Jesus Imaz strzelił w Ekstraklasie stówkę, co świętował w poprzednim meczu ligowym. Teraz postanowił świętować inną stówkę — tyle goli wbił, grając dla Jagiellonii Białystok. Bramka numer sto wpadła do siatki Lechii. Do tego, żeby nie było zbyt skromnie, Imaz dorzucił także asystę drugiego stopnia.

Tak wygląda piłkarz, który przerasta ligę. Czy, gdyby zastosować polską wersję popularnego angielskiego powiedzenia, tę ligę posiada. Można odnieść wrażenie, że Jesus Imaz miał udział przy każdym golu Jagiellonii Białystok w tym sezonie i gdybyśmy sprawdzili to w szczegółowych statystykach, mogłoby się okazać, że to prawda. Nawet, gdy nie robi tego bezpośrednio, lecz jest tylko trybikiem w maszynie, swoją rolę spełnia wybitnie.
Gdy było trzeba, zwieńczył dzieło sprawnego przeniesienia ciężaru gry na drugą stronę boiska, dogrywając piłkę do boku do Norberta Wojtuszka. Po chwili Wojtuszek dograł w pole karne na głowę Dimitrisa Rallisa, co dało Jagiellonii prowadzenie.
Potem „po prostu” zakręcił się w polu karnym, uderzył z powietrza zagraną w szesnastkę przez Aleksa Pozo piłkę i ozdobił spotkanie w Białymstoku trafieniem, po którym szczękę można zbierać z podłogi. Najbardziej niesprawiedliwe w tym wszystkim jest to, że nikogo to już nie dziwi i popisy Jesusa Imaza nie są fetowane jak należy, z pompą, fanfarami i rosnącą liczbą nagród na półce – ot, kolejny dzień w biurze.
To ostatnie może się jednak zmienić, bo jak tak dalej pójdzie, Imaz otrzyma statuetkę dla ligowca roku.
Ekstraklasa. Jesus Imaz strzelił setnego gola dla Jagiellonii Białystok
Stwierdzenie, że kogoś takiego brakuje Lechii Gdańsk, byłoby zbyt oczywiste. Ale oczywiste jest też stwierdzenie, że drużynie Johna Carvera brakuje obrońców. W Gdańsku pomyśleli, że kłopoty w defensywie rozwiąże wypożyczenie bramkarza z Bournemouth, ale po prawdzie trzeba byłoby jeszcze ściągnąć ze czterech obrońców z tego klubu, bo póki co zapowiada się po prostu na to, że po piłkę schylał się będzie kto inny niż Szymon Weirach czy Bohdan Sarnawskij.
Sam element schylania się natomiast nie ulegnie zmianie.
Defensywa Lechii to statyczny, skostniały blok, który nie zdradza oznak życia. Można rozgrywać piłkę przez minutę, przemieścić się z nią od lewej do prawej, wrzucić ją w pole karne i nie doczekać się żadnej reakcji ze strony zespołu z Gdańska. Można też porobić dowolnego przedstawiciela tej formacji tak, jak Alex Pozo porobił Eliasa Olssona przed kopnięciem w kierunku Imaza. Ogółem, jak w kawałku Sokoła — można wszystko.
Nie ma więc większego znaczenia to, że i ofensywa wyglądała tym razem mizernie. Nawet gdyby Tomas Bobcek skierował piłkę do siatki głową wtedy, gdy znakomicie zbił ją Sławomir Abramowicz, Jagiellonia wcisnęłaby jeszcze gola więcej. Nawet gdyby Bohdan Wjunnyk wykorzystał znakomite zgranie swojego kolegi i zamiast taśtasia obok słupka posłał strzał równie precyzyjny jak Jesus Imaz, Jagiellonia zagrałaby jakąś klepką, wrzuciła gola więcej.
Dopóki więc Lechia będzie rozkładała nogi przed niemal każdym, kto chce strzelić jej gola, nie ma większego sensu narzekanie na słabszy występ Camilo Meny. Zdążyliśmy się już przekonać, że nawet dobre występy Meny nie pomagają, skoro z tyłu oglądamy wierną rekonstrukcję historyczną linii defensywy Zagłębia Sosnowiec z 2019 roku.
Zmiany:
Legenda
fot. Newspix