Reklama

Trzy na trzy. Polscy koszykarze znów wygrali! A na trybunach ponownie kontrowersje

Sebastian Warzecha

31 sierpnia 2025, 23:45 • 6 min czytania 15 komentarzy

Po wielkiej wygranej nad Słowenią i pełnym emocji – nie tylko na parkiecie – meczu z Izraelem, dziś przyszedł mecz nieco mniejszego kalibru. Rywalami Polaków byli bowiem Islandczycy, jak na razie najsłabsi w naszej grupie. Za tą kadrą do Katowic przyjechało co prawda półtorej tysiąca kibiców, ale dopingujących ją żywiołowo i pokojowo. Dziś więc nie chodziło o udowodnienie czegokolwiek… poza swoją wyższością na boisku, rzecz jasna. A to się Polakom – choć z problemami – udało.

Trzy na trzy. Polscy koszykarze znów wygrali! A na trybunach ponownie kontrowersje

EuroBasket. Polacy lepsi od Islandii

Reklama

Zakaz napisów i… bębnów

Wczoraj w katowickim Spodku mieliśmy okazję obejrzeć mecz pełen napięć. Gdy Polacy grali z Izraelem, ochrona kazała chować flagi Palestyny, goniła każdego kibica z nawiązującym do tego kraju hasłem na koszulce – a jednemu nawet kazała koszulkę zdjąć – a hymn naszych rywali wygwizdano. Dziś miało przyjść odprężenie po tamtych napięciach, ale raz, że Polacy w czwartej kwarcie sami skomplikowali sobie życie, a dwa, że na trybunach wciąż zdarzały się różnego rodzaju incydenty.

Nasz redakcyjny kolega – oglądający mecz z biletem, w roli jednego z fanów – został wpuszczony dopiero po odwoływaniu się do klasycznego „chcę porozmawiać z kierownikiem”, bo… miał flagę z autografami (już dość mocno wyblakłymi), a ochronie przykazano, że ta ma nie wpuszczać osób z napisami na flagach. Dziwnym trafem flagę z napisami wnieśli wcześniej fani z Izraela. W dodatku była to flaga organizacji pomagającej izraelskim żołnierzom z IDF, którzy walczą z niepełnosprawnościami. Wysłanie ich na EuroBasket miało być podziękowaniem za służbę.

Tak, mówimy o tej armii, która odpowiedzialna jest między innymi za zbrodnie ludobójstwa w strefie Gazy. Jasne, napis był po hebrajsku, ochrona mogła nie zrozumieć. Ale jeśli napisów nie wolno w ogóle, to taki też odpada. A, jak widać, jednak można było wnieść flagę z literkami.

A czego wnieść się nie dało? Na przykład bębnów, flag i megafonu. Ochrona nie pozwoliła z tym wejść gniazdowym, odpowiedzialnym za doping. Tych samych, których chwalił spiker w czasie poprzednich dwóch meczów i którzy tworzyli świetną atmosferę zarówno przy okazji starcia ze Słowenią, jak i z Izraelem. Zresztą ponoć to kara za wczorajsze spotkanie właśnie – konkretnie za to, że nie zdjęli flag klubowych (m.in. sporej flagi Anwilu Włocławek), zasłaniających sponsorów. Dziwnym trafem w czasie meczu ze Słowenią nie było to problemem.

Cóż, pozwólcie, że nie skomentujemy tego szerzej. Po prostu szkoda słów. Zamiast tego przenieśmy się na parkiet.

Długo było dobrze

Najważniejsza informacja jest taka: po dzisiejszym meczu jesteśmy liderem naszej grupy i mamy już awans do fazy pucharowej, choć do rozegrania pozostały nam jeszcze spotkania z Francją (we wtorek) i Belgią (czwartek). Jednak to, jak dziś zagrali Polacy może niepokoić. Raz, że mecz z Islandią nie był przesadnie widowiskowy, bo dużo było w nim prostych błędów, strat piłki, nieporozumień i niecelnych rzutów. Dwa – tak jak z Izraelem, tak i dziś Biało-Czerwoni mieli kilka kompletnie przespanych minut.

Oczywiście, początkowo nic nie zapowiadało nerwówki. Po pierwszej kwarcie było 19:16, ale z drugiej strony… zaczęło się od 12:3. Polacy na starcie grali świetnie, ale tylko po to, by potem zaczął się okres koszykówki niesamowicie szarpanej, na gorszym poziomie. Ba, zdarzały nam się wpadki i poza parkietem – Przemysław Żołnierewicz zapomniał bowiem koszulki i gdy trener chciał go wpuścić, nie mógł tego zrobić. Koszulkę trzeba było przynieść z szatni, dopiero wtedy Polak mógł się pojawić na parkiecie.

Ogółem Polacy długimi fragmentami nie byli sobą – mówiło się o tym, że wpływ na to mógł mieć wirus, ponoć część naszych zawodników nie czuła się najlepiej, a Aleksander Dziewa w ogóle nie zagrał w tym meczu – ale długo i tak dawali sobie radę.

Dobrym momentem naszej gry była na przykład końcówka drugiej kwarty, gdy wyszło nam kilka akcji w ataku, a w obronie radziliśmy sobie z rywalami. Efekt był taki, że Polacy schodzili po drugiej kwarcie do szatni z wynikiem 41:32, a w dodatku wydawało się, że złapali nieco rytmu. Jordan Loyd zaczynał lepiej radzić sobie z twardą i skupioną na nim obroną rywali, skuteczniej utrudnialiśmy życie Islandii pod naszym koszem, rozkręcał się też Mateusz Ponitka.

Był więc optymizm. Jeszcze umiarkowany, ale jednak zdawało się, że zmierzamy po stosunkowo pewne zwycięstwo.

Że wygramy jasne wydawało się po trzeciej kwarcie, w której Ponitka pokazał, co miał najlepszego. Już przed ostatnią częścią gry miał zgromadzonych 18 punktów, siedem zbiórek i pięć asyst. Na tablicy wyników z kolei prowadziliśmy 61:51. Choć i to mogło być lekkim rozczarowaniem, bo kilka minut wcześniej mieliśmy nawet 16 oczek przewagi. Ale powodów do niepokoju – mimo wszystko – nie było.

Kłopoty na własne życzenie

W czwartej kwarcie coś w grze Polaków się jednak absolutnie zacięło. Przez dłuższy fragment gry nie potrafiliśmy ani razu wpakować piłki do kosza, z kolei Islandczycy nagle odzyskali rezon. A to zagrali znakomite podanie do swojego centra – a zdarzało się nawet, że zaskakiwali nas alley oopami – a to wypracowali czystą pozycję jednemu ze swoich zawodników na rzut zza łuku. Przez trzy kwarty jednak na każdą taką sytuację przypadały dwie, gdy wypracować sobie pozycji do rzutu nie umieli.

A gdy już to zrobili, to połowy szans i tak nie wykorzystywali.

W ostatniej części gry było inaczej. Naszym rywalom wpadał bowiem znacznie większa część rzutów, lepiej radzili sobie z naszą defensywą. W efekcie na trzy minuty przed końcem… wyszli na prowadzenie. To był szok, Polacy dostali kubłem zimnej wody po głowach i chyba to ich w końcu otrzeźwiło. Trójką naszą niemoc przełamał Kamil Łączyński, swoje dorzucił Mateusz Ponitka, a potem kilka razy świetnie rywali na faule naciągnął Jordan Loyd, bardzo skuteczny z linii rzutów wolnych.

Islandczycy zostali odparci, bo gdy przyszło do gry nerwowej, w której trzeba było pozostać spokojnym, nie poradzili sobie. Zresztą mieli z tym problem już wcześniej – w meczu z Belgią zanotowali fatalną końcówkę, przez którą stracili szanse na zwycięstwo. Dziś też ostatnie minuty im nie wyszły. Ostatecznie przegrali 75:84. I choć końcowy wynik może na to nie wskazywać, to naprawdę – na ledwie kilka minut przed ostatnią syreną, Polacy mogli się obawiać o wygraną.

Ostatecznie jednak z tarapatów wyszli. Nie pierwszy i (miejmy nadzieję) nie ostatni raz na tym EuroBaskecie.

Polska – Islandia 84:75 (19:16, 22:16, 20:19, 23:24)

Czytaj więcej o EuroBaskecie:

Fot. Newspix

15 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Koszykówka

Boks

Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!

Szymon Janczyk
28
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!
Reklama
Reklama