Jeśli będziesz chciał wrócić do byłej, do pasji z podstawówki, do domu z przedłużającego się melanżu albo do siebie, gdy już po tym melanżu obudzisz się w łóżku, zrób to w takim stylu, jak Manchester City wrócił do meczu z Tottenhamem. Podopieczni Pepa Guardioli nagle wypuścili ten mecz z rąk. I to nie raz, bo zanim się obejrzeli, mieli do odrobienia dwie bramki. Strzelili łącznie cztery, przy każdej z nich udział miał Riyad Mahrez, największy bohater czwartkowego wieczoru na Etihad.
Obie ekipy przystąpiły do tego starcia trochę pokiereszowane. „Obywatele” – po przegranych derbach (1:2 z United) i wpadce w Pucharze Ligi z Southampton (0:2). Spurs – również po przegranych derbach (0:2 z Arsenalem). Więcej problemów zdawało się mieć jednak City. Haaland niespodziewanie się zaciął. W trakcie tego meczu stuknął mu rekord minut bez gola od momentu jak wyjechał z Norwegii. Zagrać nie mógł Kevin de Bruyne, który narzekał na drobny uraz. W efekcie dostaliśmy spotkanie, które dłuuugo musiało się rozkręcać.
Manchester City – Tottenham 4:2 – dwa gole gości do szatni!
Panowała leniwa atmosferka. A to obrona Tottenhamu kompletnie odpuściła przy rzucie rożnym Haalanda (kogo jak kogo, ale jakim cudem można nie kryć akurat jego?), ten jednak nie skorzystał z prezentu i uderzył nieczysto. Alvarez skończył koronkową akcję na ciele jednego z blokujących defensorów. W odpowiedzi Son zbyt lekko uderzył głową, a piłka przelała się jeszcze po włosach blokującego dziś prawie wszystko Ake. No taki był to mecz – lelum polelum. Największy aplauz w pierwszych dwóch kwadransach słyszeliśmy, gdy Grealish ambitnie wrócił za uciekającym przeciwnikiem, przerywając kontrę, a po drugiej stronie – gdy ofiarny wślizg zaprezentował Romero.
I tak to sobie trwało do 40. minuty, aż nagle piłkarze odpięli wrotki. Zaczęło się od nawałnicy City. Najpierw Haaland urwał się obrońcom, lecz trochę się wygonił do boku i gdy Lloris skrócił kąt nie bardzo miał z czego uderzyć. Gdyby się lepiej zabrał z piłką, miałby setę. Chwilę później – idealna, miękka wrzutka na norweskiego napastnika. Ten w dodatku wyprzedza bramkarza i teoretycznie zostało mu już tylko dokonać egzekucję. Brakuje mu jednak precyzji, jego strzał przechodzi nad bramką.
I tu mamy zwrot. Zaczyna się od Edersona, któremu odcina na chwilę prąd i nieprecyzyjnym podaniem wrzuca na konia Rodriego, który ma na plecach rywala. Hiszpan próbuje jakoś opanować piłkę, ale mu nie wychodzi. Ta trafia pod nogi Kulusevskiego, ten uderza precyzyjnie i z niczego robi się 0:1. Zanim do gospodarzy doszło w ogóle, że dostali gonga do szatni, musieli przyjąć kolejny cios. Kane zrobił akcję, w której nic nie miało prawa się udać. Sposób na minięcie Rodriego w polu karnym? Wślizg. Angielski napastnik wyszedł górą z tego pojedynku, by po chwili oddać strzał z ostrego kąta – taki na siłę, bez rotacji, bez większej przyszłości. Być może lider Tottenhamu tak to sobie wykombinował, a być może pomogło szczęście – znów asystę przy golu ma bowiem Ederson, który nastrzelił w głowę Emersona Royala.
Manchester City – Tottenham 4:2 – galaktyczna połowa Mahreza
Niby Manchester nie grał źle, niby przeważał, niby z każdym kwadransem łapał coraz to większy wiatr w żagle, a schodził z murawy niemalże na deskach. Conte z kolei wjechał na prostą drogę do trzeciego zwycięstwa nad Pepem Guardiolą z rzędu. Nie zdziwimy się, jeśli o tym, co zadziało się w szatni „Obywateli”, będą krążyły legendy, bo piłkarze wyszli nabuzowani tak, jakby mecz miał nie potrwać jeszcze 45 minut z hakiem, a ledwie kwadrans. Minęło sześć minut i doszło do wyrównania. Mahrez poczarował na boku i posłał miękką wrzutkę. Gundogana zablokowali, Grealish nie sięgnął piłki, wyprzedził go Lloris, odbijający piłkę ofiarną interwencją. Ta trafiła prosto pod nogi Alvareza – świeżo upieczony mistrz świata nie mógł mieć kłopotów z trafieniem w bramkę, w której jest tyle odsłoniętego miejsca. Dwie minuty później przełamał się Haaland, dla którego to dopiero pierwsze trafienie w 2023 roku. Pedri mięciutko zagrał do Mahreza. Ten błyskawicznie zgrał z główki. Haaland wyprzedził defensorów i sfinalizował akcję. Jak na treningu.
“Koguty” zdawały się być na deskach. City nie wyglądało jak ekipa, która chce poprzestać. Wręcz dopiero łapało wiatr w żagle, momentami zamykając rywala we własnym polu karnym. I właśnie wtedy… Tak jest, dostaliśmy kolejny niespodziewany zwrot akcji, choć tym razem niezakończony bramką. Bliski strzelenia gola po kontrataku był wchodzący w drugie tempo Perisić, którego strzał wylądował najpierw na nodze interweniującego w ciemno Lewisa, a później na poprzeczce. Mecz nagle się odwrócił. To goście zaczęli nacierać, by po kilku minutach Mahrez trafił na 3:2. Wszedł odważnie w pole karne, nawinął sobie obrońcę, zaatakował krótki słupek – jak szef. Algierczykowi wychodziło dziś dosłownie wszystko.
Kiedy Manchester wyszedł na prowadzenie, mecz trochę zwolnił. Jeśli Tottenham szykował huraganowe ataki na końcówkę, to się przeliczył, bo wynik efektowną podcinką ustalił Mahrez. Dwa gole i asysta – z takimi liczbami kończy dzisiejszy wieczór. Dwa gole i asysta – taki dorobek uzbierał też we wszystkich innych ligowych spotkaniach w tym sezonie. Mogło skończyć się wyżej – znamy sędziów, którzy nie wahaliby się użyć gwizdka przy ręce, jakiej dopuścił się Richarlison w polu karnym. Nie znamy z kolei arbitra, który dałby się nabrać na choćby jedną z trzech dość ordynarnych symulek Erlinga Haalanda. Nie są to najlepsze tygodnie w wykonaniu Norwega, ale jeśli Mahrez zamierza wznosić się na taki poziom, skuteczność napastnika nie będzie aż tak potrzebna.
Manchester City 4:2 Tottenham
51′ Alvarez, 53′ Haaland, 63′, 90′ Mahrez – 44′ Kulusevski, 45+2′ Emerson Royal
Czytaj więcej o Premier League:
- Nie oceniaj książki po okładce. Po co Manchesterowi United Weghorst?
- Trudna droga „Złotego Dziecka” do ozłocenia. Odegaard potrzebował Arsenalu, a Arsenal Odegaarda
- Nowe wcielenie Marcusa Rashforda
Fot. newspix.pl