Reklama

Cieszmy się chwilą, ale myślmy o przyszłości

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

01 grudnia 2022, 17:06 • 6 min czytania 33 komentarzy

Im dłużej człowiek żyje na tym świecie, tym częściej odnosi wrażenie, że ogromna część z nas, Polaków, nie potrafi konsumować sukcesu. Swojego, czyjegoś – nieważne. Może się do tego nie nadajemy, może mamy wyrytą w psychice jakąś dziwną blokadę, a może problemem jest po prostu precyzyjna ocena rzeczywistości. Da się zauważyć gołym okiem, że często upraszczamy napotykane obrazy w sposób absolutnie prymitywny. Kiedy nie rozumiemy ich złożoności, wybieramy jeden kierunek, tak jak na wszelkiej maści politycznych rozprawach: albo jest źle, albo dobrze. Albo jesteś z nami, albo przeciwko nam. Wszystko, co po środku, często budzi podejrzliwe, wręcz alergiczne reakcje.

Cieszmy się chwilą, ale myślmy o przyszłości

Jesteśmy pod tym względem niemożliwi. Staliśmy się – lub zawsze byliśmy – mistrzami w szukaniu podziałów tam, gdzie nie istnieją. Dlatego, być może, polski futbol – i nie tylko on – jest w takim a nie innym miejscu. Ale ten temat odłóżmy na później. W tym tekście chciałbym poszukać zgody. Konflikty na bok, zdrowa polemika naprzód. Zadanie niełatwe, ale nie niewykonalne.

***

Dzisiaj analityczne i chłodne spojrzenie to rzadkie zjawisko. Brakuje go, stąd zatrważająca ubogość w dyskusjach o reprezentacji Polski. I, rzecz jasna, powszechny antagonizm. Kłócimy się, gdy przegrywamy. Kłócimy, kiedy odnosimy sukces. Szukamy dziury w całym, gdy akurat to nie jest potrzebne. Teraz jeszcze okazuje się, że uciekamy w “gdybologię” nawet w momencie, w którym mamy powody do umiarkowanej radości. Nie musimy wpadać w stany euforyczne – precz ze skrajnościami – ale już cieszyć się z małych rzeczy i jednocześnie zauważać mankamenty pod merytoryczną debatę – jak najbardziej. Po to, żeby w przyszłości było lepiej. A tak, niczym zręczny konspirant, podkopujemy własne morale. Sięgamy po argumenty “a gdyby nie obronił, a gdyby oni strzelili gola, a gdyby tamten dostał czerwoną kartkę”, które powinny zdominować przede wszystkim obóz przegranego rywala. Zastanówcie się nad tym, pomyślcie. To absurd. Komedia i tragedia zarazem.

Jeden rabin mówi: zagrajmy jak Arabia Saudyjska Herve Renarda. Okej, śmiało. Najpierw znajdźmy odpowiedni profil selekcjonera skrojony pod możliwości naszej kadry,  ruszmy na rynek po sprawdzonego w boju fachowca, dajmy mu kilkuletni kontrakt niezależny od wyniku na jego pierwszym turnieju, otoczmy wsparciem i cierpliwością, czekajmy na efekty. Aha, to oczywiście musi być trener zagraniczny. Chcemy wyższego sufitu, prawda? To najpierw zbudujmy odpowiednie podstawy.

Reklama

Drugi rabin powie z oburzeniem: dlaczego nie możemy wyglądać jak Szwajcaria! No, nie możemy, bo tam nie wachlują selekcjonerami na potęgę. Petković pracował z kadrą 7 lat, a Yakin przejął jego schedę i ulepsza to, co zostało już wcześniej zbudowane. Nie jest człowiekiem z innej parafii względem poprzednika, wpisuje się w model ustanowiony przez szwajcarską federację piłkarską. Nie brzmi znajomo, czyż nie? Od Brzęczka do Sousy, od Sousy do Michniewicza. Różne światy, to i zaburzony proces rozwoju reprezentacji na przestrzeni lat. A większej skrajności w zmianie szkoleniowców, niż tej ostatniej, chyba nie da się wymyślić. Z Portugalczyka, który chciał nauczać nas odważnej gry nawet kosztem wyniku, do Polaka, który z inklinacjami do zabijania futbolu świetnie sprawdza się w roli zadaniowca. Ale nic więcej. Nie na dłużej.

Nie zrozumcie mnie źle: ani po czasie nie wzdycham na myśl o jednym, ani teraz nie gloryfikuję pracy drugiego. Ja tylko marzę o tym, żeby wyselekcjonować postać, która potrafiłaby połączyć atuty Sousy i Michniewicza. Nie musi to być przecież selekcjoner idealny, nie kozak poza zasięgiem finansowym. Obawiam się jednak, że to marzenie ściętej głowy. Na własne życzenie staliśmy się niewolnikami wyniku, celów, które sami sobie stawiamy. Przykładamy do nich zbyt dużą wagę, tak jak choćby na etapie szkolenia młodych piłkarzy. To pewien paradoks. Góra piramidy jest skażona tak samo jak dół. Mamy za małą tolerancję na błąd, nawet jeśli one mają składać się na drogę do czegoś lepszego. Robimy coś, co krytykujemy w pracy najgorzej opłacanych trenerów. A potem narzekamy – ku wielkiemu zdziwieniu, serio? – że kadrę prowadzi z kolei najlepiej opłacany szkoleniowiec w Polsce, będący uosobieniem filozofii pt. “Liczy się wyłącznie tu i teraz”. A więc nie dość, że jesteśmy hipokrytami, to jeszcze nie potrafimy znaleźć właściwego balansu.

***

Pokonać fazę grupową z powodzeniem można na wiele sposobów. My zaprezentowaliśmy ten najbardziej prymitywny, tym samym robiąc swego rodzaju fikołka. Pokazaliśmy bowiem, jak niewiele trzeba piłki w piłce, żeby osiągnąć cel w postaci awansu do 1/8 finału. Za to – moim zdaniem – wielkich laurów Czesław Michniewicz otrzymywać nie powinien. Nie tak to powinno wyglądać na dalszą metę. Teraz jeszcze da się to usprawiedliwić, owszem, cieszmy się awansem, ale po mundialu zacznijmy myśleć bardziej o drodze do celu, mniej o samym finiszu. Skoro on ma smakować lepiej, inaczej się nie da.

Póki co, jest jak jest. Podpisując cyrograf z diabłem, Michniewicz dał sobie szansę na krótkofalowy sukces. Postawił na jedną kartę, co z jego perspektywy jest całkowicie zrozumiałe. I wygrał: fajną stronę na kartach historii oraz własną przyszłość w biurach PZPN-u. Zapewnił sobie kontrakt do końca eliminacji EURO 2024, co niestety nie daje nam większych nadziei na to, co chcemy w reprezentacji Polski zobaczyć. Nie romantyczne porażki, ale skok jakościowy, równanie do lepszych piłkarzy, nie marnowanie ich, żeby na kolejnym turnieju zaprezentować coś bardziej ekscytującego.

Szczerze mówiąc, boję się, w jakim kierunku będzie podążać nasza kadra pod wodzą Czesława Michniewicza. Na mistrzostwach świata w Katarze pokazaliśmy się do  ej pory jako reprezentacja permanentnego strachu, w której górna półka piłkarzy (Zieliński, Lewandowski, Szymański) gubi swoje walory. Ta niższa natomiast, kiedy taktyka jest ustawiona pod nich (Glik, Krychowiak czy Bereszyński), wręcz przeciwnie: zyskuje wiele. Obecny selekcjoner nie wygląda mi na człowieka, który miałby ochotę zmienić te proporcje. Wyważyć je, wnieść coś nowego, co mogłoby odblokować nasz potencjał ofensywny. Szkoda, gdyby rzeczywiście tak miało być, bo nie chciałbym widzieć drużyny, która gra jak Podbeskidzie w walce o utrzymanie.

Reklama

Nie oczekiwałbym też samobójczej taktyki, nie przekręcenia wajchy w drugą stroną. Wydaje się przecież, że mamy na tyle dobrych piłkarzy (sumę przeciętnych, dobrych i wybitnych), żeby zaoferować wszechstronny futbol na solidnym poziomie. Ale do tego trzeba kogoś z inną mentalnością, nie oszukujmy się – kogoś z zewnątrz, kogoś odważnego.

***

Główna idea, z jaką macie wyjść po przeczytaniu tego tekstu, brzmi: cieszmy się tą chwilą, “carpe diem”, bo jest ważna. Ale nie zapominajmy o drugiej, wstydliwej stronie medalu z myślą o przyszłości. Zmianach, jakie powinny nadejść. Konserwatywnym nastawieniu, jakie warto zastąpić entuzjazmem, choćby takim, jaki chciał wpoić swoim uczniom John Keating, słynny nauczyciel ze “Stowarzyszenia umarłych poetów”. Nikt nie wymaga, żeby piłka w wydaniu reprezentacyjnym była poezją, ale jakieś jej namiastki może posiadać.

Ja sam, kiedy zwycięska przegrana z Argentyną okazała się ostatnim elementem drabiny do historycznego sukcesu, miałem mieszane uczucia. Nie skakałem z radości, kłóciłem się z samym sobą, aż ostatecznie przyjąłem to wszystko z niepokojącą obojętnością. Z jednej strony wiedziałem, że kadra osiągnęła coś fajnego. Z drugiej: mam oczy. Chciałbym, żeby chociaż raz na jakiś czas, szczególnie na wielkim turnieju (może następnym?), uświadczyły grania w piłkę, na jakie nas stać. Za tym – co do tego nie mam żadnych wątpliwości – pójdą także wyniki. I fura emocji, której teraz dostarczyły nam łzy radości kapitana po strzelonym golu czy legendarne parady Wojtka Szczęsnego.

CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI:

Fot. Newspix

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

City zdemolowane przez Tottenham. Guardiola wyrównał niechlubny rekord z 2006 roku

Paweł Marszałkowski
1
City zdemolowane przez Tottenham. Guardiola wyrównał niechlubny rekord z 2006 roku
Hiszpania

Atletico zrobiło remontadę, a “rekordowy” Simeone nagle przerwał wywiad

Patryk Stec
0
Atletico zrobiło remontadę, a “rekordowy” Simeone nagle przerwał wywiad

Mistrzostwa Świata 2022

Anglia

City zdemolowane przez Tottenham. Guardiola wyrównał niechlubny rekord z 2006 roku

Paweł Marszałkowski
1
City zdemolowane przez Tottenham. Guardiola wyrównał niechlubny rekord z 2006 roku
Hiszpania

Atletico zrobiło remontadę, a “rekordowy” Simeone nagle przerwał wywiad

Patryk Stec
0
Atletico zrobiło remontadę, a “rekordowy” Simeone nagle przerwał wywiad

Komentarze

33 komentarzy

Loading...