Wrzesień 2018 roku, turniej w Oświęcimiu. Eryk Łukaszka strzela dwanaście bramek dla Hejnału Kęty. To niewielki klub, który grupę seniorów ma w wadowickiej okręgówce. Kilka miesięcy później Łukaszka trafia do siatki już w barwach LKS-u Czaniec, czwartoligowca, w którego szkółce grał ze starszymi od siebie chłopakami.
– Zawsze przechodził wyżej. W Polsce jako siedmiolatek grał z dziewięciolatkami, jako dziewięciolatek z jedenastolatkami — mówi nam jego mama, Ewa.
W Czańcu wspominają go jako charakternego i talentowanego zawodnika. – Fizycznie rozwijał się szybciej, niż reszta chłopaków. Był duży, silny, był w stanie rozgrywać dwa razy więcej meczów niż reszta chłopaków. Miał fajnie ułożoną stopę, nauka uderzeń przychodziła mu szybko: dwa, trzy razy i już miał odpowiednią siłę, precyzję. Łapał pewne rzeczy szybciej niż inni, kładliśmy naciskna to, żeby trenował też słabszą nogę – wspomina Adam Palarczyk, który pracował z Erykiem w LKS-ie.
Cztery lata później niewiele się zmienia. 15-letni Eryk Łukaszka występuje w zespole do lat 17, trenuje też z klubowymi rezerwami. No, prawie nic, bo nie mówimy już o malutkich klubach z południa Polski, tylko o jednej z najlepszych akademii w Norwegii — Bodo/Glimt. Na północy Europy odwiedziliśmy jedynego polskiego zawodnika w szkółce wicemistrza kraju.
A w zasadzie chyba polsko-norweskiego, bo utalentowany skrzydłowy właśnie został powołany do młodzieżowej reprezentacji Norwegii.
Woda po parówkach i piwny sukces. Odwiedziliśmy Bodo!
Eryk Łukaszka – polski talent z akademii Bodo/Glimt
Ma piętnaście lat, niezłą lewą nogę i nosa do strzelania bramek. Eryk Łukaszka przeprowadził się do Norwegii cztery lata temu, a że z piłką się nie rozstaje, szybko zaczął treningi w miejscowych zespołach.
– Znaleźliśmy lokalnego trenera, który był powiązany z klubem. Po dwóch treningach przerzucili go wyżej, pograł rok i znowu poszedł wyżej. Trafił do szkoły NTG: to norweska szkoła sportowa, wzięli go do głównej akademii Glimt — opowiada tata Eryka, Jacek.
On sam w regionie Nordland wylądował piętnaście lat temu. Powód był oczywisty: praca. Jacek Łukaszka pracuje w firmie, która zajmuje się budową domów, a że Bodo stale się rozrasta, wydaje się to dość trafnym wyborem profesji. Pięć lat temu do głowy rodziny dołączyła starsza siostra Eryka. Na końcu dojechał on, razem z mamą, która pracuje w jednym z miejscowych hoteli. W Bodo i okolicach mieszka może i tysiąc emigrantów z Polski, ale w młodzieżowych zespołach Glimt znajdujemy tylko jedno polskobrzmiące nazwisko.
– Pierwszego dnia miał problem w szkole, bo wiadomo: zmiana języka, angielskiego też jeszcze tak nie umiał, ale dał radę, teraz już perfekcyjnie mówi po norwesku. Szkoła i treningi, całe dnie z Norwegami, to robi swoje — wspomina tata młodego zawodnika i dodaje, że wyzwania są w życiu potrzebne.
Eryk, wciąż jeszcze kandydatem na piłkarza, na ich brak narzekać nie może. Niedawno zaczął treningi z drugim zespołem Bodo/Glimt, który wygląda nieco inaczej niż w Polsce. Zamiast stałej kadry mamy tu najlepszych zawodników z akademii oraz kilku z pierwszej drużyny. Najlepszy przykład to 17-letni kapitan Bodo/Glimt B — Mats Pedersen. Środkowy pomocnik na co dzień trenuje już z ekipą Kjetila Knutsena, jednak gdy zaczyna się liga, gra w rezerwach, na trzecim poziomie ligowym, zbierając doświadczenie.
Łukaszka ma za sobą mecze sparingowe z trzecioligowcami, pierwsze przetarcie w seniorach. W kwietniu, gdy rozgrywki ruszą pełną parą, wróci do zespołu U-17. Z rówieśnikami gra już rzadko. Norwegowie, nie tylko ci z północy, w procesie treningowym są szczególnie uczuleni na to, żeby wyróżniającym się chłopakom ciągle podnosić poprzeczkę.
Gol z Manchesterem City, topowa szkółka w Norwegii
Najtrudniejszym wyzwaniem w juniorskiej karierze był dla Polaka wyjazd na turniej do Anglii. Bodo/Glimt rozegrało serię meczów towarzyskich. Burnley, Blackburn Rovers i przede wszystkim — Manchester City.
– Bardzo ciężko się z nimi grało, zwłaszcza z obrońcami. Każdy był szybki, cały zespół wyglądał tak jak angielska piłka — wszystko po prostu działo się szybko. Kontrolowali grę, mieliśmy może kilka okazji. Zszedłem z boiska, w 80. minucie trener wprowadził mnie jeszcze na chwilę. Przyjąłem piłkę w polu karnym, dostałem kolanem w plecy, sędzia podyktował rzut karny. Podszedłem, strzeliłem, wygraliśmy 1:0. Z Burnley i Blackburn było już łatwiej, szanse były wyrównane — wspomina.
Na zdjęciach z meczu widać, że skrzydłowy ma na ręku opatrunek. To pozostałość po gipsie, który ściągnięto specjalnie po to, żeby Eryk Łukaszka mógł wziąć udział w turnieju. Kilka tygodni wcześniej rywal stanął mu na rękę, doznał rozszczepienia kości. W Anglii trochę go oszczędzano, dlatego zszedł z boiska, a potem na nie wrócił. Ale takich wyjazdów się nie odpuszcza. Teraz przed Bodo/Glimt kolejna ciekawa wyprawa: w Holandii jego zespół zagra między innymi z PSG. Za miesiąc natomiast wraca ogólnokrajowa liga, na kształt polskiej CLJ i znów zaczną się podróże. Tym razem po kraju.
– W lidze jest 12 zespołów, gramy mecz i rewanż. Zaczynamy 1 kwietnia, gramy na głównym stadionie. Mecze są co tydzień, przez trzy miesiące, potem są wolne wakacje i znowu liga do października. Bodo/Glimt to druga, trzecia najlepsza akademia w Norwegii. Pierwsza jest Stabaek, ciężko jest z nimi wygrać — tłumaczy nam sam zainteresowany.
Rzeczywiście, w Oslo odwiedzamy mecz Stabaek U-13 i widzimy, że chłopaki z Oslo wiedzą, co jest pięć. Silny jest też inny klub ze stołecznego miasta, Valerenga. Glimt ma swoje powody do dumy, bo w sukcesach pierwszej drużyny czynny udział brali lokalsi, jak Patrick Berg czy Jens-Petter Hauge. Gregg Broughton, były dyrektor akademii, tak opisywał proces szkolenia w klubie w rozmowie z „Training Ground Guru”:
– Posiadanie w drużynie piłkarzy z północy Norwegii jest dla nas kluczowe. W Bodo/Glimt prowadzimy coś w rodzaju “grupy zaplecza”. W mieście jest siedem, osiem mniejszych szkółek, które dwa razy w tygodniu wysyłają swoich najlepszych zawodników na treningi do nas. Grają na poziomie grassroots, dodatkowo trenują u nas, wszystko się zazębia. Gdy osiągają dwunasty rok życia, zaczynamy proces przerzucania ich do zespołu U-13. Z grupą w wieku 13-15 lat pracuje trzech trenerów zatrudnionych na pełen etat. W lidze U-14 możemy grać jedynie piłkarzami z regionu, takie są zasady. W starszych rocznikach to się zmienia, ale norweskie akademie mają dżentelmeńską umowę o niepodbieraniu sobie zawodników, więc ta zmiana nie jest odczuwalna.
