miał spore problemy. W pierwszym meczu, z lucky loserem z kwalifikacji Aleksandrem Szewczenką, podobnie jak Serb triumfował dopiero w tie-breaku trzeciego seta. O ile jednak Novak Machaca ograł w tej decydującej rozgrywce 7:1, o tyle Hurkacz swojego rywala 9:7. Do ostatnich chwil można więc było drżeć o wynik. Jednak Hubi znów pokazał, że w kluczowych momentach w tym sezonie potrafi utrzymać nerwy na wodzy.

Reklama

Znów, bo Polak demonstrował nam to już choćby w trakcie trzech pierwszych meczów Australian Open, a ostatnio również w turnieju w Marsylii, który wygrał. Tam rozkręcał się z meczu na mecz, ale w pierwszych rundach miał wielkie problemy. Zwłaszcza w starciu z Mikaelem Ymerem, gdy wygrał 6:3, 3:6, 7:6(6). Za to z Alexandrem Bublikiem – w trzecim spotkaniu turnieju – triumfował już bez większych trudów. W dwóch setach ograł też Benjamina Bonziego w finale. Wiadomo, żaden z nich nigdy nie będzie na takim poziomie, jak Novak Djoković, ale musieliśmy się czegoś uchwycić, bo Huberta czekało w końcu najtrudniejsze możliwe wyzwanie w świecie tenisa.

W tym przypadku do uchwycenia się pozostawała nadzieja, że Hurkacz znów “urośnie” w trakcie trwania imprezy. Zresztą podparta jego wczorajszym meczem, gdy 7:5, 6:1 ograł Pavela Kotova.

Novak od początku robił swoje

Do tej pory z Djokoviciem spotykali się czterokrotnie, wszystkie spotkania wygrał Serb. I tylko raz Polak zdołał go zaskoczyć w pierwszej partii – dwa lata temu w paryskiej hali Bercy, zresztą w spotkaniu, w którym był najbliżej ogrania Novaka, bo przegrał wtedy 6:3, 0:6, 6:7(5). Dziś niestety nawiązał raczej do pozostałych spotkań. Bo w pierwszym secie właściwie z miejsca dał się przełamać. No dobra, uczciwie mu oddajmy – pierwszego gema przy własnym serwisie wygrał.

Drugiego jednak już nie.

Choć w pewnym sensie zaimponował w nim nawet samemu Djokoviciowi. Przy stanie 15:40 wybronił break pointa “hot-dogiem” (zagraniem tyłem do siatki, między nogami), potem kończąc akcję przy siatce. Sam Novak zaklaskał, będąc pod wrażeniem tego, jak poradził sobie Polak. Sęk w tym, że przy okazji następnego punktu oklasków już nie było, była za to akcja wygrana przez Serba. A wraz z nią gem – jak się okazało, kluczowy dla losów set, bo więcej przełamań w tej partii już nie zobaczyliśmy.

https://twitter.com/TennisTV/status/1631324160537538560

Reklama

Zresztą trudno było się ich spodziewać. Novakowi wystarczał wynik, jaki miał, a Hurkacz… grał słabo. Jego serwis nie funkcjonował na poziomie, na jakim funkcjonować musiał, by zagrozić Serbowi, który przecież jest najlepiej returnującym zawodnikiem świata. Do tego w akcjach Polaka pojawiało się sporo niedokładności i brakowało agresji. To ostatnie to akurat nie nowość, ale gdy gra się z kimś takim jak Djoković, to jednak trzeba jej trochę dołożyć.

A że Hubert potrafi to zrobić, gdy okazuje się to konieczne, wiemy – widzieliśmy to choćby w Marsylii.

Lepiej, ale to wciąż za mało

Wszystkie te wspomniane elementy Hurkacz faktycznie poprawił w drugim secie. I od razu było widać różnicę w jego grze. Przede wszystkim wynikała ona ze świetnie funkcjonującego serwisu. Przez pierwszych pięć własnych gemów serwisowych w drugiej partii, właściwie nie dał Novakowi załapać się na grę, szybko niwelując wszelkie “ofensywne” zapędy Serba. I podkreślmy to jeszcze raz: mówimy o gościu, który returnuje najlepiej na świecie. Jeśli w starciu z kimś takim jest się w stanie bez trudu wygrać pięć własnych gemów serwisowych z rzędu, to jest to pewna sztuka.

Inna sprawa, że sam Novak też wygrywał własne podania bez wielkich przeszkód. Większość do zera. Hubert nie potrafił rozszyfrować jego serwisu, źle odczytywał kierunki, wyrzucał returny, a jak już coś posłał na drugą stronę siatki, to Novak i tak wygrywał wymiany. Do czasu jednak, bo pod koniec seta wszystko się zmieniło.

Najpierw swoją szansę miał Polak. Przy stanie 5:4 i serwisie Serba, Hurkacz prowadził już 30:0. Był o dwie piłki od wygrania seta. Wtedy jednak Novak pokazał, że wcale nie trzeba serwować po 200 kilometrów na godzinę, by mieć zabójczo skuteczne podanie. Wyczuwając zagrożenie, z miejsca wskoczył na wyższy poziom, zdobył cztery punkty z rzędu, część właśnie serwisem, i obronił gema. A potem… cóż, potem pokazał czemu wielu uważa go za najwybitniejszego tenisistę w dziejach.

W kluczowym momencie przycisnął bowiem Huberta Hurkacza. Wypracował sobie break pointa, a gdy Polak go obronił – kolejnego. I tak kilka razy. Aż wreszcie zdołał naszego tenisistę przełamać i… to był właściwie koniec meczu. Owszem, Novakowi pozostawał jeszcze do wygrania jego gem serwisowy, ale z tym nie miał najmniejszego kłopotu.

Choć więc Hubert mu się postawił, to jednak Novak ogółem wygrał pewnie. A Polakowi pozostało wierzyć, że może do sześciu razy sztuka i kiedyś wreszcie Serba ogra.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

7 komentarzy

Loading...