Piękne. Silne. Pewne siebie. Bezlitosne. Bezbłędne. Takie jest Napoli w tym sezonie i to zarówno w Serie A, jak i w Lidze Mistrzów. We wtorek zespół z Neapolu odniósł 26. zwycięstwo w trwających rozgrywkach i bez większych problemów sprawił, że Eintracht Frankfurt – w nawiązaniu do przydomku – wywinął orła.
Władze Frankfurtu wiedzą jak zarabiać. Jak wyliczył Bild, w ubiegłym roku od maja do września na Deutsche Bank Park odbyło się 18 imprez muzycznych, zdecydowanie najwięcej w Europie, co dało pięć milionów euro zysku.
Ale żaden z licznych przecież artystów nie zagrał tam tak pięknie, jak we wtorek Napoli pod batutą Luciano Spallettiego.
Eintracht – Napoli: filmowa historia
Napoli nigdy nie przetrwało 1/8 finału Ligi Mistrzów. Za pierwszym podejściem zderzyło się z Chelsea (sezon 2011/12), za drugim – z Realem Madryt (2016/17), za trzecim – z Barceloną (2019/20). Za czwartym los był łaskawszy, choć fani wietrzyli podstęp. Że może to złudne, że ten Eintracht niebezpieczny, że znowu będzie zawód…
Jednak prawdopodobnie nie tym razem.
2:0 to najmniejszy wymiar kar. Gospodarze od początku byli nastawieni na surwiwal i nawet tego nie kryli. Niska obrona, błyskawiczne oddawanie piłki, oczekiwanie na kontrataki. Jakby nie mieli złudzeń, że tu nie ma co grać w otwarte karty. Trzeba blefować i liczyć na gafę rywala. A resztkę złudzeń stracili po godzinie, kiedy Randal Kolo Muani zaatakował Andre-Franka Zambo Anguissę prostą nogą, po chwili musiał dreptać prosto do szatni i tym samym posłał kolegów prosto do piekła.
Właściciel klubu z Neapolu dorobił się na filmach i jakoś tak się składa, że ten sezon Partenopeich układa się w filmową historię. Każda kolejna scena pasuje do fabuły. Ot, choćby gol Victora Osimhena. Przecież dla niego to taki malutki rewanżyk, bo odbił się boleśnie od 1. Bundesligi w barwach VfL Wolfsburg i bez żalu Nigeryjczyka pogoniono. W międzyczasie złapał malarię i miał problemy, by w ogóle znaleźć nowego pracodawcę (oblał testy w Zulte Waregem i Club Brugge). Wreszcie zaczepił się w Charleroi i wszedł na drogę, która doprowadziła go na Deutsche Bank Park, gdzie idealnie wkleił się w linię defensywy miejscowych i z bliska zdobył bramkę. Już 20. we wszystkich rozgrywkach.
Albo Giovanni Di Lorenzo rozpaczliwie rozmasowujący bolący bark, byle tylko wrócić na murawę. Kapitan Napoli dopiero jako 25-latek wyrwał się z objęć niższych lig włoskich i teraz sprawia wrażenie, jakby chciał nadrobić stracony czas i nie miał ochoty stracić choćby sekundy. W tym sezonie w Serie A i Champions League wystąpił w podstawowym składzie we wszystkich 30 spotkaniach, w sumie spędził na boisku 99% możliwych minut. Niezniszczalny (niestety dla naszego reprezentanta Bartosza Bereszyńskiego).
Do tego ten Di Lorenzo kapitalnym, dokładnym uderzeniem wykorzystał podanie piętą Chwiczy Kwaracchelii i strzelił drugiego gola dla Partenopeich. Di Lorenzo, który jeszcze w 2018 roku kopał się w III lidze i pewnie nawet bał się marzyć o Lidze Mistrzów.
2:0 nie brzmi okazale? Cóż, w tym wypadku wynik nie odzwierciedla przewagi, szczególnie w drugiej połowie. Dość powiedzieć, że Eintracht oddał ledwie jedno celne uderzenie – w 82. minucie. Alex Meret bez kłopotu złapał piłkę, a poza tym solidnie się wynudził i kto wie, czy od ziewania nie zrobiły mu się zajady.
Warto docenić klasowy występ Piotra Zielińskiego, który po raz kolejny imponował balansem, techniką, swobodą dryblingu, wizją. Nasz kadrowicz w otoczeniu Stanislava Lobotki, Zambo Anguissy czy Kwaracchelii rozkwita i pokazuje wszystko, co ma najlepszego.
– Grande Spallettone – mawia Jose Mourinho i coraz więcej wskazuje, że Spalletti staje się większy niż wydawało się nawet Portugalczykowi. Biorąc pod uwagę, jak prezentuje się jego drużyna, trudno spodziewać się, by roztrwoniła dwubramkową zaliczkę. W Neapolu kochają odczytywać przyszłość ze znaków i w tej chwili wszystkie – na niebie i ziemi – mówią to samo: Napoli to faworyt do awansu do ćwierćfinału Ligi Mistrzów.
Eintracht Frankfurt – SSC Napoli 0:2
Osimhen 40’, Di Lorenzo 65’
WIĘCEJ O LIDZE MISTRZÓW:
- Sen o Victorze. Ewolucja welociraptora
- Ivan Rakitić. Niedoceniany pracuś skryty w blasku Luki Modricia
- Pobici w Lidze Mistrzów, zwycięscy w kraju. Losy „holenderskiej” Barcelony van Gaala
foto. Newspix