“Brak planu B” i “murawa trudniejsza niż wam się wydaje”. Lech Poznań w Bodo
Jak wygląda szkolenie w akademii Bodo/Glimt?
Za szkolenie dziecka przez Bodo/Glimt trzeba płacić. Za uczęszczanie do prywatnej szkoły także. W zamian można jednak liczyć na solidną opiekę. Glimt, poza nauką gry w piłkę, oferuje także programy społeczne. Klub zaangażował młodzież do pomocy starszym osobom, bierze udział w różnych akcjach charytatywnych. Jeśli zaś chodzi o szkolenie, ma konkretny plan.
– Rano mamy godzinę lekcji, później trening na stadionie, kolejne lekcje i następne treningi. Przeważnie dwa razy dziennie trenujemy z piłką, raz na siłowni, gdzie pracujemy nad poprawą budowy ciała, szybkością. Mamy wyznaczone tematy pracy, które zmieniają się co tydzień. Chodzi np. o to, jak pressować obrońców w ofensywie, jak w defensywie powinien zachowywać się skrzydłowy i napastnik. Gramy praktycznie tak samo, jak pierwszy zespół. System 4-3-3, podobny model gry. Pressujemy dwoma skrzydłowymi na środkowych obrońców, dziewiątka zajmuje się środkiem i gdy piłka dociera do prawego lub lewego obrońcy, we wszystko włącza się pomocnik. Mamy analizy rywala, uczymy się, jak mamy się ustawiać, co robi z piłką — wyjaśnia nam Eryk Łukaszka.
Polak raz w tygodniu ma także zajęcia indywidualne, które prowadzi Stig Johanes, wieloletni piłkarz Bodo/Glimt, który grał także w Southampton, a z Helsingborgs IF występował w Lidze Mistrzów. W akademii pracuje również Thiago Martins, Brazylijczyk, który sporą część kariery spędził w amerykańskiej MLS. W życie szkółki piłkarskiej włączają się także zawodnicy i pracownicy pierwszej drużyny.
– Piłkarze przychodzą do nas na rozmowy, pytają, jak czujemy się w klubie. Trenerzy personalni tłumaczą nam, jak powinniśmy się zachowywać, raz mieliśmy też godzinne spotkanie z Bjornem Mannsverkiem, trenerem mentalnym pierwszej drużyny. Mówił nam, jak powinniśmy podchodzić do meczów i treningów, upominał nas, że trzeba mieć respekt i stosować zasady fair play. Główne motto Glimt to dawać z siebie wszystko na boisku. Lokalni zawodnicy są bardzo zawzięci, dają z siebie 110%. Trener zawsze mówi, że jeśli nie będziesz dawał z siebie wszystkiego na treningu, to możesz iść do domu. Jest wielu wysokich, dobrze zbudowanych zawodników, są też dobrzy technicznie — opowiada Łukaszka.
Eryk Łukaszka w reprezentacji Norwegii U-15
Skrzydłowy jest oczywiście wielkim fanem Bodo/Glimt. Ogląda wszystkie mecze, w pucharowych starciach z Lechem Poznań czy AS Roma podawał piłki. Dla niego piękna przygoda dwukrotnego mistrza Norwegii to także idole, których można naśladować. Podoba mu się gra Joela Mvuki, 20-latka, którego wyciągnięto z niewielkiego klubu. Latem na stałe dołączy do Lorient, które wyłożyło ogromne pieniądze, żeby go wykupić. Największe wrażenie na Eryku robił jednak Ola Solbakken, który niedawno trafił do Serie A. Szybkość, technika — wszystko się u niego zgadzało.
