Ortodoksyjna muzułmanka w tradycyjnej katarskiej abaji rozgląda się na boki. Nie zwróciłaby niczyjej uwagi, gdyby nie fakt, że na jej ramionach powiewa polska flaga. Nieśmiało przechadza się pod stadionem. Zawstydza się, gdy chcę zrobić jej zdjęcie.
To dziwny widok, tak samo jak mistrzostwa świata bez alkoholu czy organizowanie ich w kraju bez tradycji piłkarskich.
Ale czy tak dziwny jak Lewandowski, maszyna od rzutów karnych, który nie wykorzystuje jedenastki w kluczowym momencie – kto wie – całego mundialu?
Aż tak chyba jednak nie.
W Katarze dzieją się rzeczy, które nigdy by się nie wydarzyły, gdyby nie ten turniej. Pod wieloma względami to naprawdę surrealistyczne doznanie. Bo do takiej a nie innej postawy biało-czerwonych – biernej, nastawionej na szczelne bronienie, mającej niewiele do zaoferowania z przodu – mogliśmy się mentalnie przygotować. Wiele mówi się o tym, że Czesław Michniewicz postawił na minimalizowanie ryzyka. W praktyce było to maksymalizowanie prawdopodobieństwa na to, że ten mecz można będzie rozstrzygnąć jedną akcją. Stałym fragmentem gry. Farfoclem. Albo karnym po interwencji VAR-u, który jest tak daleko od czarno-białej sytuacji, jak Włosi od mistrzostw świata.
Pamiętam Senegal cztery lata temu, gdy reprezentacja wyglądała tak, że wszyscy na trybunach zastanawiali się: to naprawdę oni? Elektrycznego Cionka i biegającego bez sensu Piszczka, którego nikt nie podłączył do zasilania. Nasze chaotyczne próby zmiany czegoś w kolejnych meczach. Nawałkę, który traci kontakt z rzeczywistością. Ale i mecz ze Słowacją na Euro 2020, po którym znowu wszystko siadło. Jednocześnie mam w głowie to, jak poprzedni mundial zaczął Meksyk. Thomasa Muellera, który przechodził po pierwszym meczu przez strefę mieszaną kompletnie zrezygnowany. Statystykę Meksykanów na mundialach, na których od siedmiu edycji zawsze wychodzą z grupy.
Lewandowski najgorszy, Szczęsny wśród najlepszych – OCENY
I wtedy myślę sobie: nie było dziś źle.
To był w dużej mierze mecz o wiarę. Po raz pierwszy w XXI pierwszym wieku jeszcze ją mamy po debiutanckim spotkaniu. Na Koreańczyków wyszliśmy absurdalnie pewni siebie i dostaliśmy brutalne lanie. Ekwador? Wypisz-wymaluj powtórka z rozrywki. Senegal? Niewytłumaczalny regres niezwykle solidnej kadry. Nie będzie drugiego Wołgogradu, do którego kibice nie chcieli jechać i rozdawali bilety za darmo. Nie będzie drugiej Hiszpanii, na którą ludzie przyjechali bez żadnej wiary i gdyby nie fakt, że wszystko już pobukowali, zostaliby w domach.
Nie chcieliśmy przeżywać tego jeszcze raz.
Starcie z Meksykiem nadziei może nie dało.
Ale nie odebrało też wiary.
Dauha przeżywa prawdziwe zatrzęsienie meksykańskich kibiców. Przyleciało ich podobno około sto tysięcy, więc najłatwiej byłoby napisać, że stolicę Kataru zalała właśnie meksykańska fala (heheh). Wielu z nich wybrało się nie tylko bez biletów, ale i bez większych szans, że te bilety na jakikolwiek mecz dostaną. Wielu z nich wyjedzie z Kataru dopiero po 1/8, bo to jest moment graniczny, do którego meksykański kibic wyznacza sobie pobyt na mistrzostwach świata. Meksykanom nie przeszkadza, że jest drogo, skoro można odłożyć. Wielu z nich oszczędza przez cztery lata po to, by wydać pieniądze właśnie teraz, właśnie na mistrzostwach świata, gdziekolwiek one są i jakiekolwiek szanse na nich ma Meksyk. Nie przeszkadza im też, że w Katarze jest ograniczony dostęp do alkoholu, skoro potrafią bawić się bez alkoholu. Wszechobecna krytyka Taty Martino? Kadra grająca minimalistycznie i defensywnie? Nic nie przeszkodzi dobrej zabawie, gdy trwa mundial.
Naszych do Kataru mogło zjechać pięć tysięcy (tyle dostaliśmy biletów), ale raczej – po wnikliwych wyliczeniach na oko – jest ich trochę mniej. Mazurek Dąbrowskiego już dawno nie brzmiał tak cicho jak dziś, a piosenki „Gramy u siebie” nikt pod stadionem nie zaśpiewał, bo i tak nie miałoby to sensu. Gdy podczas wyczytywania składów meksykańscy kibice zaczęli gwizdać, pod niektórymi mogły się ugiąć nogi. Jakub Kamiński czy Jakub Kiwior pewnie jeszcze nigdy w życiu nie doświadczyli takich gwizdów, jak dzisiaj. Gdy spiker wyczytywał nazwiska ostatnich rezerwowych polskiej kadry, w zasadzie nie było go słychać. Został zagłuszony. Meksykanie akurat rozpoczęli kolejną ze swoich przyśpiewek.
– Mieszkam w Dausze i od zawsze kibicuję Meksykowi. Gdy grają w moim mieście, nie mogę się nie pojawić! To drugi raz, jak będę widział tę drużynę na żywo.
Zdjęcie zrobione w trakcie drugiej połowy meczu Argentyny z Arabią Saudyjską. Kibice, którzy wyglądają jak podstawieni, nie zawsze tacy są. Inny, także w koszulce Argentyny, oglądał mecz będąc na zmianie w supermarkecie – schowany między regałami, by pracodawca nie widział. Gdy sędzia zagwizdał po raz ostatni, wybiegł ze sklepu uderzając ze złości ręką o ladę.
– Ciężko wytrzymać bez piwa – przyznaje jeden napotkanych pod stadionem kibiców. – Ja nie piję od dwóch lat, więc mi wszystko jedno – dodaje drugi. – To nie tak, że nie ma w Katarze alkoholu. U nas w hotelu wszyscy są wieczorami porobieni. I to nie dlatego, że można u nas kupić alkohol – i to po normalnych cenach, taniej niż w Dubaju. Oni do tego hotelu porobieni już przychodzą! – opowiada trzeci. Wielu z nich Kataru nawet nie doświadczy. Przylecieli rano z Dubaju, gdzie stacjonują w lepszych i tańszych hotelach (albo po prostu w tańszych). Każdy chce zwęszyć biznes na mistrzostwach świata, a więc Emiraty odpaliło korytarz lotniczy z Doha, którym lata dziennie kilkadziesiąt samolotów. – My wracamy o północy, ale tak naprawdę moglibyśmy to zrobić o każdej porze, tyle mamy opcji – opowiada kibic.
Kolejna napotkana grupa przyjechała samochodem z Arabii Saudyjskiej, do której przyleciała samolotem z Emiratów, do których trafiła z Polski. Skomplikowana operacja, ale przynajmniej – jak twierdzi – ekonomicznie najlepsza. Trzeci mieszkają w barakach, jakie postawiono, gdy zaczęło brakować noclegów, płacąc za to kosmiczne jak na standard pieniądze. Są też tacy, którzy mieszkają w Dausze na co dzień. – Nie wiem, co w Polsce mówi się o Katarze, ale nie mogę zrozumieć, dlaczego polscy kibice przylecieli z tak negatywnym nastawieniem? Rozmawiają ze mną pełni obaw, a przecież to jeden z najbezpieczniejszych krajów świata i perfekcyjne miejsce na ziemi – opowiada nam Polka, która żyje w Katarze dziewięć lat.
Ci, którzy przylecieli z Emiratów, czyli zdecydowana większość, raczej nie żałują, że nie zostaną dziś w Dausze. Za bardzo nie ma czego świętować. Choć dopiero dziś tak naprawdę siadłaby przyśpiewka „Nic się nie stało”.
Bo na Stadionie 974 nie stało się nic – i pod względem piłkarskim, i pod względem wypuszczenia czegoś z rąk. Mecz otwarcia dopiero przed nami. Rywalem Arabia Saudyjska, która pokonała Argentynę. Tę Argentynę, w której koszulkach dumne chodzą Katarczycy, również przeżywający jej mecze. Podobnie jak kobieta w czarnej abaji, za którą powiewa biało-czerwona flaga.
KORESPONDENCJA Z KATARU: