Brąz mistrzostw kraju, finał Pucharu Norwegii, lata spędzone na zapleczu ekstraklasy i w końcu złote lata, okraszone ligowym tytułem oraz sukcesami w Europie. Blisko trzydziestoletni staż pracy przy Bodo/Glimt pozwolił Freddy’emu Toresenowi doświadczyć przygody życia i śledzić z bliska rozwój jednej z największych rewelacji ostatnich lat. Specjalnie dla nas dziennikarz lokalnego portalu opowiedział o tym, jak widzi nadchodzącą konfrontację z Lechem Poznań.
Wieść niesie, że Bodo to trudny teren dla rywali.
Trudniejszy niż wam się wydaje. Wszyscy mówią o sztucznej murawie, która premiuje gospodarzy. To prawda, ale warto podkreślić, dlaczego ten rodzaj nawierzchni sprawia, że rywale mają problemy. Nie chodzi o sam fakt doświadczenia czegoś innego niż to, z czym zespoły w całej Europie stykają się na co dzień. Murawa na Aspmyra Stadion sprawia, że piłka porusza się zdecydowanie szybciej niż w normalnych okolicznościach.
Jak to możliwe?
To wynika ze specyfiki tej murawy. Jest idealnie skrojona pod styl gry gospodarzy. Umożliwia szybką, energiczną grę; płaskie, dokładne podania. Kiedy spadnie deszcz, jest jeszcze groźniejsza dla rywali, bo piłka dostaje poślizgu i wędruje między zawodnikami jeszcze szybciej. A oni dobrze przywykli już do tego, jak gra się na tym obiekcie, znają swoje ruchy na pamięć. To śmiertelna kombinacja. Wyobraź sobie, że dobrze wiesz, że dostaniesz piłkę w dane miejsce, wiesz, w jaki sposób zostanie zagrana. Jesteś skrzydłowym, czy napastnikiem, i możesz zająć pozycję za plecami rywala, wbiec w wolną przestrzeń. Sumując wszystkie te okoliczności, informacje i nawyki, dostajesz przepis na akcję, której nie da się powstrzymać.
Każdą akcję da się powstrzymać.
Ale nie spodziewasz się, że płaskie, prostopadłe podanie, może być tak szybkie, więc masz mniej czasu na reakcję. Patrzysz na sytuację na boisku, oceniasz, co się wydarzy i już jesteś spóźniony. Tak to wygląda w praktyce. Ole Selnaes, norweski piłkarz FC Zurich, po meczu w Bodo (szwajcarski zespół przegrał 1:2 – przyp.) mówił piłkarzom Glimt, że oglądał ich mecze, ale nie wyobrażał sobie, że w rzeczywistości ich gra jest aż tak szybka i intensywna. Mówił, że zawodnicy FC Zurich nie nadążali z zapełnianiem luk, zatrzymywaniem ataków.
Zgubne uroki Bodo/Glimt. John van den Brom i pułapki zastawione na Lecha
Co jeszcze jest siłą Bodo/Glimt?
Drużyna od lat gra w ustawieniu 4-3-3. System gry Bodo/Glimt jest kluczowy, dzięki temu łatwiejsza jest i rekrutacja zawodników i wdrożenie ich do gry. Rodzi to jednak pewne kłopoty. Widzimy to, gdy zawodnicy trafiają do innych europejskich klubów i nie radzą sobie tak dobrze. System wyciąga z nich maksa, to pozytyw dla zespołu i negatywny aspekt dla samych piłkarzy, którzy mają przez to problemy po odejściu z klubu. Inna rzecz, że jeśli chodzi o transfery, klub ma problem, bo zimą stracił zbyt wielu zawodników, których nie mógł zastąpić jeden do jednego.
Mówił o tym trener Kjetil Knutsen, który zdradził nawet, że wspólnie z federacją pracują nad przekonaniem UEFA do zwiększenia liczby zawodników, których norweskie kluby mogą rejestrować zimą, czyli po zakończeniu sezonu w tutejszej lidze.
To trochę kuriozalne, bo kadra jest szeroka, ale w lidze. Do Ligi Konferencji można było zgłosić tylko trzech nowych piłkarzy i dla kilku z nich zabrakło miejsca. Nie wszystko jest jednak winą przepisów. Bodo/Glimt straciło bramkarza, Nikitę Haikina, i nie pozyskała nikogo w jego miejsce. W składzie pozostał tylko Julian Faye Lund, zmiennik Nikity. Jeśli coś mu się stanie, jeśli dozna urazu, zapasową opcją jest zawodnik, który w poprzednim sezonie był bramkarzem numer cztery. Trzecia, ostatnia opcja między słupkami, to 16-latek, który rozegrał dopiero dwa czy trzy mecze w zespole rezerw.
Na szczęście w bramce rzadko trzeba coś zmieniać. Za to w linii pomocy już tak.
A tam Kjetil Knutsen ma do dyspozycji trzech nominalnych pomocników. Hugo Vetlesen pauzuje za kartki, Sondre Fet i Ulrik Saltnes są kontuzjowani. Jeśli któryś z trzech dostępnych do gry pomocników dozna kontuzji, czy po prostu trener będzie potrzebował przeprowadzić zmianę, do środka będzie musiał wejść skrzydłowy Sondre Soerli. Moim zdaniem Bodo/Glimt… nie ma planu “B”. Jest tylko plan “A” i trzeba zrobić wszystko, żeby wypalił tak dobrze, jak to możliwe. Jeśli coś się posypie, trzeba będzie obmyślać coś zupełnie nowego w przerwie. To już kiedyś się udało — pamiętam pierwszą przygodę Bodo/Glimt w Europie i mecz w Tallinnie w 2004 roku. W pierwszym meczu wygraliśmy 2:1, w rewanżu przegrywaliśmy 0:2. Trener na szybko obmyślił plan “B”, padł gol, Glimt awansowało.
Nadal jednak macie przewagę własnego podwórka. Skoro AS Roma przegrała tu 1:6 – i nie był to jednorazowy wyskok — to nawet z takimi problemami gospodarze są faworytem.
Ha, pamiętam tamto spotkanie. Jose Mourinho i jego zawodnicy nieźle zaleźli za skórę miejscowym. Zespół widział, jak AS Roma zachowywała się po przylocie do Bodo. Przyjechali na Aspmyra Stadion, zrobili zdjęcia, nie byli zainteresowani sprawdzeniem murawy, treningiem z piłką. Po prostu wrócili do hotelu. Piłkarze Glimt stwierdzili: “Mój boże, oni tu przyjechali porobić sobie jaja z pogody. Zobaczymy się jutro”. Drużyna podeszła do tego meczu z prostym założeniem — jesteśmy lepsi od Romy. I jej to pokazali. W przerwie, gdy Bodo/Glimt prowadziło 2:1, Jose Mourinho zdecydował się wpuścić najlepszych piłkarzy, bo nawet wyjściowy skład był zlekceważeniem rywala. Nic to nie dało, Glimt dorzuciło cztery gole.
To pouczające, ale żeby tak miażdżyć rywali, nie wystarczy tylko odpowiednia motywacja. Trzeba mieć też sposób, pomysł i wdrożyć go w życie.
Jak już mówiłem, zespół gra w tym samym systemie; jest w stanie przewidywać wydarzenia na boisku szybciej niż rywale. Do tego dochodzi sposób, w jaki Bodo/Glimt trenuje. Szybkie, intensywne treningi na małej przestrzeni sprawiają, że gdy zawodnicy wychodzą na boisko i mają więcej miejsca do dyspozycji, łatwiej im się odnaleźć. Łatwiej także wychodzić z trudnych sytuacji, bo są przyzwyczajeni do tego, żeby działać zwinnie i sprawnie, uwalniać się od rywala na kilku metrach.
Specyficznie zachowują się środkowi obrońcy. Dla Glimt najważniejsze jest to, co stoper potrafi zrobić z piłką. Bronienie — częściowo — schodzi na dalszy plan. Ważne, żeby potrafić holować piłkę na połowę rywala, zagrać długie, prostopadłe podanie po ziemi do napastnika. Jeśli jest niewiele miejsca — nieważne, trzeba zagrać tak, żeby podanie dotarło do kolegi z zespołu. Wysoki pressing rywala? Nieważne, miń go, znajdź się wyżej, rozwiązanie przyjdzie samo, będzie tam, gdzie zmierzasz.
Jest jak jest. Zmęczenie Knutsena, przewagi Lecha Poznań
Brzmi bardzo odważne, wręcz zuchwale.
Nie myśl o kłopotach, dopóki nie dostaniesz piłki. Kiedy ją dostaniesz i nadejdą, rozwiąż je. W meczu z Dinamem Zagrzeb w Bodo grał duet stoperów Isak Helstad Amundsen — Marius Hoeibraten. W pierwszej połowie niemal szturmowali połowę rywala. Ciągle zabierali się z piłką, szli prosto przed siebie. Po 30 minutach Marius powiedział do Isaka: musimy przystopować, zasuwamy tak, że zaraz braknie mi paliwa. Środkowy obrońca w Bodo/Glimt biega najwięcej. Musisz być bardzo dobrze przygotowany fizycznie, żeby temu sprostać – no i musisz potrafić grać w piłkę.
Myślę, że w Polsce ważniejsze jest to, żeby wygrywać pojedynki defensywne. Pamiętam Legię Warszawa i Mateusza Wieteskę, który wygrywał każde starcie w swoim polu karnym i w jego okolicach. Chciałbym go oglądać w Bodo/Glimt, uszczelniłby defensywę, ale pewnie klub wolałby zawodnika o innym profilu. Takiego, który potrafi wyprowadzić piłkę z własnej połowy. Podobnie wygląda to w przypadku innych pozycji. Środkowi pomocnicy muszą dużo biegać, mieć technikę, kreatywność. Pauza Hugo Vetlesena i kontuzja Sondre Feta sprawia, że nie zobaczycie pełni możliwości Glimt. Z nimi wyglądałoby to inaczej, zwłaszcza z Fetem, który jest niezmordowany, jeśli chodzi o bieganie i fenomenalny, gdy mówimy o odnajdywaniu wolnych przestrzeni na boisku.
Co z tymi, którzy jednak z Lechem Poznań zagrają? Gdzie szukać zagrożeń, a gdzie szans i okazji?
Amahl Pellegrino to po prostu Amahl Pellegrino. Z natury groźny zawodnik. Gorzej jest z obsadą pozycji środkowego napastnika. Nie udało się znaleźć kogoś, kto pójdzie w ślady poprzedników — Kaspra Junkera czy Erika Botheima. Runar Espejord rośnie, staje się coraz lepszy, jednak to wciąż nie to samo. Lars-Joergen Salvesen to nie jest piłkarz, któremu uda się wejść na taki poziom. Teraz ściągnięto jeszcze Farisa Moumbagnę, “Pemiego”. To jednak 22-latek, potrzebuje jeszcze trochę czasu. Pamiętając dwumecz z Legią Warszawa, taki Mahir Emreli byłby kapitalną opcją, w takim momencie bardzo potrzebną.
Bodo/Glimt musi jednak mierzyć się nie tylko z pozytywnymi aspektami swojego rozwoju. Negatywną rzeczą jest to, że wszyscy dziś wiedzą, że klub ma dużo pieniędzy. Lata temu kadra Glimt była budowana niewielkim kosztem, poszło bardzo łatwo. Teraz jednak trzeba się wysilić, bo każdy słysząc “Glimt” dyktuje wyższą cenę. Właśnie dlatego w Bodo starają się szukać coraz młodszych zawodników. Joel Mvuka został wyciągnięty jako 18-latek, podobnie ma być z Syverem Skeide, który też ma 18 lat. Razem z Hodd awansował z trzeciej do drugiej ligi, ale właśnie — to dobra inwestycja, natomiast na Skeide trzeba będzie zaczekać. Bieżące problemy pozostają więc w takich przypadkach nierozwiązane.
WIĘCEJ O BODO/GLIMT:
- Jens-Petter Hauge. Talent z Bodo, czyli końca świata
- Jak Bodo/Glimt przedarło się na salony?
- Plan na podbój północy, czyli pucharowy tydzień Lecha Poznań
- Rasizm, wypożyczenie na tygodnie, kontuzje i… rasizm. O Norwegach w Ekstraklasie
fot. FotoPyK