Ma 35 lat, a drift uprawia od dobrych piętnastu. Wygrywał w Europie, a gdy pojechał do Stanów Zjednoczonych, też okazał się jednym z najlepszych zawodników w tamtejszej Formule D. W drifcie zakochał się jako dzieciak, a uczył się go między innymi … w Gran Turismo 5 Prologue. Szybko okazało się, że to, co na ekranie, potrafił przełożyć też na asfalt. Piotr Więcek już w ten weekend powalczy w Warszawie o triumf w klasyfikacji generalnej Red Bull Drift Masters. Czy mu się uda?

Piotr Więcek chce odzyskać tytuł. Czy wygra Red Bull Drift Masters?
Sytuacja wygląda tak, że w sezonie Red Bull Drift Masters została do rozegrania jedna runda. Na PGE Narodowym w Warszawie, przed polską publicznością, zapełniającą trybuny. Wymarzony scenariusz wygląda tak, że w finale wygra Piotr Więcek, po czym będzie mógł cieszyć się nie tylko z tego zwycięstwa, ale i z triumfu w klasyfikacji generalnej.
BILETY NA RED BULL DRIFT MASTERS NA PGE NARODOWYM KUPIĆ MOŻECIE W TYM MIEJSCU [KLIK]
Nie byłby to jego pierwszy. Polak od lat jest jednym z czołowych drifterów Europy i świata. Drift Masters wygrywał pięciokrotnie – trzy razy, gdy rozgrywano te zawody jeszcze na krajowym podwórku i dwukrotnie, kiedy wyszły poza Polskę i rozlały się na terytorium kontynentu. Te dwa ostatnie triumfy – z lata 2021-22 – były znaczące. Więcek pokonywał wtedy prawdziwą śmietankę drifterów – choćby braci Conora i Jacka Shanahanów, z którymi rywalizuje o tytuł i w tym roku.
Zresztą długo to wszystko było sprawą polsko-irlandzką, bo to te dwa kraje królują w świecie europejskiego driftu. Przed Więckiem trzy razy z rzędu najlepszy okazywał się James Deane, już teraz prawdziwa legenda tego sportu (choć zawodnik o rok młodszy od Piotra). Ale potem to Polak przejął pałeczkę, a po nim wspomniany Conor Shanahan. Dopiero w ostatnim sezonie triumfował Fin Lauri Heinonen.
Więcek w ostatnich dwóch sezonach był w generalce 4. i zaledwie 12. Nie stał też na podium na PGE Narodowym. Tegoroczna edycja będzie już bowiem trzecią rozegraną właśnie tam. Najlepszy z polskich drifterów ma więc rachunki do wyrównania, a – jak to mówią – do trzech razy sztuka. W klasyfikacji generalnej traci obecnie do Conora osiem punktów, choć ledwie dwa za nim jest z kolei Jack.
Rywalizacja będzie więc niezwykle zacięta. Ale liczymy, że to Polak wyjdzie z niej zwycięsko. Jak to się jednak stało, że mamy w naszym kraju tak znakomitego driftera?
Silnik z kosiarki i Gran Turismo
Ojciec Piotra, Bogdan – swoją drogą właściciel firmy Budmat, jeden z najbogatszych Polaków – jest fanem motoryzacji. I zaszczepił tę pasję w swoim synu już, gdy ten miał ledwie kilka lat. Zabierał go na przejażdżki, a gdy przyszło co do czego, to kupił mu małe auto, z silnikiem z kosiarki, który jednak miał w sobie nieco mocy, bo „samochód” mógł jeździć nawet 20 kilometrów na godzinę.
W środku mieściły się dwie osoby – kierowca i pasażer. Piotr śmigał nim u dziadków po drodze wysypanej piaskiem. Już wtedy szukał poślizgu, rozpędzał się specjalnie po to, żeby „wejść bokiem”. Czuł związaną z tym adrenalinę, podobało mu się to. Pierwsze kontakty z faktycznym driftem zaliczał, gdy spadał śnieg.
Aż nagle z przypadku trafił na „Biblię driftu”, film autorstwa Keiichiego Tsuchiy, jednego z najlepszych drifterów w dziejach, człowieka, który rozwinął tę technikę jazdy.
– Pamiętam, jak w moje ręce wpadła gazeta, do której załączono ten film na płycie DVD, przetłumaczony na język polski. To było w dniu, kiedy organizowałem w domu imprezę. Wszyscy się bawili, a ja oglądałem. Film bardzo mnie wciągnął. Wszyscy poszli spać, a ja niewzruszony dalej oglądałem. I coraz bardziej rozumiałem, jak mało wiem o panowaniu nad samochodem – mówił Więcek przed laty „Gazecie Wyborczej”.
Driftu uczył się przed ekranem nie tylko z filmu. Sporo czasu spędził przy konsoli, grając w Gran Turismo 5 Prologue. Najpierw wirtualnym Ferrari, potem w BMW. – Pół roku nauki przed monitorem dało mi bardzo dużo. Bo potem, już w prawdziwym samochodzie, wiedziałem od razu, jak się zachowywać za kierownicą. Dlatego warto najpierw pojeździć trochę na symulatorze i poświęcić temu tyle czasu, aż będziemy umieli pojechać jeden zakręt, przełożyć auto i pokonać drugi zakręt. Wtedy z czystym sumieniem można wsiąść do prawdziwego auta – mówił „Wyborczej”.
Gdy wyrobił prawo jazdy, niemal od razu pogadał z ojcem – którego przy okazji zainteresował driftem – i obaj pojechali kupić auto faktycznie do tego sportu przystosowane. Miał być Nissan, a padło na… Fiata 126p, choć z silnikiem z punto. Maluch sprawdzał się idealnie na początku, a kilka lat później i tak pojawił się Nissan.
Bo co się odwlecze, to nie uciecze.
Pora na drift
Jak już Więcek kupił faktyczne auto do driftu, no to trzeba było je gdzieś przetestować. Padło na zawody w Wyrazowie pod Częstochową, bo sezon akurat się kończył i wybór nie był duży. W 2010 startował więcej i więcej, z kolei w 2012 utworzono zespół Budmat Auto RB Team. Jeździł tam Więcek, a wraz z nim też Dawid Karkosik, Maciej Bochenek, Artur Opiela i Bartosz Stolarski.
Zanim Piotr zaczął wygrywać, minęło trochę czasu. A co dla niego było istotne – całkowicie wspierała go rodzina. Żona, rodzice, babcia – wszyscy stali się fanami. Ba, każdy z nich spróbował przejechać się razem z Piotrem driftowozem. Tak, babcia też, choć podobno akurat tego fanką się nie stała. Ojciec Piotra sam zaczął nawet próbować driftu, choć niekoniecznie w zawodach, a u siebie, na placu, dla czystej przyjemności.
Piotr tymczasem stale się rozwijał.
W 2014 roku zaczął wygrywać. Został mistrzem Polski, triumfował też w klasyfikacji generalnej Drift Masters. Już mógł więc mówić, że na krajowym podwórku jest najlepszy. Pozostało podbić Europę. Nie będziemy tu rozpisywać się rok po roku, ani wymieniać konkretnych sukcesów. W każdym razie – Więcek startował sporo w okolicznych krajach i szybko wdarł się też do europejskiej czołówki. Ba, zrobił na tyle wrażenie, że w 2017 roku dostał się do Formuły D, serii rozgrywanej w USA.

Po pierwsze przez wiele osób sam udział tam jest uznawany za zaszczyt. Po drugie, Piotr był tam pierwszym Polakiem w dziejach. A po trzecie – i może najważniejsze – pojechał tam jako członek zespołu Worthouse Drift Team, w którym jeździł razem ze wspomnianym Jamesem Deane’em.
– Dla mnie to spełnienie marzeń. Tam startują sami najlepsi. Aby się tam dostać, musiałem zdobyć licencję. Łatwo nie było, ubiegaliśmy się o nią od stycznia tego roku, ale wszystko zakończyło się pomyślnie. Dlaczego podjęliśmy decyzję o występie za oceanem? Bo chcemy się rozwijać. Szukamy wyzwań, które pozwolą nam pokazać, na co nas stać […] jeżdżąc w USA od zawodów do zawodów, pokonamy ok. 10 tys. mil, czyli ponad 16 tys. kilometrów. To bardzo dużo. Przed nami wielkie logistyczne przedsięwzięcie. Po pierwsze – musimy przerzucić sprzęt za ocean, zabieramy też ze sobą mechaników, do których mamy zaufanie. Udział w Formule D to dla nas priorytet – mówił w cytowanym już wywiadzie.
Przejechali wspólnie trzy sezony – potem przeszkodziła pandemia. Deane w każdym z nich triumfował w klasyfikacji generalnej. Ale Więcek wcale przesadnie nie odstawał – w pierwszym był 8., w drugim 3., a w trzecim 4. Zdarzały się nawet wygrane rundy, w innych stał na podium. A potem, jako się rzekło – pandemia. Po niej nie wrócił już do Formuły D, ale na powrót startował na poważnie w Drift Masters, które znacząco się w tym czasie rozwinęło.
Ba, niedawno stwierdził nawet, że to Red Bull Drift Masters jest „lepszym reprezentantem tego sportu”.
– Ciężko jest porównywać te ligi. Mam wrażenie, że w Drift Masters zaangażowanie organizatora jest na o wiele wyższym poziomie – zarówno pod względem realizacji, jak i dbania o zawodników. W Stanach Zjednoczonych oczywiście czuć profesjonalizm, ale wydaje mi się, że ligę bardziej tworzą zawodnicy niż sama organizacja. Oczywiście w Europie bez zawodników też nie byłoby widowiska. Oni generują wspaniałą atmosferę. Za każdym razem, gdy wchodzę do parku maszyn, to czuję się jak w domu. Wszyscy się znają, rozmawiają ze sobą, pomagają. Atmosfera jest naprawdę rodzinna. I to nie jest przejaskrawienie. W Stanach tego nie było. Tam każdy bardziej patrzył na siebie. Niektórzy nazwaliby to amerykańskie podejście bardziej profesjonalnym, ale we mnie ono wywoływało wrażenie, że na zawody zawodnicy przyjeżdżają bardziej do pracy niż żeby realizować wspólną pasję – mówił oficjalnej stronie Red Bulla.
Dwa tytuły ma, czeka na trzeci
W tej wersji „większej”, gdy Drift Masters stało się europejskim cyklem, Więcek – jak wspominaliśmy – wywalczył dwa tytuły z pięciu, które ma ogółem. Ostatni – w 2022 roku. Zresztą też świętował go w Polsce, na łódzkiej Moto Arenie, bo wtedy tam kończył się cały cykl. Co prawda ostatni pojedynek mu nie wyszedł, zaliczył „spina”, ale drugie miejsce dało mu triumf w klasyfikacji generalnej.
Wspominał potem, na świeżo, że były to jedne z najwspanialszych zawodów, jakie przeżył w życiu.
– Samo wyjście z auta na tym stadionie jest po prostu euforycznym doświadczeniem. Kiedy myślę o meczach piłki nożnej czy żużla, to widzę stadion podzielony na sektory, gdzie jedni są za jedną stroną, drudzy za drugą. A w Łodzi miałem odczucie, że wszyscy po prostu kibicują driftingowi, cieszą się tym sportem i tą nocą. Wysiadając z auta, dało się poczuć tę energię i tę radość. Od wielu lat się powtarza “keep drifting fun” i to była esencja tego określenia. Gdybym chciał komuś wytłumaczyć, czym jest drifting, to powiedziałbym, że drifting to właśnie zawody w Łodzi – opowiadał Red Bullowi.
Na PGE Narodowym tę euforię czuć jeszcze bardziej, ale zabrakło tej związanej ze zwycięstwem. Na razie. Trzecie szansa dla Więcka pojawia się bowiem w tym roku i jest to szansa na mistrzostwo. Wspomnieliśmy już, że traci tylko osiem punktów do Conora Shanahana. To mało, nawet bardzo mało. A Polak mówił w dodatku, że lubi tor ustawiany na warszawskim stadionie, bo jest płynny, trzeba jechać szybko i odważnie, żeby wygrywać w swoich parach (po kwalifikacjach rywalizuje się właśnie w systemie pucharowym, od 1/16 do finału). Ale też nie zapomnieć o tym, co najważniejsze – stylu i punktowaniu.
Więcek zresztą często przyrównał drift do… łyżwiarstwa figurowego. Bo są sędziowie, oceny, a szczególnie liczą się „czystość” i płynność przejazdu.

Piotr Więcek (po lewej) w swoim samochodzie w trakcie rywalizacji na Łotwie. Fot. Jordan Butters/Red Bull Drift Masters
I to właśnie to będzie musiał pokazać w najlepszym możliwym wydaniu, by na PGE Narodowym wygrać lub przynajmniej pojechać tak dobrze, żeby zdobyć tytuł. Choć nie wszystko będzie tu zależeć od niego, bo na pole position stoi Conor. Więcek jednak już dwukrotnie w tym roku – na Łotwie i w… Irlandii, ojczyźnie najgroźniejszych rywali – triumfował. A więc trzecie mistrzostwo w europejskiej stawce może zdobyć w swoim trzecim starcie na Narodowym i zaliczając trzecią wygraną w trwającym sezonie.
W dodatku na kolejny tytuł w Red Bull Drift Masters czeka od… trzech lat. No to chyba nie może być inaczej, co?
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Jordan Butters/Red Bull Drift Masters