Trudno napisać coś przed meczem, w którym właściwie wszystko jest pozamiatane. Kiedy Barcelona wygrywa 3:0, w lidze młóci przeciwników jak amerykański kombajn i jest już niemal pewna mistrzostwa, trudno spodziewać się rezultatu innego, jak jej awans do finału. Szanse Bayernu są śmieszne, ale piłka lubi zaskakiwać i wcale nie obrazilibyśmy się, gdyby dzisiejszego wieczoru padł jakiś kosmiczny wynik.
Jaką Barcelonę zobaczymy – głodną goli, czy grającą raczej asekuracyjnie?
Zestawienie wyrazów “asekuracyjnie” i “Barcelona” traci sens zaraz po przeczytaniu. Przecież oni nie potrafią grać defensywnie. Nie ruszą na hurra – to jasne – ale nie zrobią też czegoś, co kompletnie nie leży w ich naturze. Słowo “autobus” w języku katalońskim prawdopodobnie nie istnieje. Bayern musi strzelać i to dużo, a Barca właściwie nie musi niczego. Więc będą klepać i czekać na błędy oraz nadarzające się okazje do szybkich kontrataków. Przy takich skrzydłowych – których z kolei u Niemców zabraknie – błyskawiczne rajdy to przecież bułka z masłem.
Czym dzielą się David Alaba i Mehdi Benatia?
Franz Beckenbauer mówi wprost: awans jest właściwie niemożliwy, ale w Bayernie znalazły się też jednostki we wściekło różowych okularach. Rozumiemy – młodość, brawura, pewność siebie, ale takie deklaracje, w takiej sytuacji, mogą wskazywać na przyjmowanie twardszych specyfików. Tym bardziej w przypadku Benatii, który młodzieniaszkiem już przecież nie jest i tak bujną fantazję usprawiedliwić znacznie trudniej. Alaba ma prawo, bo jeszcze kilka lat temu codziennie wieczorem zasiadał do wieczorynki. Ale dobra – do rzeczy. Obaj panowie twierdzą, że wynik 4:0 jest jak najbardziej realny. Nadzieję w serca kibiców wlewa też niemiecka prasa. “Szachtar udało pokonać się nawet 7:0, więc takie wyniki są możliwe” – piszą.
– Damy radę i mam nadzieję, że będę mógł zagrać w finale w Berlinie – mówi młody Austriak. – Mamy świetny zespół i możemy spuścić im lanie. Już raz nam się udało. Oczywiście nie będzie łatwo, ale głęboko w to wierzę – wtóruje mu Marokańczyk.
Cóż, w tym miejscu nawet szkoda rozpisywać się na temat wielkości Barcelony w stosunku do Bayernu, bo bitwa na argumenty nie ma sensu. Panowie tryskają nienaturalnym optymizmem i – szczerze mówiąc – chętnie dowiedzielibyśmy się, co jest jego powodem. Konkretnie, bo szczerze zazdrościmy kolorowych barw, w jakich postrzegają rzeczywistość.
Bayern wykorzysta swoje pięć procent?
Dlaczego akurat pięć? Bo dokładnie tyle procent szans na wyeliminowanie Barcelony dają im statystycy. I ciągle pojawia nam się ten magiczny wynik sprzed dwóch lat – 4:0 – który dałby sensacyjny awans. Prawda jest jednak taka, że ogranie Barcelony w tym wymiarze jest niewyobrażalne, a brak choćby jednego gola wyprodukowanego przez tercet Messi-Suarez-Neymar właściwie niemożliwy.
A może jednak stanie się cud…?
Wielka nadzieja Monachium. Mecz, którego powtórki w tym momencie oglądają piłkarze, kibice. Pewnie nawet sam Josep Guardiola. Wszystko po to, żeby uwierzyć w niemożliwe. Między tymi meczami, z perspektywy Niemców, istnieją jednak zasadnicze różnice. Najważniejsza jest taka, że wtedy w formie byli i Arjen Robben i Franck Ribery, którzy w swoim stylu napędzali większość ataków. Dziś – jak doskonale wiemy – na murawie Allianz Arena zabraknie i jednego, i drugiego.
Dzisiejsza Barcelona wydaje się silniejsza. Wystarczy spojrzeć na ostatnie rezultaty w lidze. W ostatnich pięciu meczach nie stracili choćby jednego gola, a do liczenia bramek przez nich zdobytych, mniej wprawieni matematycznie muszą posługiwać się kalkulatorem. Do tego wpadka Realu i niemal pewne mistrzostwo Hiszpanii. W pamiętnym meczu ponad rok temu, Barcelona miała więcej rzutów rożnych niż celnych strzałów. Dziś już jest to sytuacja nie do pomyślenia.
No nie, po prostu nie ma szans, chociaż…
OK, czy jest COKOLWIEK, co przemawia za Bayernem?
Jest jedna pięta Achillesowa, której ewentualne istnienie wykryje jednak dopiero samo spotkanie. Bayern nie od wczoraj słynie z solidności, wyrachowania i punktowania choćby najsłabszych momentów dekoncentracji przeciwnika. O ile w pierwszym meczu Barca grała kapitalnie niemal pod każdym względem, o tyle w rewanżu mogą pojawić się momenty rozluźnienia, wynikające chociażby z podświadomości, która może podpowiedzieć: “prowadzimy 3:0 w dwumeczu i jeśli stracimy bramkę, to wciąż będziemy prowadzić dwiema”.
A wtedy maszyneria Bawarczyków może zaskoczyć jak za ich najlepszych meczów. Luis Enrique zapowiedział, że za wszelką cenę chce uniknąć szalonego meczu. Ze jeśli będzie stawał się zbyt beztroski, to jego piłkarze będą musieli wrócić na właściwy, racjonalny tor.
Kibice Bayernu oczywiście mogą wierzyć. Być może pomocne okażą się konstelacja gwiazd, pozycja ziemi względem Jowisza. Ewentualnie laleczki Voodoo, ale racjonalne, twarde argumenty nie istnieją.