Zmarnowane okazje Darwina Nuneza? Były. Kabaret w obronie? Był. Dziura w środku pola? Była. Niewidoczny Mohamed Salah? Też był. Sezon 2022/2023 się rozkręca, czas mija, ale w Liverpoolu nic się nie zmienia. Już pierwsze dwie kolejki po mundialu w Katarze nie dawały kibicom The Reds powodów do optymizmu, ale dziś potwierdziły się wszystkie obawy. Wcześniej dopisywało jeszcze szczęście, ale w poniedziałkowy wieczór w Londynie Brentford nie dało losowi pola do popisu i zagrało na nosie kolejnemu rywalowi z najwyższej półki.
Powiedzieć, że Liverpool w tym sezonie zawodzi, to jakby nic nie powiedzieć. Szóste miejsce w tabeli na początku 2023 roku i aż 15 punktów straty do prowadzącego Arsenalu to scenariusz, którego nie przewidzieliby nawet najbardziej pesymistyczni kibice.
The Reds jeszcze w pierwszej połowie sezonu stracili w zasadzie szanse na mistrzostwo, a jak tak dalej pójdzie, to oddalać zacznie się także Top 4.
Brentford – Liverpool 3:1. Mundial też nie pomógł
Kibice liczyli, że przerwa mundialowa w trakcie sezonu pozwoli Juergenowi Kloppowi na odmienienie drużyny, która nie potrafi w żaden sposób wrócić do dyspozycji z poprzedniego sezonu. Miał być nowy okres przygotowawczy, wstrząs w drużynie i ponowne podłączenie jej do prądu. Niestety bardzo szybko można się było zorientować, że ta misja zakończyła się raczej niepowodzeniem.
The Reds po powrocie najpierw pokonali na wyjeździe Aston Villę 3:1, ale nie przyszło to wcale z łatwością i nie udało ustrzec się błędów. To mogło jednak dać jakiś pozytywny sygnał, że coś zaczyna się zmieniać. Niestety kolejny mecz na Anfield Road z Leicester to już występ, w którym piłkarze Liverpoolu mieli więcej szczęścia niż rozumu. Gdyby nie spektakularny występ Wouta Faesa i jego… dwie bramki samobójcze, to już wtedy mogła przyjść pierwsza porażka. Szczęście jednak dopisało, więc obyło się bez kompromitacji.
Ale na poniedziałek szczęścia już nie wystarczyło…
I można się było tego spodziewać. Podopiecznym Juergena Kloppa przyszło się bowiem zmierzyć z Brentford, które wyrasta na prawdziwego “giant killera”. Londyńczycy pokonywali już w tym sezonie Manchester City, Manchester United, a także remisowali z Chelsea i Tottenhamem. Tym razem mogą sobie dopisać do tej listy zwycięstwo 3:1 z Liverpoolem, bo właśnie tak zakończyło się spotkanie rozpoczynające 19. kolejkę.
Brentford – Liverpool 3:1. Zabójcza skuteczność
Początek spotkania należał oczywiście do Liverpoolu, ale nic z tego nie wynikało. The Reds mieli mało miejsca, a byli zmuszeni do rozgrywania piłki, bo Brentford tradycyjnie nie było nią specjalnie zainteresowane. Znamienna była statystyka z końcówki pierwszej połowy, która wskazywała na to, że podopieczni Thomasa Franka wymienili niespełna… 50 podań, podczas gdy Liverpool sporo ponad 200.
Na nic się to jednak nie zdało, bo znów brakowało skuteczności. Szkoda marnować słów na Darwina Nuneza, który rozegrał dokładnie taki sam mecz, jak wszystkie poprzednie. Często znajduje się w polu karnym, ma tam sporo kontaktów z piłką, oddaje sporo strzałów, ale rzadko zamienia je na bramki. Skuteczność zdecydowanie nie jest jego mocną stroną. Zmarnował przede wszystkim doskonałą okazję w pierwszej połowie, kiedy dostał świetne podanie od Salaha, minął Rayę, ale jego strzał wybronił na linii Ben Mee. Z kolei jak już udało mu się trafić do bramki na początku drugiej części, to był na spalonym.
A Brentford? Może wymieniało mało podań, ale było do bólu skuteczne. Weźmy pod uwagę to, że udało im się trafić trzy razy, a jeszcze dwa trafienia anulował im VAR. Doskonale wykonywali rzuty rożne, z którymi zawodnicy Liverpoolu zupełnie sobie nie radzili. Po każdym dośrodkowaniu z narożnika w defensywie The Reds wybuchał prawdziwy pożar. I w ten sposób padły dwie bramki.
Katastrofalny występ zaliczył w szeregach Liverpoolu także wicemistrz świata Ibrahima Konate. Nie dość, że pierwsze trafienie to jego samobój, to ostatnie trafienie, to jego poślizgnięcie się w walce o piłkę z Mbeumo. Premier League to już nie mundial, a Konate niestety zdaje się dopasowywać poziomem do kolegów z drużyny.
Tak więc zarówno w Liverpoolu, jak i w Londynie bez zmian. The Reds znów się kompromitują, a Brentford znów robi psikusa faworytowi. Tę umiejętność drużyna Thomasa Franka opanowała do perfekcji.
Brentford – Liverpool 3:1 (2:0)
Konate 19′ (sam.), Wissa 42′, Mbeumo 84′ – Oxlade-Chamberlain 50′
Czytaj więcej o Premier League:
- Po co Liverpoolowi Cody Gakpo?
- Zmiana klubu, problemy mentalne i mundial z ławki. Trudny rok Jana Bednarka
- Za niski. Za chudy. Z biednej rodziny. Dziś Almiron zachwyca w Premier League
Fot. Newspix