– Drybling, strzał, dośrodkowanie — to lubię najbardziej. Wszyscy mówią, że mam precyzyjne podanie, dobrą lewą nogę — mówi Łukaszka.
Pochwał dla Polaka faktycznie musi być sporo, bo wokół niego zaczyna się mała gorączka. Kilka tygodni temu świetnie spisał się na konsultacji do kadry Norwegii do lat 15. Żeby w niej grać, nie potrzebuje tamtejszego paszportu, wystarczy zameldowanie, więc droga do gry dla drużyny narodowej stoi przed nim otworem.
– Pierwsze zgrupowanie odbyło się w Fauske, koło Bodo. Wyglądało tak, że zagrali w nim wszyscy z miasta, ja jako jedyny dostałem się na główne zgrupowanie. Poleciałem do Oslo na cztery dni, mieliśmy dwa treningi: posiadanie piłki trzy na trzy plus dwóch jokerów w środku, cztery na cztery, pięć na sześć oraz dwa mecze wewnętrzne jedenastu na jedenastu. Udało się strzelić bramkę, zaliczyć asystę i dostałem się do pierwszej reprezentacji — wyjaśnia sam zainteresowany.
Na kadrę przyjechała silna banda z topowych drużyn: Rosenborg miał pięciu reprezentantów w czterdziestce, Valerenga czterech, Stabaek trzech. Bodo/Glimt wysłało tylko Łukaszkę, więc to, że utrzymał się w dwudziestce, przed którą dwa kolejne, marcowe zgrupowania, trzeba docenić. Jak podkreśla sam Eryk, reprezentacja stoi kilka półek wyżej niż klub, poziom jest wyższy.
Czy Eryk Łukaszka będzie grał dla reprezentacji Polski?
W tym wszystkim trzeba jednak zapytać: czemu Norwegia, a nie Polska? Eryk Łukaszka marzy rzecz jasna o tym, żeby grać dla biało-czerwonych. Całkiem niedawno Maciej Chorążyk, szef skautingu PZPN, odpowiedzialny za młodych chłopaków grających poza ojczyzną, nawiązał z nim kontakt.
– Poprosił nas o wysłanie klipów, meczów, najlepszych akcji. Wysłaliśmy to wszystko, ale nie dostaliśmy żadnej odpowiedzi. Cisza trwa od kilku miesięcy, w międzyczasie odezwali się Norwegowie, więc czemu nie spróbować? – mówi nam Jacek, tata Eryka.
Maciej Chorążyk wyjaśnia nam, że w Polsce kadra do lat 15 – rocznik 2008 – dopiero się kształtuje.
– Na razie obserwujemy zawodników. Bierzemy tylko tych, którzy są sprawdzeni przez skautów. Niestety z Norwegią jest problem, bo tam nie mamy nikogo. Generalnie do drużyny U-15 piłkarze z zagranicy wchodzą dopiero w długiej połowie tego roku. Wynika to też z przetasowań w zespołach klubowych — słyszymy.
Droga do gry w reprezentacji Polski wciąż więc stoi przed Erykiem Łukaszką otworem i jeśli nadal będzie się rozwijał, temat zapewne wróci. Teraz pozostaje mu czerpać pełnymi garściami z możliwości, jakie oferuje jeden z najciekawszych piłkarskich projektów w całej Europie. Bodo/Glimt stale się rozwija, ale w klubie nie zapominają o lokalnych chłopakach. Celem wciąż jest to, żeby w zespole miejscowi zaliczali minimum 15% czasu gry w każdym z sezonów.
A Polak, jako pełnoprawny wychowanek drużyny, chciałby pewnego dnia pomóc ten cel wypełnić.
WIĘCEJ O MECZU BODO/GLIMT – LECH POZNAŃ: