Reklama

Polscy siatkarze w strefie medalowej MŚ! Turcja pokonana w ćwierćfinale

Sebastian Warzecha

24 września 2025, 15:33 • 6 min czytania 6 komentarzy

Polscy siatkarze jak do tej pory dość pewnie przeszli przez wszystkie swoje mecze na mistrzostwach świata. Choć przydarzyły im się stracone sety w starciach z Holandią i Kanadą, to dobrze na to reagowali i przejmowali na powrót inicjatywę. Dziś Turkom nie dali odebrać sobie nawet jednej partii. Tym samym pewnie awansowali do półfinału mistrzostw, a tam czeka już na nich największe możliwe wyzwanie – Włosi, czyli obrońcy tytułu.

Polscy siatkarze w strefie medalowej MŚ! Turcja pokonana w ćwierćfinale
Reklama

Siatkarze lepsi od Turcji. Mamy półfinał mistrzostw świata!

Drabinka Polakom wyraźnie sprzyjała. Faza grupowa rozpoczęła się dla nas od dwóch stosunkowo łatwych meczów – z Rumunią i Katarem. Potem przyszedł nieco trudniejszy mecz z Holandią, ten ze straconym setem. Ale Biało-Czerwoni poza tą jedną partią nie zanotowali wpadek – wyszli z grupy z kompletem zwycięstw. Tym samym w 1/8 finału trafili na Kanadę. I ten mecz wygrali w miarę spokojnie. W miarę, bo przegrali drugą partię po znacznie słabszej grze, niż ta, jaką prezentowali w pierwszym secie.

Ale potem zareagowali najlepiej, jak tylko mogli – trzeciego seta wygrali do 20, a w czwartym, ostatnim, zdemolowali rywali i triumfowali do 14. A w całym meczu 3:1.

W ćwierćfinale padło na to, że zmierzymy się z reprezentacją Turcji, która pokonała we wcześniejszej fazie mistrzostw Holandię. Bo tak, z jakiegoś powodu drabinka MŚ ułożona jest tak, że można już w 1/4 finału trafić na rywala, z którym mierzyło się w grupie. Czemu? Nie wiemy. Nie pytajcie nas o to. To po prostu kolejne dziwactwo światowej federacji. Nie pierwsze i zapewne nie ostatnie, bo widać, że jak już uporządkowano format (który aktualnie działa tak, jak piłkarski mundial – 32 zespoły, grupy po 4, wychodzą dwie ekipy, a potem faza pucharowa), to trzeba było czymś namieszać.

W każdym razie – w naszym przypadku powtórki nie było. Turcy poradzili sobie bowiem z Holendrami.

Czy mieliśmy prawo obawiać się Turcji? Na papierze – nie. To jednak ekipa o kilka klas gorsza od podopiecznych Nikoli Grbicia. W dodatku osłabiona brakiem Efe Mandiraciego, swojego lidera, który ma problemy z mięśniem dwugłowym uda. U nas wypadł Tomasz Fornal – dostępny dla trenera jedynie w defensywie, jako libero – ale że doskonale dysponowany jest na tym turnieju Kamil Semeniuk, przesadnie nie niepokoiło nas to osłabienie. Tym bardziej, że Turkom – mimo wszystko – brakuje nieco siły ognia. Choć tamtejsza męska siatkówka i tak poczyniła w ostatnich latach postępy, to jednak w starciu z polską kadrą, wynik powinien być przesądzony jeszcze przed meczem.

I okazało się, że był.

Znakomite otwarcie

Pierwszy set był… dziwny, ale dobry. Dziwny, bo – jeśli wierzyć statystykom – straszliwie szwankowało nam przyjęcie. Mało było pozytywnego, perfekcyjne niemal nie istniało. A mimo tego Turków z łatwością odsadziliśmy, pewnie idąc po swoje. W dużej mierze dzięki temu, że nasi zawodnicy genialnie spisywali się w ataku, a prym wiódł tam Kamil Semeniuk. Semen rozgrywa zresztą na razie jeden z najlepszych – i nie przesadzamy – turniejów w życiu.

To ta forma, którą prezentował w okolicach 2022 roku, gdy był jednym z najlepszych siatkarzy świata. O ile nie najlepszym.

W każdym razie – Polacy radzili sobie z wszelkimi problemami, a Turcy nie potrafili nadążyć za naszą siatkówką. W dodatku sami popełniali sporo błędów. Więc im dalej w seta, tym bardziej powiększała się nasza przewaga, a Biało-Czerwoni ewidentnie nie planowali się zatrzymywać. Nie wystarczyło im pięć punktów. Siedem też było za mało. Stanęło na dziesięciu – seta wygrali bowiem 25:15. I to przy grze, która nie była idealna.

A to prognozowało, że możemy wygrać ten mecz na pewniaka.

Sztuka komplikowania sobie życia

I w sumie wygraliśmy. Ale też nie było tak gładko, jak mogłoby być. Bo Polacy na tym turnieju lubią, nawet bardzo, utrudniać sobie życie. Dziś seta co prawda nie przegrali, ale w drugiej partii nieco roztrwonili swoją przewagę. A początkowo wszystko szło ku dobremu – prowadzili już 18:13 i wydawali się nakręcać, zapowiadając tym samym udaną końcówkę. I nagle nieco się zacięli, wpuszczając tym samym Turków do meczu i dając im nadzieję.

Kilka błędów, słaba skuteczność na zagrywce, nieskończone ataki. Tyle wystarczyło, żeby rywale doszli nas najpierw na dwa, a potem nawet na jeden punkt (23:22). Na szczęście Polacy w kluczowym momencie się opanowali i zrobili swoje – wygrali dwie kolejne wymiany. Warto tu podkreślić wejście Maksymiliana Graniecznego. Nasz rezerwowy libero dziś – ze względu na uraz Tomka Fornala – grał jako przyjmujący i zmienił w pewnym momencie Wilfredo Leona, który zaliczał gorszy moment, zwłaszcza w defensywie.

Nikola Grbić odciążył tym jednego z naszych liderów, dał mu chwilę odpoczynku, a Maks zaliczył kilka udanych akcji i pomógł kadrze w newralgicznych momentach.

Trzeci set był w sumie mieszanką dwóch poprzednich. Wynik sugerował, że Polacy wygrali gładko, przebieg partii jednak nie do końca tak wyglądał. Kilkukrotnie w tej partii odskakiwaliśmy Turkom, ci jednak potrafili nawiązać walkę i odrobić część strat. Raz jeszcze jednak w końcówce to Biało-Czerwoni okazali się lepsi. Od stanu 19:17 – chwilę wcześniej przegrali dwie akcje – oddali rywalom tylko dwa punkty. A mecz zakończyli z doskonałym Kubą Kochanowskim w polu serwisowym, który dwa ostatnie punkty dopisał do naszego dorobku samą zagrywką.

Teraz jednak przed Polakami znacznie trudniejsze wyzwanie.

Czas na wielkie starcie

W półfinale na drodze Polaków staną Włosi. To oni pokonali nas w finale poprzednich mistrzostw – trzy lata temu – rozgrywanym w dodatku w katowickim Spodku. Na tych mistrzostwach reprezentanci Italii mieli problemy w grupie, przegrali tam z Belgami, ale już w fazie pucharowej wyglądają dobrze. Belgom zresztą zrewanżowali się dziś i to bez litości – wygrali do 13, 18 i 18 – kończąc tym samym naprawdę ładną przygodę belgijskiej kadry na tych mistrzostwach.

Tak naprawdę ani Polacy Włochów, ani Włosi Polaków niczym nie zaskoczą. Obie te reprezentacje doskonale się znają, obie wiedzą, na co stać rywali. Finały dwóch z trzech ostatnich wielkich imprez, to właśnie starcia nasze z włoską ekipą. Na MŚ wygrali oni, na mistrzostwach Europy (2023) odegraliśmy się na rywalach. W zeszłym sezonie Polacy wygrali w Lidze Narodów, ale Włosi skopali nam tyłki – na szczęście bez konsekwencji – na igrzyskach olimpijskich.

A w tegorocznej Lidze Narodów w fazie grupowej lepsi też okazali się reprezentanci Włoch. Po pięciosetowym, zaciętym starciu. Warto jednak pamiętać, kto ostatecznie wygrał te rozgrywki. A zrobili to podopieczni Nikoli Grbicia, w finale pokonując… no właśnie, Włochów. I to 3:0, w wielkim stylu.

Czy czeka nas powtórka tego spotkania? Przekonamy się w sobotę, bo wtedy rozegrane zostaną mecze o awans do wielkiego finału mistrzostw. Dla Polaków może to być już czwarty (!) mecz o złoto z rzędu. A takie serie wykręcali w przeszłości tylko reprezentanci ZSRR (1974-1986, dwa złota i dwa srebra) oraz Brazylii (2002-2018, pięć finałów: trzy złota i dwa srebra). Innymi słowy – Biało-Czerwoni mogą dopisać po raz kolejny swoje do historii siatkówki.

Nie pierwszy raz. I pewnie nie ostatni.

Polska – Turcja 3:0 (25:15, 25:22, 25:19)

Fot. Newspix

Czytaj więcej o siatkówce na Weszło:

6 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama