Nie ściernisko, a pustynia. Nie kretowisko, a wydma. Nie bank, a wyzłacany stadion. Nie San Francisco, a finał mistrzostw. Gdyby katarscy bracia Golec nagrali arabską wersję piosenki „Ściernisko”, opowiedzieliby w niej o miasteczku Lusajl, w którym rozegrany zostanie najważniejszy mecz mundialu. Dziś reklamuje się ono jako jedno z najbardziej futurystycznych miast na świecie. Jeszcze w 2006 roku nie było tam nic poza piaskiem.
LUSAJL. GDZIE ZOSTANIE ROZEGRANY FINAŁ MISTRZOSTW ŚWIATA?
Niespełna pięć lat przed przyznaniem prawa do organizacji mistrzostw świata, Katarczycy ogłosili swój pomysł: wybudujemy miasto przyszłości.
Najnowocześniejsze.
Najinteligentniejsze.
Skupiające największą elitę.
Kiedy władze FIFA ogłaszały w 2010 roku, że mundial 2022 odbędzie się w niekojarzonym z piłką arabskim kraju – zbyt gorącym na letnią piłkę, ale jednocześnie zbyt bogatym, by nic na to nie zaradzić – Lusajl dopiero wylewało fundamenty. Jeśli oficjele FIFA odwiedzili wtedy Bliski Wschód przed podjęciem ostatecznej decyzji, a jeden z katarskich prominentnych działaczy rzucił „to tutaj rozegramy finał”, musieli się nieźle zdziwić. Potrzeba było naprawdę dużej wyobraźni, by stworzyć w głowie obraz finału mistrzostw świata, który nie odbywa się na pustkowiu, a w normalnym mieście, z normalnymi ulicami, z normalnymi wieżowcami, zamieszkałym przez normalnych ludzi.
Nie było tam nic – i to nie hiperbola, a opis stanu faktycznego. Ogromne katarskie petrodolary pozytywnie wspomagają jednak działanie wyobraźni.
Podczas spaceru ulicą Boulevard, wystawnym tymczasowym deptakiem, ja też muszę jej używać. Wyobrażam sobie, że kiedyś będzie tu życie. Póki co go nie ma. Dzięki mundialowi widzę przynajmniej obsługę i pojedynczych turystów. Lusajl wygląda tu jak najładniejsze miasto widmo świata. Wielokrotnie czytałem o tego typu miejscach. Zwykle mają one karabachową historię – przesączoną krwią, nalotem bombowym i desperacką ucieczką.
A Lusajl? Tu nie ma ludzi, bo jeszcze nie zdążyli się wprowadzić. Katar pędził, żeby tylko zdążyć przed przyjazdem kibiców i telewizyjnych kamer. Okolica wciąż się buduje, choć na czas mistrzostw ma przerwę. Robotnicy nie psują zagranicznemu kibicowi efektu gotowości. Zachodni dziennikarz nie spotka uciemiężonego pracownika budowlanego, by namówić go na rozmowę o niewolniczym traktowaniu przez katarskiego pana. Gdzieniegdzie usunięto nawet żurawie, a wszelkie niedoskonałości przykryto plandekami z oficjalnymi emblematami mistrzostw.
W całym Katarze nikt nie ma bardziej niepotrzebnej fuchy niż kelner przy Boulevard, który w samo południe wystawia przed swoją restaurację dziesiątki stolików. Aż chce się do niego zawołać: stary, nikt tu nie przyjdzie. Podczas półgodzinnego spaceru mijam, tak na oko, z pięćdziesięciu pracowników obsługi: ochroniarzy, sprzątaczy, medyków, policjantów, wolontariuszy. Do tego może z piętnaście innych osób: kibiców w argentyńskich koszulkach, niemieckich dziennikarzy, Hindusa, który robi synowi zdjęcia. Gdyby ich wszystkich zebrać, prawdopodobnie i tak nie wypełniliby w całości okazałej knajpy, przed którą wystawiane są stoliki, na których lądują kolejne obrusy. To surrealistyczne doznanie. Obsługa czeka w gotowości, lecz nikt nie przychodzi. Gdybyś się potknął, podbiegłoby za chwilę pięć osób, by podać ci rękę. Ochroniarz. Sprzątacz. Medyk. Policjant. Wolontariusz. Jak na sali weselnej, gdy trwa właśnie ślub. Stoły zastawione, wszystko gotowe, tylko goście jeszcze nie przyjechali.
Choć jakieś siedemset metrów dalej za chwilę odbędzie się finał mistrzostw świata, kilka innych knajp jest zamkniętych. Podobnie jak sklep spożywczy, jedyny, jaki widzę na długiej ulicy. Półki puchną od produktów, a więc musi być czasem otwarty. Ale nie teraz. Może w dniu meczu.
Wszystkie drogi śródmieścia prowadzą do Lusajl Towers – czterech pięknych wież, które także nie zostały jeszcze oddane do użytku. Stoją ogrodzone płotem. Niby tymczasowym, a jednocześnie schludnym, oddalającym od turysty myśl o poczuciu tymczasowości. Będą tam siedziby Narodowego Banku Kataru, Banku Centralnego Kataru, Qatar Investment Authority (spółki odpowiedzialnej za budowę całego Lusajl) i innych wielkich globalnych organizacji. Dwie większe mają po 70 pięter, dwie mniejsze – po 50.
Na oficjalnej stronie mistrzostw Katarczycy kilka razy chwalą się tym, że projekt czterech wież miał zostać ukończony przed mistrzostwami świata – i został.
Na cholerę cztery wieże mistrzostwom świata? Nie wiem.
Ale zdążyli. Świat widzi piękne, wielkie, wspaniałe wieże, które już za niedługo zostaną otwarte.
Pomiędzy wieżami znajduje się latający rekin. Ma symbolizować ekologię w mieście, które jest klimatyzowane. Czego nie rozumiesz?
Miasto jest klimatyzowane, chłodne powietrze wpada na ulice przeróżnymi otworami. Dziś akurat czuć je niezbyt intensywnie – w końcu mamy środek zimy.
Kolejny miejski element, z którego wydobywa się mroźne powietrze. Spodnie i długi rękaw w taką pogodę to katarska norma.
Flagi znajdujące się nad ulicą tworzą klimat i zapewniają cień. Deptak jest, jak wspomniałem, tymczasowy. Czytaj: normalnie jest tu wytyczona ulica, ale teraz jest akurat zamknięta. Ze szkodą dla miejskiego ruchu? Niekoniecznie. Kilkaset metrów od bulwaru, gdzie są już otwarte ulice, również nie jeżdżą samochody.
Na przystankach tramwajowych jest już w zasadzie wszystko. Elegancka kostka brukowa. Mapy wyznaczające trasę. Klimatyzowane poczekalnie. Nie ma jeszcze tylko samych tramwajów. Trasa wciąż czeka na swoją inaugurację.
Sprzątacz ulic rzuca kelnerowi wyzwanie w konkursie „kto ma najbardziej niepotrzebną pracę”. A to zerknie w okolice budynku. A to skieruje się w stronę ławki. A to rzuci okiem tam, gdzie kosz na śmieci. Porusza się wraz ze swoją zmiotką w trybie slow-motion, jak mucha w smole, jak flaki z olejem. Nie dlatego, że się leni. Jego zadaniem jest sprzątanie papierków przez kilka godzin na określonym rewirze, problem polega na tym, że nie ma tam papierków.
Dalej widzę ochroniarza, który ochrania przestrzeń w zasadzie nie wiadomo przed kim – na pewno nie przed ludźmi (może przed rekinem?). Ma odblaskową kamizelkę, plecak, czapkę chroniącą przed słońcem, kawałek cienia i dwie puste butelki pod krzesłem. Właśnie usnął. Czy coś go ominie? Chyba niekoniecznie. Niby jest ochroniarzem, a w rzeczywistości ma wysiedzieć swoją zmianę, wrócić do baraku, a na koniec miesiąca wysłać połowę pensji rodzinie w Bangladeszu.
Fontanna działa, ale na pół gwizdka. Dziwię się: przecież całe to miejsce powstało po to, by wyglądało.
Jak miejskie latarnie – działają i wyglądają!
Niedokończona budowa? Usunięty ciężki sprzęt, narzucona płachta, spod której przebija się zbrojenie.
City of World Cuisine & Life Style – i pomyśleć, że copywriter skasował za to potężne pieniądze.
Zewsząd – a konkretnie: z budynków – atakują mnie reklamy wyświetlane na ogromnych ekranach. Najbardziej zarobiony podczas mistrzostw zawodnik? Bez dwóch zdań Neymar, który reklamuje i katarski bank narodowy, i katarskie linie lotnicze, i katarską sieć komórkową. Na drugim miejscu ląduje były zawodnik, David Beckham, pełniący rolę ambasadora Kataru, za co zgarnia obrzydliwie wielkie pieniądze (podobno aż 277 milionów dolarów). Anglik przekonuje mnie z ekranu, że w całym Katarze jest rewelacyjnie. To swoją drogą niesamowite, że znana na całym świecie postać reklamuje KRAJ. Nie produkt. Nie wydarzenie. Nie cokolwiek komercyjnego, na czym można wymiernie zarobić. Kraj. Po prostu kraj.
Dzięki, David. Bulwar może być naprawdę spoko, gdy ktoś tu w końcu zamieszka – i mówię to ja, który dostał za to zero riali.
Inna z maskotek mistrzostw, a więc niejaki La’eeb, również nie jest do końca wiarygodna. Kolego, w Katarze nie ma wiatru, chyba że to chłodne podmuchy klimatyzacji unoszą cię nad głowami przechodniów nad moją głową. Może byłoby więcej wiatru, gdyby udało się wykonać pierwotny projekt Lusajl Stadium, który miał być otoczony wodą – oczywiście sztucznymi zbiornikami, bo w Katarze nie ma naturalnych rzek – i sześcioma mostami.
Sam stadion ma wygląd godny finału tak wielkiej imprezy. Jak niemalże wszystko w Katarze, można opisać go zgodnie z szablonem ekologicznych haseł. Chłodzony jest energią słoneczną. Tworzy zerowy ślad węglowy. W imię rozsądku i poszanowania dla planety po mistrzostwach ma zostać uszczuplony o 40 tysięcy miejsc. Otworzone zostaną na nim również sklepy, kawiarnie i klinika zdrowia.
Kolejny przystanek tramwajowy, kolejny pusty. Taco, jeśli chcesz napisać sequel „Następnej stacji”, wpadaj szybko do Kataru, jest dobra okazja.
Ulica numer 169 przecinająca ulicę numer 173. Poczucie tymczasowości tego miejsca w pełnej krasie.
Kawiarnia budzi szalone zainteresowanie, choć nie ma podjazdu do Starbucksa, w którym siedziały trzy osoby.
Lusajl zostało wybudowane za 45 miliardów dolarów i ma w nim zamieszkać 450 tysięcy osób. 250 tysięcy elitarnej sfery wyższej i 200 tysięcy osób, które będą dla nich pracować. W sklepach, w szkołach, w szpitalach. To jedyne miejsce w Katarze, w którym obcokrajowiec może kupić nieruchomość. Zwykle na zasadzie 99-letniej dzierżawy.
To symbol otwarcia się Kataru – otwarcia się, które jest nieuniknione. Ten kraj rozwija się w tak niewiarygodnym tempie, że wszelkie wyzwania społeczne trzeba rozwiązywać nagłymi decyzjami, stojącymi często w sprzeczności do pielęgnowanej przez lata kultury. To jedyna droga, jeśli Lusajl ma faktycznie gościć najmądrzejszych, najpiękniejszych, najbogatszych, w najlepiej skrojonych garniturach, z najbardziej szlachetnymi brylantami.
Nie całe miasto wygląda jak bulwar w okolicy stadionu. Do jego północnej części, bliżej Dauhy, ludzie już się wprowadzili. Granica pomiędzy Lusajl a stolicą w zasadzie nie istnieje. Gdyby ktoś nie uparł się, że Katar powinien mieć więcej niż jedno znane miasto, byłaby to po prostu ekskluzywna dzielnica Dauhy.
Katara Towers, a więc ten niezwykle imponujący budynek, zapierający wręcz dech w piersiach, nawiązujący swoją symboliką do muzułmańskiego półksiężyca, został oddany do użytku chwilę przed mundialem. Mieszczą się w nim dwa hotele i apartamenty. Budynek ten jest określany ikoną Kataru. Nie przeszkadza mu w tym fakt, że funkcjonuje dopiero kilka miesięcy.
Jak myślicie – czym jest miejsce, do którego właśnie wszedłem?
Opera? Filharmonia? Zabytkowy meczet? Luksusowy hotel? Nic z tego – to galeria handlowa. W dodatku o znajomo brzmiącej nazwie Place Vendome, nawiązującej w dość oczywisty sposób do jednego z najbardziej charakterystycznych punktów Paryża. Lśniąca posadzka. Białe, szykowne wnętrza. Pozłacane elementy. Daje to wszystko wrażenie niebywałego luksusu. A wręcz karykaturalnego przepychu, zwłaszcza gdy uświadomię sobie, że wszedłem tam tylko po gacie.
Katarczycy, przynajmniej będąc w Katarze, są najłatwiejszym do rozpoznania narodem. Wszyscy ubierają się tak samo. Mężczyźni w białe tuniki, kobiety – w czarne. I tak jak na ulicach nie widać ich zbyt wiele (stanowią 10% społeczeństwa), tak w tej luksusowej galerii jest ich na pęczki. Galerie to zresztą jeden z ulubionych sposobów na spędzanie czasu miejscowych. Zwłaszcza latem, gdy jest tak gorąco, że na zewnątrz nie da się wytrzymać.
To wciąż galeria.
To nie pomoc dla niepełnosprawnych. Po galerii kursują takie “samochody”, którymi Katarczycy jeżdżą po sklepach.
Plecak/torebka zostawione gdzieś przy ścianie – typowy widok dla Kataru, gdzie złodziejstwo jest znikomym zjawiskiem.
Place Vendome to nieostatnie zapożyczenie z zachodniej kultury. W Lusajl budują się już fałszywe Beverly Hills, fałszywe Pola Elizejskie i fałszywe Rimini. Tak jak w klasyku polskiego kina – tylko patrzeć, jak z kranów będzie płynął Johnnie Walker. Może akurat nie ten napój, wszak Allah patrzy, ale to dokładnie takie podejście. Wymyśl coś abstrakcyjnie luksusowego, a my to zrobimy.
Chcesz rzekę? Zrobimy rzekę. By dojechać do Lusajl trzeba przemieścić się przez sztuczny zbiornik, no i przez wielki most (kapitalne rozwiązywanie problemów stworzonych przez samych siebie). Chcesz Rimini? Będzie Rimini. Chcesz blok, który wygląda jak budowla z Lego? Zrobimy blok, który wygląda jak budowla z Lego.
Spacer Boulevard jest zachwycający, gdy wyobrażam sobie, jak to miejsce tętni życiem, a ja mieszkam tuż za rogiem w luksusowym apartamentowcu. Ale z tego zachwytu bardzo szybko wpadam w przerażenie, gdy uświadamiam sobie, że przecież już nigdy nie wydarzy się tu prawdopodobnie nic ważniejszego niż finał mundialu. Katarczycy spieszyli się jak mogli, a nawet nie zdążyli tego miejsca otworzyć.
Robotnicy pracowali dzień i noc – na trzech zmianach. Pod niebywałą presją czasu. Bez możliwości powrotu do ojczyzny czy zrezygnowania z pracy. Na przedłużających się miesiącami budowach, które muszą zaraz zostać ukończone. Wszystkie najważniejsze miejsca na mapie Lusajl – pozłacany stadion, cztery ogromniaste wieże i półksiężycowe hotele – ukończono kilkadziesiąt bądź kilkaset dni przed inauguracją mistrzostw.
Jak wiele wypadków robotników wzięło się ze zwykłego pośpiechu?
Czy mistrzostwa świata ucierpiałyby, gdyby te cztery wieże wciąż nie były ukończone? Gdyby obok nich stały żurawie?
Może widok byłby trochę gorszy, ale jakie to ma koniec końców znaczenie, skoro do tych budynków nie da się jeszcze nawet wejść? O tempie, w jakim to wszystko powstało, świadczą zdjęcia z przeszłości (tej niedalekiej – choćby z 2016 czy 2018 roku), które możecie znaleźć w Google. Widząc je, a później widząc regularne miasto pełne wieżowców, powstałych tak nagle, że niektóre wciąż stoją puste, tworzy się w głowie straszliwa mieszanka uczuć.
Myślę o tym, gdy wracam przepięknym bulwarem w stronę metra. Kelner rozłożył już stoliki, lecz gości wciąż nie ma. Zjawią się w niedzielę przed meczem Francji z Argentyną. U jego kolegów również bez zmian. Sprzątają puste chodniki. Ochraniają niezamieszkałe budynki. Ratują ludzi, których nie ma, wyczekując na nich przy tramwajowych przystankach, na których jeszcze nie zatrzymują się tramwaje.
REPORTAŻE Z KATARU
- Nie wierzymy w hidżab. O piekle irańskich kobiet
- Dzień wielkich miłości. Do Rosji, Ronaldo i praw człowieka
- Japończycy i sprzątanie stadionu. „Taką mamy kulturę”
- Schowani czy docenieni? Robotnicza strefa kibica
- Airport? This way! Jak odpadła Brazylia
- Piotr Słonka: – Organizacja mundialu? Po obejrzeniu 34 meczów z trybun oceniam ją na szóstkę!
- Messi jest większy niż inflacja
Fot. Jakub Białek