Reklama

Dlaczego Polska nie gra sparingów za granicą?

AbsurDB

Autor:AbsurDB

09 października 2025, 18:02 • 8 min czytania 10 komentarzy

Po powstaniu Ligi Narodów mecze towarzyskie zdarzają się coraz rzadziej. Jednak czasem wciąż są potrzebne – dzisiejsze starcie z Nową Zelandią przyda się Janowi Urbanowi do budowy składu. Europejskie reprezentacje starają się jednak rozgrywać je na zmianę – raz u siebie, raz na wyjeździe. Wszystkie – tylko nie my! Przez ostatnią dekadę miał miejsce tylko jeden sparing zagraniczny polskiej kadry poza granicami kraju. W dodatku w Glasgow w 2022 roku zagraliśmy tylko i wyłącznie dzięki… Putinowi. Nikt w Europie nie gra tak rzadko zagranicznych meczów towarzyskich, jak Polska. Dlaczego nikt nas nie zaprasza?

Dlaczego Polska nie gra sparingów za granicą?

Polska rozegrała jeden wyjazdowy mecz towarzyski przez ostatnią dekadę

Żaden europejski kraj sklasyfikowany nad nami w rankingu FIFA nie rozegrał przez ostatnią dekadę tak mało meczów towarzyskich, jak Polska, która zaliczyła tylko 27 takich sparingów. Średnio mniej niż trzy rocznie.

Reklama

Oczywiście, dzięki Lidze Narodów liczba bezsensownych spotkań towarzyskich spadła drastycznie. I bardzo dobrze! Tyle, że czasem trzeba przeprowadzić sparing. Dzisiejsze spotkanie jest dość dobrym przykładem. Tym bardziej, że wypada na początku kadencji nowego selekcjonera ułatwiając mu nieco budowanie składu na eliminacje mundialu.

Jednak sam fakt, że spośród w miarę poważnych krajów rozgrywamy takich spotkań najmniej, jest dość interesujący. Co ciekawe, przyczyna leży bardziej w niedalekiej przeszłości niż teraźniejszości. Ponad dekadę temu ktoś w PZPN-ie przeanalizował dokładnie zasady tworzenia rankingu FIFA i stwierdził, że przez jego idiotyczną konstrukcję absolutnie nie opłaca się rozgrywanie meczów towarzyskich. Wspominaliśmy o tym już wtedy na Weszlo:

Adam Nawałka podkreślał kiedyś, że – w ramach przygotowań do meczów eliminacyjnych – woli jednostki treningowe od sparingów, natomiast po meczach woli, by jego piłkarze odpowiednio się zregenerowali. Inną kwestią jest wspomniany ranking FIFA, w którym widać ciekawą prawidłowość. Spośród europejskich reprezentacji – bez uwzględniania wygrywających wszystko jak leci Niemców – najwyżej są ci, którzy grają najmniej meczów towarzyskich. Szwajcaria zajmuje obecnie czwarte miejsce, a reprezentacja Nawałki piąte. I można się tu tylko zastanawiać, czy to bardziej przyczyna, czy skutek olewania test-meczów. Od razu dwa słowa wyjaśnienia. Mecze eliminacyjne są dwa i pół raza wyżej punktowane niż mecze towarzyskie. Nasze ostatnie zwycięstwo w eliminacjach z Rumunią warte było 1143 punkty, natomiast za towarzyskie zwycięstwo w meczu z liderującą w rankingu FIFA Brazylią przyznano by nam 597 punktów.

Dlatego o ile wcześniej zbliżaliśmy się do dziesięciu sparingów rocznie, a przed Euro 2012 ze względu na brak meczów o stawkę potrafiliśmy zagrać trzynaście takich meczów w jednym roku, to w 2017 roku do czasu ustalenia rozstawień w finałach mundialu w Rosji nie zagraliśmy… ani razu. Efekt? Wbiliśmy się do pierwszego koszyka w finałach mistrzostw świata, choć nasze wyniki w meczach o punkty nie uzasadniały aż tak wysokiej lokaty. Zaraz potem zagraliśmy też dwa mecze towarzyskie, które dla koszyków nie miały już znaczenia.

Inną sprawą jest to, czy taka strategia była zaplanowana, czy była kompletnym przypadkiem. Przecież nawet Prezes Boniek przyznawał się wtedy, że nic z kwestii rankingowych nie rozumie:

Precz z meczami w Antalyi!

Dziś rozgrywamy mniej więcej tyle meczów towarzyskich, co inni, czyli mało. Nie przez ranking FIFA, bo jego zasady zmieniły się diametralnie i nie opłaca się już nie rozgrywać sparingów. To Liga Narodów jest przyczyną znacznego spadku liczby spotkań towarzyskich. Można je przeprowadzić w trzech rodzajach miejsc: u siebie, na wyjeździe i na terenie neutralnym. Te ostatnie były całkowicie znienawidzone przez kibiców. Może mniej przez dziennikarzy, bo czasem mogli dzięki nim  polecieć do Emiratów, Antalyi, czy na hiszpańskie wybrzeże. Nie miały najmniejszego sensu także szkoleniowo, bo dla niektórych piłkarzy okazywały się jedynym występem w biało-czerwonych barwach.

Ostatnie takie tournée odbyliśmy w 2014 roku, gdy w Abu Zabi graliśmy z Norwegią i Mołdawią. Jednak nie wszyscy w Europie rezygnują z meczów na neutralnym terenie. Islandia, Szwecja i Finlandia zaliczyły po co najmniej czternaście takich spotkań w ostatniej dekadzie. Oczywiście ze względów pogodowych, które utrudniają im grę u siebie w okresie jesienno-zimowym.

Poza Polską żadnego meczu towarzyskiego na neutralnym gruncie nie zagrały w ostatniej dekadzie tylko Francja, Anglia, Węgry i Cypr.

Co z meczami domowymi?

Serbia rozegrała od 2015 roku cztery domowe mecze towarzyskie – z Katarem, Paragwajem, Izraelem, i Cyprem. Polska rozegrała ich w tym czasie… dwadzieścia sześć, a w samym tylko 2018 roku graliśmy sparing domowy sześć razy, czyli o połowę częściej niż Serbowie przez całą dekadę. Więcej razy u siebie o nic grali jedynie Niemcy i Francuzi, a o jeden takim mecz mniej mają Anglicy.

Kraje te mają olbrzymie rynki wewnętrzne i są w stanie zapełnić olbrzymie stadiony regularnie nawet na meczach teoretyczne o nic. Powodem są wielkie gwiazdy, jakimi naszpikowane są ich kadry. Pytanie, co w tym gronie robi Polska? U siebie gramy przede wszystkim dlatego, że PZPN nie ma problemów z wypełnieniem stadionu na domowym meczu nawet, gdy jest o przysłowiową pietruszkę. A nawet jeśli nie sprzedaje wszystkich biletów, to 31 tysięcy osób na meczu z Łotwą w 2023 roku, czy 36 tysięcy na Śląskim z Mołdawią cztery miesiące temu to bardzo dobre wyniki.

Nawet dziś rano na spotkanie z egzotyczną Nową Zelandią w Chorzowie dostępne było zaledwie około czterech tysięcy wolnych biletów. A w niedawnych czasach, gdy kadra krążyła jeszcze po Poznaniu, Wrocławiu, Gdańsku czy Krakowie, liczba widzów była na tych meczach imponująca.

Kibiców przyciągają wielkie stadiony i Lewandowski

A przecież nie było tak zawsze. W 2013 roku Jerzego Dudka na stadionie Cracovii żegnało zaledwie kilka tysięcy osób. No ale wtedy nie zagrał Robert Lewandowski. W 2011 byłem w Lubinie na meczu z Gruzją wraz z dwunastoma tysiącami osób. Dwa lata wcześniej o połowę mniejsza widownia obserwowała mecz kadry z Bułgarią na stadionie Polonii Warszawa. A to i tak więcej niż pięć tysięcy osób na Legii na meczu z Rumunią w 2009.

Co się zmieniło od tego czasu? Nastąpiły oczywiście dwa epokowe wydarzenia: zbudowaliśmy stadiony na Euro 2012 i gwiazdą światowego formatu został Robert Lewandowski. Te czynniki sprawiły, że PZPN za standard uznaje notoryczną organizację meczów towarzyskich w Polsce. W sumie dla naszych kibiców to bardzo dobrze. Mają mnóstwo dodatkowych okazji by obejrzeć duże obiekty i poziwiać Roberta, choć atmosferę na Stadionie Narodowym znoszą już jedynie najwytrwalsi.

W tym roku byliśmy blisko tego, by wywołać większą debatę o tym, gdzie powinniśmy grać mecze domowe. Konflikt polityczny i finansowy z ministerstwem omal nie doprowadził do wyprowadzki z Narodowego. Sprawa rozeszła się jednak po kościach i spotkania dzielą Warszawa i Chorzów. Choć coraz liczniejsze są głosy z innych części Polski, że tamtejsi kibice też chcieliby zobaczyć kadrę u siebie.

To jednak zaskakujące, że udało nam się wyrobić na giełdzie meczów towarzyskich taką markę, by właściwie każdego na świecie potrafić namówić, by przyjechał do nas, a nie my do nich. Do tego ranking FIFA po fundamentalnych zmianach nie przyznaje mniej punktów, gdy wygra się mecz domowy (w przeciwieństwie na przykład do rankingu Elo), więc mamy z tego dodatkową wymierną korzyść.

Wady grania u siebie? Brak

Właściwie – gdzie wady? Jedyna potencjalna niedogodność to fakt, że nasi gracze są przez to znacznie mniej przyzwyczajeni do gry przed obcą publicznością. Jeżeli z prawie trzydziestu ostatnich sparingów wszystkie oprócz jednego grali przed swoimi kibicami, to przy wrogiej publice występują tylko w meczach o punkty. Czy wiąże im to nogi?

Nie da się ukryć, że w meczach o punkty wypadamy gorzej na wyjazdach. W eliminacjach mundialu wygraliśmy wszystkie mecze w Polsce, a z Finlandią w Chorzowie wypadliśmy o niebo lepiej niż w Helsinkach. Tyle że tu wiele mógł zmienić nowy trener. W kwalifikacjach Euro 2024 poza ojczyzną wygraliśmy tylko na Wyspach Owczych, a mecz w Kiszyniowie był straszną kompromitacją. Jednak już w drodze do Kataru zdobyliśmy w meczach domowych tyle samo punktów, co w wyjazdowych.

Także we wcześniejszych eliminacjach różnica między dorobkiem u siebie, a poza domem nie odbiegała w żaden sposób od europejskiej normy. Wygląda więc na to, że nasza sparingowa gościnność ma same zalety, a żadnych wad. Chyba, że uznać za taką fakt, że europejska publiczność ma znacznie mniej okazji do zapoznania się z kunsztem Lewandowskiego i spółki.

Europejskie reprezentacje średnio raz w roku mierzą się towarzysko z rywalem na jego terenie. Niektórzy robią to znacznie częściej. Przez ostatnią dekadę ponad dwadzieścia takich spotkań rozegrały Estonia, Islandia, Litwa, Białoruś i Serbia. Nas nikt nie zaprasza – można byłoby zadrwić. Jednak pewnie gdybyśmy chcieli, znaleźlibyśmy chętnych do ugoszczenia nas. Tyle, że wygląda na to, że nikt w PZPN-ie nie ma na to ochoty. W sumie nie ostał się tam już chyba nikt, kto w ogóle pamięta, jak organizuje się wyjazdowy mecz sparingowy.

Jedyny sparing wyjazdowy? Dzięki… Putinowi

Także najmocniejsze ekipy, jak Francja, Niemcy, Anglia, czy Hiszpania co najmniej ośmiokrotnie od 2015 roku grały towarzysko poza swoim domem. Tymczasem przez dziesięć lat zaliczyliśmy jeden (!) sparing zagraniczny. W dodatku odbył się jedynie dzięki… Putinowi.

W marcu 2022 mieliśmy grać półfinał baraży o mundial z Rosją. Jednak po bandyckiej napaści na Ukrainę, agresor został wykluczony z rozgrywek, a nam został wolny termin. Dzięki temu, że przesunięto także mecz Szkocji z Ukrainą, mogliśmy umówić się w ostatniej chwili na towarzyskie starcie na Hampden Park.

Wykraczamy pod tym względem bardzo drastycznie od normy europejskiej. Na drugim miejscu za Polską jest Macedonia Północna, która zagrała sparing na terenie rywali jedynie w Chorwacji, Słowenii i Czechach. Zatem tylko raz wyjechała poza byłą Jugosławię. Kraj ten bardzo mocno eksploatował rozbudowany stadion Toše Proeskiego w Skopje.

Czy mimo tylu zalet obecnej sytuacji zaczniemy grać poza Polską? Oby! Dlaczego? Jeżeli uda nam się awansować do finałów mundialu, pewnie konieczne będzie oswojenie się z tamtejszymi warunkami. Po 1986 roku w wielkim turnieju w tak odległej od nas strefie czasowej graliśmy tylko w Korei i Japonii. Trzymajmy zatem kciuki, by potrzebne były nam sparingi w czerwcu przyszłego roku w Ameryce. Wbrew pozorom, dzisiejszy mecz z Nową Zelandią może nas do tego przybliżyć.

CZYTAJ WIĘCEJ O REPREZENTACJI POLSKI NA WESZLO:

Fot. Newspix.pl

10 komentarzy

Kocha sport, a w nim uwielbia wyliczenia, statystki, rankingi bieżące i historyczne, którymi się nałogowo zajmuje. Kibic Górnika Wałbrzych.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Piłka nożna

Reklama
Reklama