Po meczu reprezentacji Polski z Meksykiem spadła na biało-czerwonych zasłużona krytyka. Czesław Michniewicz mówił, że “nie nauczy gry w piłkę zawodników w trzy dni”. Ale kadra przeszła częściowe przeobrażenie. Owszem, graliśmy z zespołem o niższej jakości od Meksyku, natomiast modyfikacja taktyki oraz sposobu grania okazała się strzałem w dziesiątkę. Choć znów dostaliśmy potwierdzenie na to, że droga dominacji oraz kontroli nie jest dla nas.
Tak, krytykowałem sposób gry reprezentacji w starciu z Meksykiem. I nadal podtrzymuję, że nie wybraliśmy optymalnego sposobu gry i że nawet jeśli dalekie podanie nie jest złe, o tyle jest fatalnym rozwiązaniem, gdy gra się je na osamotnionego Lewandowskiego, a Szymański i Zieliński w takiej grze nie istnieją.
Ale do rzeczy.
Jak Michniewicz wyciągnął wnioski i wykorzystał “efekt Lewego”?
Spis treści
Dalekie podanie to nie laga
W starciu z Meksykiem biało-czerwoni posłali 42 dalekie podania, z czego 23 były celne. Z kolei w meczu z Arabią Saudyjską takich zagrań zaliczyli 42 i 27 dotarło do adresata. Widzimy zatem, że graliśmy celniej, a ponadto mniejszy procent wszystkich podań było zagraniami dalekimi. Warto jednak zwrócić uwagę na to, kiedy i jak rozgrywaliśmy piłkę w ten sposób.
W meczu z Meksykiem zdecydowana większość takich zagrań była adresowana do Roberta Lewandowskiego. Trzecim najczęstszym wariantem rozegrania piłki (po wymianie Glik-Kiwior i Kiwor-Glik) było posłanie długiego zagrania od Szczęsnego do Lewandowskiego. Tymczasem z Arabią golkiper Polski posłał do Lewandowskiego jedno podanie. I tylko dwukrotnie podawał w taki sposób do Arkadiusza Milika.
Znów najczęściej podawali między soba Glik z Kiwiorem (co jest dość naturalne w meczach, że najwięcej podań wymieniają ze sobą stoperzy), natomiast trzecia w kolejności kombinacja to zagrania Casha do Lewandowskiego.
Poza tym ustawienie z dwoma napastnikami pozwoliło na to, że przy i tak dużej liczbie dalekich podań była większa szansa na zebranie tej tzw. drugiej piłki po wygranym lub przegranym pojedynku. Wystarczy zwrócić uwagę na to, ilu Lewandowski miał wokół siebie kolegów przy takich pojedynkach z Meksykiem.
A ile z Arabią Saudyjską
Poza tym rola Milika była też taka, by odciążyć Lewandowskiego od dwóch zadań. Po pierwsze – to on miał też toczyć siłowe boje z Saudyjczykami. I po drugie – miał właśnie pomóc kapitanowi kadry w utrzymaniu się przy piłce w momencie, gdy ktoś inny wygra pojedynek. Dość powiedzieć, że duet naszych napastników stoczył łącznie 55 pojedynków o piłkę (34 Lewandowski, 21 Milik). To ponad 1/4 pojedynków całego zespołu (201). O co czwartą piłkę w tym starciu walczył po stronie polskiej ktoś z duetu Lewandowski-Milik.
Generalnie rola Milika w ofensywie sprowadzała się do walki o futbolówkę, ale i do bycia “pod grą”. Tylko Robert Lewandowski w całym spotkaniu częściej pojawiał się jako opcja do podania (73 razy) od Milika (57). Ponadto tylko Frankowski wykonał więcej sprintów i tylko Bielik, Krychowiak oraz Frankowski wykonali więcej szybkich biegów.
Przetrwaliśmy moment utraty kontroli nad spotkaniem
Dwa razy w tym meczu mieliśmy moment kryzysowy. Ten pierwszy miał miejsce między 15. a 30. minutą spotkania. W tym kwadransie Saudyjczycy osiągnęli największą przewagę w wygrywaniu pojedynków (68%). To był kluczowy moment w grze z piłką dla nas, bo teoretycznie mieliśmy dość wysokie posiadanie piłki (46%, najwyższe w tym meczu), ale Saudyjczycy w szybkich kontrach przeszywali nasze flanki. To właśnie na tym etapie spotkania złapaliśmy trzy żółte kartki – Cash wślizgiem kasował atak Arabii lewą flanką, Kiwior faulem nakładką ratował przegraną walkę o bezpańską piłkę, a Milik ciągnięciem za spodenki przerwał kontratak przeciwnika.
Jeszcze gorszy moment pod względem utrzymywania kontroli nad spotkaniem przyszedł w pierwszym kwadransie po przerwie. To był bezsprzecznie najgorszy moment biało-czerwonych na tym mundialu do tej pory.
Saudyjczycy w tym okresie oddali siedem strzałów, mieli 80% (!!!) posiadania piłki, podawali ze skutecznością 92% (my – 70%, najniżej w meczu), rywale przeprowadzali średnio 0,8 ataku na minutę, a my ustawiliśmy się w najniższym pressingu (PPDA 49 – czyli pozwoliliśmy na wykonanie rywalom 49 podań przed wykonaniem akcji defensywnej. Słowem – cofnęliśmy się i czekaliśmy na wyrok.
Wyrok nie nastąpił (m.in. dzięki kapitalnej interwencji Szczęsnego przy strzale Salema Al-Dawsariego), jednak to bezsprzecznie sytuacja, jakiej musimy za wszelką cenę unikać w starciach z rywalami o klasie Arabii Saudyjskiej. Jasnym jest, że w nadchodzącym meczu z Argentyną bardzo często będziemy ustawieni pod własną bramką i zmuszeni zostaniemy do biegania za piłką.
Natomiast nawet w ustawieniu w niskim pressingu musimy być agresywni. Niski pressing nie polega na czekaniu na wyrok – polega na tym, by ustawić się bliżej własnej bramki, ale jednocześnie cały czas wywoływać presję na rywalu, podgryzać go, starać się odzyskać piłkę. Nie możemy zachowywać się pasywnie i pozostawiać rywalom dużo przestrzeni – o czym przekonali się Meksykanie, którzy przez godzinę gry świetnie pilnowali Messiego. Podwajali go w kryciu nawet wtedy, gdy ten przyjmował piłkę w kole środkowym. Aż wreszcie spuścili go z oka na ułamek sekundy i resztę historii już znacie.
Arabia Saudyjska na szczęście nie miała piłkarzy klasy Messiego i nie zagrozili nam aż tak poważnie w momencie największego kryzysu Polaków.
Wykorzystanie przestrzeni na skrzydłach
Już przed meczem wiedzieliśmy, że jeśli Arabia Saudyjska gdzieś przecieka, to na bokach defensywy. Zwłaszcza wtedy, gdy ich linia defensywy wychodzi do wysokiego pressingu i zostawia za plecami połacie wolnego pola. Zdiagnozował to też sztab reprezentacji Polski i wielokrotnie z premedytacją skrzydłowi oraz boczni obrońcy atakowali właśnie tę przestrzeń.
Dobrze pokazuje to m.in. mapa kluczowych podań Polaków – każde z nich był adresowane właśnie z miejsca, o którym mówimy:
To przecież też z takiego zagrania i bardzo przytomnego utrzymania się przy piłce Frankowskiego padł gol Zielińskiego.
Ale kilkukrotnie widzieliśmy też próby otwarcia ataku poprzez dalekie podanie Kiwiora.
Oczywiście nie mogło też zabraknąć słynnej “włoskiej sztuczki”, którą zespoły Michniewicza grały w przeszłości już wielokrotnie. Polega ona na wykorzystaniu prawonożnego obrońcy na lewej flance (i odwrotnie na drugiej stronie boiska), który łamie akcje do środka i gra szybkie podanie za wysoko ustawioną linię obrony rywala. Oglądaliśmy to często w kadrze U21, rzadziej w Legii Warszawa, ale wczoraj coś takiego wymyślił Bereszyński i niewiele brakowało, a do piłki granej na wolne pole doszedłby Frankowski.
Zresztą Frankowski, a później i rezerwowy Kamiński, byli najczęściej – poza napastnikami – pokazującymi się piłkarzami do gry na wolne pole za linią defensywy. Frankowski takich opcji dał piętnaście, Kamiński trzynaście.
Znów przeciekała lewa strona – nie z winy Bereszyńskiego
O ile poprawiliśmy grę z piłką, lepiej wykorzystywaliśmy zaprzęgane środki (dalekie podanie), częściej pressowaliśmy i z lepszą skutecznością, o tyle nie ustrzegliśmy się też powielenia błędów z meczu z Meksykiem. Choć ponownie z bardzo dobrej strony pokazał się Bartosz Bereszyński, to właśnie z jego strony Saudyjczycy posłali najwięcej dośrodkowań na pole karne.
Problem był bowiem z asekuracją – ponownie – tej flanki przez lewego pomocnika lub środkowego pomocnika ustawionego bliżej tej flanki (Bielik/Krychowiak). Z Meksykiem identyczne problemy były z grą Zalewskiego, który nie nadążał za swoim rywalem podłączającym się do akcji. Arabia Saudyjska podobnie wykorzystywała przewagę 1v2 w tej strefie. Gdy Bereszyński szedł do linii za skrzydłowym, wówczas drugi rywal wbiegał mu w półprzestrzeń. A gdy asekurował tę półprzestrzeń, to zostawał miejsce bliżej linii bocznej.
To jest bez wątpienia aspekt, na który sztab biało-czerwonych musi zwrócić uwagę w analizach przed meczem z Argentyną. Zwłaszcza, że Montiel też lubi współpracować z Di Marią na tej flance w ofensywie. A to przecież dogranie gracza Juventusu do Messiego zakończyło się golem na 1:0 w starciu z Meksykiem.
Lepszy plan, lepsze wykorzystanie swoich atutów
Ostatecznie jednak mimo niższego współczynnika goli oczekiwanych (1.87 do 2.66 xG), mniejszej liczby strzałów (8 do 16), mniejszej liczby ataków (32 do 56), mniejszej liczbie podań w pole karne (34 do 67), niższej intensywności pojedynków (4.9 do 8.3) i gorszej skuteczności pojedynków (59% Saudyjczyków) udało nam się wygrać.
Czy to był idealny mecz kadry Polski? Bez wątpienia – nie. Ale tak jak przez trzy dni nie da się nauczyć piłkarzy gry w piłkę, tak można skorygować sposób gry. I o ile w meczu z Meksykiem Michniewiczowi i kadrze przyświecała idea “przykryjmy swoje wady”, o tyle można odnieść wrażenie, że z Arabią Saudyjskiej byliśmy bliżej idei “wyeksponujmy swoje atuty”.
Tym atutem było zagranie wokół Roberta Lewandowskiego jako centralnej postaci tego zespołu. Dodatkowy napastnik spełniający rolę ochroniarza Lewego, wykorzystanie bocznych sektorów i w konsekwencji większa liczba dograń na pole karne, wspomaganie snajpera Barcelony większą liczbą piłkarzy przy zbieraniu drugich piłek… To wszystko sprawiło, że Lewandowskiemu było łatwiej.
A statystyki dowodzą, że nie stać nas na pomijanie “efektu Lewandowskiego”. Historycznie rzecz biorąc Lewandowski strzelał najwięcej goli w ważnych meczach i z trudnymi rywalami, gdy graliśmy z nastawieniem na kreacje, a nie destrukcje.
Czy Michniewicz po Meksyku był taktycznym ignorantem, a po Arabii jest mistrzem strategii? Nie, to byłoby zbyt duże uproszczenie. Wręcz prostackie uproszczenie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę dysproporcję w jakości rywali. Michniewicz pokazał jednak, że potrafi w krótkiej perspektywie wyciągać wnioski. I to nawet jego krytycy muszą dostrzec.
DAMIAN SMYK
Dane: WyScout, Fbref, Fifa Training Centre
CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI: