Reklama

Mecz jak sprzed Wimbledonu. Iga Świątek przegrała z Tauson

Sebastian Warzecha

04 sierpnia 2025, 02:39 • 4 min czytania 8 komentarzy

Po tym, jak wygrała Wimbledon, Iga Świątek zdawała się mieć kryzys formy już za sobą. I może ma. Jeden mecz – po podróży za Ocean i zmianie nawierzchni – przecież niewiele mówi. Ale sporo było jednak w starciu z Clarą Tauson niepokojących momentów, przypominających to, co ze Świątek działo się wiosną. Iga bowiem w dużej mierze sama podarowała Dunce ten mecz.

Mecz jak sprzed Wimbledonu. Iga Świątek przegrała z Tauson

Iga Świątek gorsza od Clary Tauson. Słaby mecz Polki

Na początek podkreślmy: Clara Tauson to groźna rywalka. Może na razie tylko w TOP 20 światowego rankingu, ale w tym sezonie potrafiła pokonać Arynę Sabalenkę. W najlepszej formie Dunka po prostu gra świetnie, co już kilkukrotnie pokazywała na korcie. Nie miała okazji zrobić tego w meczu z Igą na Wimbledonie, ale wtedy zawiodło ją zdrowie. Dziś za to wyszła na kort w pełni mocy. Świątek? Cóż, zaczęła nieźle, ale im dalej w mecz, tym było gorzej.

Reklama

Bo w pierwszym secie tak naprawdę decydowało początkowo jedno przełamanie, słabszy gem Igi. Poza tym jej serwis funkcjonował na naprawdę solidnym poziomie i w pozostałych gemach radziła sobie bardzo dobrze, mimo że Dunka atakowała z returnu i potrafiła solidnie tym zagranie dołożyć. A w swoich gemach z kolei znakomicie serwowała – zwłaszcza w sytuacjach zagrożenia. Dość napisać, że pierwszych siedem break pointów Igi odparła w dużej mierze podaniem.

Dopiero ósmy udało się Polce wykorzystać i wyrównać stan rywalizacji na 5:5, a potem wygrała swojego gema. Wydawało się, że zyskała tym samym przewagę, ale… tak nie było. Tauson doprowadziła do tie-breaka, a w nim istniała na korcie tylko Clara. Iga ugrała jeden punkt i to przez podwójny błąd rywalki. To był bardzo słaby gem, z kompletnie rozregulowanym forehandem i bez serwisu. I coś z tymi tie-breakami jest nie tak, bo Polka w tym sezonie na ogół sobie w nich nie radzi – ten z Dunką to już siódmy przegrany, przy czterech, w których była lepsza od rywalek.

Jak na zawodniczkę tej klasy, to fatalna statystyka.

CZYTAJ TEŻ: CLARA TAUSON. NOWA WOZNIACKI WRESZCIE GRA NA SWOIM POZIOMIE

No ale dobrze, zostawmy to. Zdarzało się bowiem w przeszłości – i to dość często – że Iga tie-breaka przegrywała, a potem na korcie i tak rządziła ona. Ale to nie dziś. Drugi set był bowiem w dużej mierze przedłużeniem tego, co działo się w tie-breaku. Świątek była rozregulowana. Jej forehand nierzadko latał metr poza kort. Serwis nie pomagał. Return często wpadał w siatkę. W efekcie Clara znów ją przełamała, tyle że tym razem im dalej w seta, tym mniej mieliśmy nadziei na odmianę spotkania.

Aż tu nagle Iga zagrała świetnego gema, wypracowała break pointa i go wykorzystała. No więc odmiana stanu rzeczy? No nie, nie dziś, nie w tym meczu. Kolejny gem był serią pomyłek. Zaczęło się od podwójnego błędu serwisowego. Potem był stosunkowo łatwy forehand wpakowany w siatkę. Po nim zły wybór kierunku i piłka wygrana przez Tauson forehandowym minięciem. Dwa kolejne punkty Iga wygrała – choć w jednym z nich znów zagrała prosto na Dunkę i musiała się ratować, zresztą dobór kierunków uderzeń był dziś u niej momentami fatalny – a skończyło się to wszystko podwójnym błędem. Drugim w tym gemie.

I można zrozumieć, że Iga nie chciał serwować bezpiecznie, skoro regularnie jej drugi serwis był przez Tauson atakowany. Ale ryzykować w takim momencie, przy takim wyniku? Nie była to decyzja najbardziej logiczna. Zresztą Polka nie posłuchała też rad z boksu, skąd słyszała, że „ma dużo czasu”. Grała bowiem tak, jakby tego czasu nie miała w ogóle. A to właśnie coś, co tak służyło jej na trawie – spokój. Przeświadczenie, że nawet, gdy niekoniecznie idzie, trzeba grać swoje, powoli, dać sobie chwilę, budować punkty, niekoniecznie od razu szukać uderzenia kończącego.

Dziś tego zupełnie zabrakło. Iga grała zerojedynkowo i, niestety, częściej wychodziło z tego zero.

A finalnym efektem był przegrany mecz. Polka nie wykorzystała więc potknięcia Coco Gauff, którą – przy wygraniu turnieju – mogłaby wyprzedzić w rankingu WTA. W dodatku dopiero drugi raz w tym sezonie odpadła wcześniej niż w ćwierćfinale. Ale, żeby nie być wyłącznie pesymistami, warto dodać, że Montreal/Toronto to nie turniej, w którym grałaby wyjątkowo dobrze. Coś w tamtejszych kortach po prostu jej nie leży – to jej czwarty występ w Kanadzie. Raz była w półfinale, dwa razy odpadała w III rundzie, teraz w IV. To po prostu nie jej miejsce, trzeba czekać na przełamanie takie, jak to z Wimbledonu.

Ale przede wszystkim – trzeba szybko zapomnieć o tym, co wydarzyło się dziś na korcie. Tak, by nie wpaść znowu w spiralę omyłek i porażek taką, jak ta z wiosny. Wimbledon powinien być punktem zwrotnym, a nie tylko wielkim, wspaniałym, ale jednak przerywnikiem. I oby już w Cincinatti (gdzie zresztą też nie grała jeszcze w finale) Iga pokazała, że tak będzie.

Iga Świątek – Clara Tauson 6:7 (1), 3:6

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie na Weszło:

8 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama