Reklama

Tadej Pogačar znów zdominował Tour de France. Apelujemy: daj im, chłopie, trochę szans!

Sebastian Warzecha

27 lipca 2025, 19:52 • 5 min czytania 13 komentarzy

Tadej Pogačar jest wielki. I co do tego nikt nie może mieć wątpliwości. Problemem są rozmiary tej wielkości. Słoweniec przejechał tegoroczny Tour de France na dwa sposoby. Najpierw atakował, szarpał, zyskiwał sekundy czy nawet minuty. I to oglądało się świetnie. Ale potem – częściowo zapewne ze względu na drobną infekcję, która go dopadła – po prostu kontrolował to, co robią rywale. Nie ryzykował, jechał strategicznie. A i tak zwykle był lepszy od Jonasa Vingegaarda i reszty stawki. Wielka Pętla to wyścig Tadeja. Nikogo innego. Choć dobrze by było, gdyby ktoś się pojawił. Ot, żeby nie było nudno. Albo gdyby… Tadej dał rywalom choć trochę szans. Bo chyba na to trzeba aktualnie liczyć.

Tadej Pogačar znów zdominował Tour de France. Apelujemy: daj im, chłopie, trochę szans!

Tadej Pogačar zdominował Tour de France, a Vingegaard zawiódł

Paradoksalnie Pogačar nie był aż tak wielki… jak rok wcześniej. W sezonie 2024 przejechał Tour zakładając żółtą koszulkę przez 19 z 21 etapów, wygrywając sześć z nich i triumfując z przewagą ponad sześciu minut nad Jonasem Vingegaardem. Ale wtedy największe show dawał na końcu, gdy zgarnął trzy etapy z rzędu, a do tego wszystko to działo się po dwóch latach, kiedy to Duńczyk był we Francji najlepszy. Innymi słowy – taką dominację Tadeja chciało się oglądać.

Reklama

W tym sezonie? Pierwsza część Wielkiej Pętli była fantastyczna. Pogačar wygrał 4., 7., 12. i 13. etap. Raz tracił, raz zyskiwał koszulkę lidera. Gdy jednak – po dublecie w połowie Touru – wypracował sobie przewagę nad resztą stawki, nagle stało się jasne, że tylko cud albo problemy Tadeja odbiorą mu zwycięstwo.

I to w dużej mierze ze względu na to, jak jechał Jonas Vingegaard.

Bo żebyśmy się zrozumieli – pretensji do Pogačara mieć nie można. Jechał znakomicie, jechał najlepiej, a potem kontrolował sytuację, gdy czuł, że nieco brak mu energii na to, by dalej tak szaleć. Zresztą nawet wtedy był świetny – pobił przecież rekord podjazdu pod Mont Ventoux i na ostatnich metrach postanowił jeszcze dołożyć kilka sekund Vingegaardowi. A dzięki temu, że nie próbował walczyć o etapy, dostaliśmy kilku ciekawych  zwycięzców. Na Ventoux triumfował Valentin Paret-Peintre, sprawiając wielką radość Francuzom. Potem w wielkim stylu etapy wygrywali jeszcze Ben O’Connor i Thyren Arensman.

I fajnie, dla nich to wydarzenie równe wygraniu temu, co czuje Tadej, gdy wygrywa cały Tour.

Ale w tym wszystkim brakowało jednak emocji, jeśli chodzi o walkę o klasyfikację generalną. Trudno bowiem wskazać choć jeden moment na ostatnich siedmiu, może ośmiu etapach Touru, gdy Jonas Vingegaard faktycznie wierzył, że może Pogačarowi odebrać żółtą koszulkę. Jasne, jego straty były duże, ale tym bardziej spodziewalibyśmy się wobec takich okoliczności ryzyka po Duńczyku. Bo co za różnica, czy skończy drugi czy trzeci? To nie kolarz, który dopiero zaczyna walczyć o wielki toury, wręcz przeciwnie. Ten gość dwa razy był najlepszy we Francji. Niczego nie musi nikomu udowadniać, pozycje nie powinny mieć dla niego większego znaczenia.

A albo miały, albo nie miał mocy na to, by choćby spróbować powalczyć z Tadejem, albo – no właśnie – nie wierzył. Ostatnią opcję wypadałoby jednak wykluczyć, skoro on sam – co etap! – powtarzał, że to jeszcze nie koniec, że jeszcze zaatakuje, że nadal chce próbować. I jasne, zgubić Pogačara to być może najtrudniejsze zadanie, jakie obecnie można postawić przed jakimkolwiek kolarzem. Ale Jonas atakował, a gdy po pięciu sekundach orientował się, że Tadej jest za nim, to zwalniał. Nie poprawiał, nie próbował znowu.

Rezygnacja. Całkowita rezygnacja. Pogačar – wbrew temu co mówił Jonas – zabił w nim wiarę, po prostu.

Jonas Vingegaard

Kwaśna mina Jonasa Vingegaarda towarzyszyła tegorocznemu Tourowi. Fot. Newspix

To pierwszy Tour w latach 20. XXI wieku,, który w jakimś stopniu mnie zawiódł. 2020 rok to wielki triumf Tadeja na przedostatnim etapie i ukazanie się światu w pełni. 2021 rok – poprawka, potwierdzenie klasy. 2022 to Jonas Vingegaard wyrastający jako rywal dla Tadeja i zgarniający Wielką Pętlę. 2023 – drugi triumf Duńczyka i zapowiedź wielkiej rywalizacji. Kolejny rok, jak w Gwiezdnych Wojnach – powrót Jedi, Tadej znów na szczycie, po być może najlepszym Tour de France w tym stuleciu, jeśli chodzi o indywidualny występ. Walka o żółtą koszulkę po prostu nie rozczarowywała.

A ten rok? Od pewnego momentu w dużej części nuda.

Tadejowi zabrakło rywala. I owszem, kolarstwo to taki sport, w którym na każdym etapie tworzą się historie. I dobrze, bo właściwie momentami tylko to ratowało ten Tour. Wspomniani O’Connor czy Arensman dali show, podobnie dziś Wout Van Aert, który na ostatnim etapie zdołał ograć samego Tadeja. Natomiast potrzeba kogoś, kto rzuciłby Słoweńcowi wyzwanie na przestrzeni całego wyścigu. Tak, by kolejne Wielke Pętle stały się pamiętne każda na swój własny sposób, a nie zlewały się w jeden wyścig, w którym dominuje Słoweniec.

Bo w tym momencie zmienia się to z oczekiwania na to „Kto wygra?” w pytanie: „Jak wielką przewagę będzie miał Tadej?”. A to – i piszę to, mimo że uwielbiam to, jak jeździ Tadej, bo ogląda się jego występy kapitalnie – nie tyle w końcu się znudzi, co wiele osób sugeruje, że nudzi już teraz. I choć pogłoski o „śmierci kolarstwa” są mocno przesadzone, to taka nuda na pewno mu nie pomoże.

Dlatego apelujemy: niech pojawi się rywal dla Pogačara. A ty, Tadej, daj im choć trochę szansy, co?

Fot. Newspix

Czytaj więcej o kolarstwie:

13 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Kolarstwo

Boks

Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!

Szymon Janczyk
28
Plebiscyt na Najlepszego Sportowca Polski – poznaliśmy nominowanych!
Reklama
Reklama