Reklama

Tam jeszcze jej nie było. Iga Świątek w półfinale Wimbledonu!

Sebastian Warzecha

09 lipca 2025, 16:09 • 10 min czytania 26 komentarzy

Iga Świątek grała dziś o historię. Mogła awansować do półfinału Wimbledonu po raz pierwszy w karierze, a przy okazji skompletować „półfinałowego Szlema” – bo przecież jedynym turniejem najwyższej rangi, gdzie jeszcze nie doszła tak daleko, był właśnie ten londyński. Plany chciała jej pokrzyżować stojąca po drugiej stronie siatki Liudmiła Samsonowa i choć w drugim secie utrudniała Idze życie, jak mogła, to okazało się, że to jednak na Polkę za mało. Iga ustanowiła nową życiówkę! 

Tam jeszcze jej nie było. Iga Świątek w półfinale Wimbledonu!

Iga Świątek w półfinale! Życiówka Polki na Wimbledonie

Występy Igi Świątek na Wimbledonie zaczęły się chwiejnie, bo od trudnego seta meczu z Poliną Kudiermietową, a potem starcia z Caty McNally, w którym Polka pierwszą partię przegrała. Jak się jednak okazało, w kolejnych dwóch meczach – z Danielle Collins i Clarą Tauson – nie straciła seta i przez oba przeszła absolutnie suchą nogą. W dodatku dobrze ułożyła się dla niej drabinka – Tauson wyrzuciła Jelenę Rybakinę, z kolei już w pierwszej rundzie odpadła mistrzyni Roland Garros, Coco Gauff, z którą Polka mogła teoretycznie zmierzyć się w ćwierćfinale.

Reklama

Zamiast tego dostała w tej fazie turnieju Liudmiłę Samsonową. Rywalkę, z którą nie grała jeszcze na trawie, ale do tej pory – w czterech spotkaniach – niezmiennie wygrywała. A to dawało spore nadzieje na to, że Polka dojdzie do półfinału Wimbledonu. Po raz pierwszy w karierze.

Świątek kontra Samsonowa. Czyli bezbłędna Iga

Cztery starcia, cztery wygrane, to oczywiście bilans znakomity. Ale z Coco Gauff Iga miała taki jeszcze dłużej – w ich head to head prowadziła 7:0, a obecnie jest 11:4. Gauff więc jeszcze przesadnie się nie przebiła w liczbach, ale zaczęła się regularnie Polce odgryzać. Dlatego Iga mimo wszystko musiała się mieć na baczności – tym bardziej, że na trawie jeszcze się z Liudmiłą nie spotkała, a to zawsze inne doświadczenie. Inna sprawa, że dla Rosjanki ten mecz też był nowością – ona nigdy wcześniej nie grała w ćwierćfinale Szlema, jej dotychczasowy maks to czwarte rundy z Wimbledonu właśnie (2021), US Open (2022) i Roland Garros (2025). Tak więc wynik z tegorocznego turnieju w Londynie już był dla niej wielkim wydarzeniem.

Samsonowa w dużej mierze wykorzystała przeczyszczoną drabinkę, bo nie miała do tej pory na swojej drodze przesadnie wymagających rywalek. Rosjanka grała więc z Mayą Joint (41. w rankingu WTA), Juliją Starodubcewą (68.), Darią Kasatkiną (18., zdecydowanie najbardziej wymagająca z rywalek) i Jessicą Bouzas Maneiro (62.). Mimo wszystko jej forma mogła imponować. W pierwszych trzech rundach straciła tylko 13 gemów, dopiero Hiszpanka zmusiła ją do wysiłku i mecz skończył się wynikiem 7:5, 7:5.

Iga sama przekonała się kiedyś, co Samsonowa potrafi. Rosjanka może nie ma bowiem wielkich atutów, ale równocześnie brak też w jej grze słabszych stron. Jest po prostu bardzo solidna. Dobrze porusza się po korcie, potrafi utrzymać piłkę w grze, gdy trzeba dociska, kiedy musi – nieźle się broni. I forehand, i backhand są u niej na odpowiednim poziomie. Ale przez to, że nic jej nie wyróżnia, nie potrafi się przebić – od dłuższego czasu jest zawodniczką zajmującą miejsce w okolicach TOP 20 rankingu WTA, ale z rzadka bywa wyżej – jej życiówka to 12. miejsce. Dodać wypada jednak, że potrafi grać na trawie – w swojej karierze wygrała bowiem dwa turnieje na tej nawierzchni. A że ogółem gra się na trawiastych kortach mało, to to spore osiągnięcie.

Wspomnieliśmy, że Iga już przekonała się, co Liudmiła umie. To było w ich pierwszym meczu, w 2022 roku w Stuttgarcie, w czasie tej niesamowitej passy Świątek, gdy ta nie przegrała 37 spotkań z rzędu. Samsonowa była jedną z tych rywalek, które omal tego stanu rzeczy nie zmieniły – obie dały w niemieckiej hali prawdziwe show, zakończone wynikiem 6:7 (4), 6:4, 7:5. Kolejne trzy mecze Iga wygrywała jednak gładko – łącznie straciła w nich ledwie 10 gemów.

Jak możecie się domyślić – liczyliśmy raczej na powtórkę z tych późniejszych spotkań, nie ich pierwszego pojedynku.

Dominacja. Znakomita świątek

Choć mecz zaczął się od gema, w którym Iga Świątek musiała bronić break pointa – zresztą nic nowego, Polka przyzwyczaiła nas już, że na Wimbledonie rozkręca się w miarę trwania spotkania – to im dalej w pierwszego seta, tym było lepiej. Świątek pokazywała to, co i w poprzednich meczach. Czyli lepsze czucie trawy, poprawione poruszanie się na tej nawierzchni, ogólnie zdecydowanie rozwiniętą „przyjaźń” z zielonymi kortami. Bo do tej pory, wiemy dobrze, było z tym różnie.

Iga potrafiła się ślizgać, mieć trudności z zawracaniem, potykać, a do tego nie czuła dobrze tego, jak odbije się piłka. Teraz w tym wszystkim zaszły zmiany i pewnie można to przypisać jej współpracy z Wimem Fissettem, który za punkt honoru postawił sobie rozwinąć tenis Świątek i nauczyć ją gry na trawie.

Że się to udaje, było widać już w turnieju w Bad Homburg, gdzie doszła do finału. Na Wimbledonie – nawet jeśli nie grała do tej pory maksymalnie imponującego tenisa – dostaliśmy tego kolejne dowody. Podobnie jak i na to, że Iga wygrzebała się już z mentalnego kryzysu, który momentami przeżywała w tym sezonie. Bo w szarpanych gemach, setach i meczach pozostawała spokojna, robiła swoje i po prostu wypracowywała sobie kolejne punkty, nawet gdy nie do końca układała jej się gra. Efekt był taki, że po raz drugi w karierze doszła do ćwierćfinału.


I dziś z Samsonową wszystko zaczęło się tak samo. Rosjanka grała rwanie, trochę szarpała przy swoich odbiciach, ale i Iga podobnie. Po pierwszych gemach właściwie jasnym stało się dla nas, że kto zdoła swój tenis ustabilizować szybciej, ten wygra seta.

Padło na Igę. Polka zaczęła odgrywać skuteczniej, znowu – trochę jak w poprzednich meczach – zorientowała się, że warto ująć nieco z siły i precyzji, a pozwolić rywalce popełnić błąd. Kilka razy poszła do siatki i tam też wygrała punkty. Dobrze funkcjonował  jej serwis. Ale przede wszystkim – w kolejnych wymianach pozostawała bardzo, ale to bardzo spokojna. I dlatego w szóstym gemie meczu wypracowała sobie break pointa, którego natychmiast wykorzystała. Dlatego też po chwili poprawiła skutecznym gemem serwisowym – wygranym do 15 – a w kolejnej małej partii raz jeszcze zaatakowała rywalkę na serwisie. I znów wystarczyła jej jedna szansa do tego, by zdobyć przełamanie.

W efekcie wygrała seta 6:2 i ustawiła się w bardzo dobrej sytuacji do tego, by awansować do półfinału.

Gorszy tenis. Z obu stron

Drugi set miał już nieco inny przebieg, choć to Iga znów jako pierwsza zanotowała przewagę – i to już w drugim gemie. Przełamała wówczas Samsonową i raz jeszcze potrzebowała do tego tylko jednego break pointa. Miała więc w tym momencie stuprocentową skuteczność – trzy szanse, trzy wykorzystane. A rywalka już w kolejnej małej partii przekonała się, że nie jest wcale tak łatwo break pointy wykorzystywać. Iga dała jej bowiem aż cztery szanse i przy każdej ostatecznie wygrywała wymianę.

W efekcie wyszła na prowadzenie 3:0. I wtedy nastąpiło chwilowe załamanie jej dyspozycji.

Najpierw Samsonowa wygrała bowiem swój serwis, a potem trzy kolejne punkty przy podaniu Igi. Było więc 40:0 dla Rosjanki, a Polka musiała się bronić. Dwie pierwsze szanse Liudmiły udało się odeprzeć. Dobrymi akcjami Polka  skutecznie wybroniła się przed atakami Rosjanki. Choć „atakami” to w tej sytuacji chyba zbyt mocne sformułowanie – bo jak przy wielu istotnych punktach w tym meczu Samsonowa się broniła i czekała na to, co zaprezentuje Iga. A Świątek trafiała w linię… aż do trzeciego break pointa. Wtedy atak, który miał być kończącym, delikatnie wybroniła. Rosjanka odrobiła więc stratę.

I co? Poszła za ciosem, myślicie?

Nic z tych rzeczy. Kolejny gem to świetna gra Igi, a Liudmiła broniła się głównie dobrymi serwisami. Tak oddaliła dwa pierwsze break pointy, które wypracowała sobie Iga. Trzeciego jednak nie dała rady, bo… w ogóle nie wprowadziła serwisu do gry. Podwójnym błędem oddała i punkt, i gema.

I co? Iga na autostradzie do wygranej, myślicie?

No nie, też nie. To był bowiem set niesamowicie zmiennej gry z obu stron. Przy swoim serwisie Iga w świetnym stylu, szybko i przyjemnie wygrała trzy punkty. Ale potem Samsonowa kilkukrotnie zaryzykowała – co w tym meczu robiła rzadko – i sama zgarnęła trzy punkty z rzędu. Czwarty dała jej Iga podwójnym błędem. I nagle to ona miała szansę przełamać. Ale breaka nie wykorzystała, bo w łatwy sposób wyrzuciła return – zresztą to schemat, który się do tej pory powtarzał, Liudmiła często psuła dogodne dla siebie sytuacje. Na nieszczęście dla Igi jednak, w tym gemie częściej trafiała, niż wyrzucała. Dobra akcja dała jej kolejnego breaka i z tej okazji już skorzystała.

A my – wobec takiego rozwoju spraw – po prostu postanowiliśmy przyglądać się temu, co się stanie. A ucieszyć z wyniku dopiero na koniec, nie w trakcie trwania seta.

Liczyło się opanowanie. Iga miała go więcej

Kolejne gemy udowodniły nam, że problem leży w dużej mierze po stronie Igi. To ona się rozregulowała, z trudem przychodziło jej utrzymanie piłki w grze, sporo zagrać wyrzucała lub trafiała w siatkę. Z kolei Samsonowa mimo wszystko te rzeczy poprawiła. Lepiej trafiała z forehandu, była w stanie odgrywać więcej piłek na drugą stronę. W połączeniu z gorszą dyspozycją Świątek, dawało to efekt taki, że Liudmiła po prostu łapała się na grę i stanowiła zagrożenie dla Polki.

Kluczem miało więc być utrzymanie swojego podania. Bo to znaczyło, że Iga po pierwsze byłaby wynikiem „z przodu”, a po drugie – Samsonowa serwowała na utrzymanie się w meczu.

I udało się. Trzy dobre serwisy – w tym dwa asy! – do tego niezła akcja, po której Samsonowa trafiła w siatkę – taki był przepis Igi na gema. Pomogły z pewnością nowe piłki, które akurat weszły do gry, ale też po raz kolejny Świątek udowadniała, że jest znacznie spokojniejsza, niż byłaby jeszcze dwa miesiące temu. To opanowanie w ostatnim czasie często w jej grze okazywało się kluczowe. I teraz mogło dać sukces, bo – jak wspomnieliśmy – Samsonowa gema musiała wygrać. Nie miała zapasu, tym razem przełamanie po prostu dawało Idze zwycięstwo i życiowy sukces na londyńskich kortach.

Pierwszy punkt w gemie wygrała jednak Rosjanka, ale ledwie kilka chwil później sama wyrzuciła forehand. Było więc 15:15, a Igę od półfinału dzieliły trzy punkty. Po kolejnej akcji… nadal tyle samo, bo Samsonowa świetnie rozegrała punkt, w którym Iga od początku była w defensywie i nie zdołała odmienić jego losów. A po chwili dobry serwis – znacznie go zresztą w miarę trwania drugiego seta poprawiła – dał jej prowadzenie 40:15. Świątek wygrała co prawda kolejną akcję, ale ostatnią akcję wygrała Samsonowa. A szkoda, bo Iga po świetnej pracy w defensywie miała szansę na to, by punkt wygrać. A więc 5:5 i presja znów była po stronie Igi.

Po chwile było jej znacznie więcej, bo Samsonowa nagle wszystko odgrywała na drugą stronę kortu. Świątek dwa razy świetnie zaserwowała, ale returny też były niezłe i ostatecznie – po swoich błędach – Polka akcje przegrała. Dopiero trzecia, zakończona świetnym forehandem, w tym gemie okazała się skuteczna. Po chwili było już 30:30, bo kombinacja dobrego serwisu i forehandu dała Idze winnera. Potem bezpośrednio punkt przyniósł serwis, a gema udało się zamknąć po pojedynku na forehandowe krossy.

Presja znów wróciła więc na stronę Samsonowej. I trudno powiedzieć, by Rosjanka jej nie sprostała – nadal grała naprawdę dobrze.

Ale Iga znakomicie.

Polka podniosła poziom swojego tenisa, kilka razy doskonale docisnęła z forehandu, dwie akcje wygrała właśnie za jego sprawą. W trzeciej Liudmiła sama popełniła błąd, wyrzucając zagranie. I choć obroniła pierwszą piłkę meczową, to przy drugiej zaatakowała z returnu… i trafiła! Wygrała punkt bezpośrednio w ten sposób i awansowała do półfinału Wimbledonu, pierwszy raz w karierze. W ten sposób skompletowała półfinałowego Szlema – zagrała już w tej fazie w każdym turnieju wielkoszlemowym. A w dodatku w tym sezonie udało jej się to i w Australii, i we Francji, i teraz – w Wielkiej Brytanii.

A że słowo kryzys odmieniano – i my również to robiliśmy – w ostatnich miesiącach przez wszystkie przypadki, to wypada napisać – każdemu życzymy takiego kryzysu w pracy.

Iga Świątek – Liudmiła Samsonowa 6:2, 7:5

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie na Weszło:

26 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama