Reklama

Przeciwnik jak ściana, której nie udało się rozbić. Kamil Majchrzak poza Wimbledonem

Sebastian Warzecha

06 lipca 2025, 14:19 • 5 min czytania 7 komentarzy

To nie był mecz, w którym Kamil Majchrzak miał większe szanse. Nie z taką grą w swoim wykonaniu i nie z taką postawą rywala. Karen Chaczanow rozgrywał bowiem spotkanie, w którym właściwie się nie mylił. A Polak robił to zbyt często. W efekcie Majchrzak jest już poza Wimbledonem, ale IV runda to i tak jego życiowe osiągnięcie. I to takie, które stanowi świetny prognostyk na przyszłość.

Przeciwnik jak ściana, której nie udało się rozbić. Kamil Majchrzak poza Wimbledonem

Kamil Majchrzak poza Wimbledonem. Chaczanow był jak ściana

Reklama

Spełnione marzenie

Półtorej roku temu Kamil Majchrzak wracał do gry po zawieszeniu za – nieumyślne, uznano go za niewinnego, a karano jedynie za zaniedbanie – stosowanie niedozwolonych środków. Zawieszenie trwało trzynaście miesięcy, a więc Polak zdążył stracić wszystkie punkty rankingowe. A miał ich sporo, pod koniec 2022 roku na dobre zadomowił się bowiem w najlepszej setce rankingu ATP. I planował atak nawet na „50”, bo czuł, że wreszcie wszystko było u niego uporządkowane, że tenis i jego życie osobiste – dopiero co wziął ślub – idą w parze.

A potem go zawieszono. Gdy wrócił, po 13 miesiącach, korzystał z dzikich kart do turniejów najmniejszej rangi. Musiał grać w miejscach, których nie odwiedzał od dobrych kilku lat i początku swojej kariery. Sporo meczów rozegrał choćby w Afryce, na przykład w Rwandzie. Walczył z rywalami, którzy albo dopiero przeszli do seniorskich rozgrywek, albo w ogóle stawiali pierwsze tenisowe kroki, łącząc to jeszcze z grą w juniorach.

CZYTAJ TEŻ: DWA LATA TEMU NIE MÓGŁ WYJŚĆ NA KORT. TERAZ GRAŁ O ĆWIERĆFINAŁ SZLEMA

Kilka turniejów szybko wygrał, powoli odbudowywał pozycję. Ale gra w imprezach wielkoszlemowych pozostawała wtedy nadal odległym marzeniem. Choć kolejne dobre wyniki pozwoliły się do tego przybliżyć – Kamil zagrał w kwalifikacjach do US Open 2024, odpadł w III rundzie. W tym sezonie wystąpił w drabinkach głównych Australian Open i Roland Garros, ale w obu przypadkach przegrywał w pierwszej rundzie. Aż przyszedł Wimbledon.

A z nim – spełnienie marzeń.

Bo tak trzeba traktować awans do IV rundy. Majchrzak nigdy wcześniej tak daleko nie zaszedł w Szlemie. Po drodze – już w I rundzie – odniósł największe zwycięstwo w karierze, pokonując 35. w rankingu światowym Matteo Berrettiniego. By jednak awansować dalej, do ćwierćfinału, musiałby przeskoczyć poprzeczkę ustawioną jeszcze wyżej – bo jego rywalem był 20. w światowym rankingu Karen Chaczanow. Rosjanin nie był zawodnikiem nie do pokonania, w poprzednich dwóch meczach w turnieju był zmuszony w końcu grać pięć setów. Ale oczywistym było, że wiele będzie zależeć tu od postawy samego Kamila, ale też właśnie jego rywala – bo Karen w formie to gość, który z rzadka się myli i trudno jest go „przebić”.

I dziś w tej formie, niestety, był.

Chaczanow niczego nie dawał za darmo

Schemat kolejnych setów był do siebie bardzo podobny. Partia pierwsza to przełamanie w trzecim gemie, którego Kamil już nie odrobił i przegrał, 4:6. Partia druga to przełamanie w trzecim gemie, którego Kamil nie tylko nie odrobił, ale w piątym gemie oddał serwis po raz drugi. I przegrał, 2:6. Partia trzecia to przełamanie w – zgadliście – trzecim gemie. I tu schemat został nieco zakłócony. Bo w kolejnym gemie Majchrzak dorobił się pierwszych w tym meczu break pointów i czwartego z nich wykorzystał.

I w sumie ten gem był jego jedynym przebłyskiem w całym spotkaniu.

Na obraz tego meczu złożyły się bowiem dwa czynniki. Po pierwsze, Kamil grał słabiej niż w poprzednich spotkaniach. Więcej się mylił, oddawał rywalowi punkty, nie prezentował swojej najlepszej możliwej dyspozycji. Po drugie, Chaczanow był niezwykle solidny. Gdyby po drugiej stronie postawić robota, prawdopodobnie trafiałby w kort z taką skutecznością, z jaką Karen robił to dziś. Jego serwis funkcjonował na poziomie. Jego return często wpadał w kort. Backhand po linii? Może jeden, maksymalnie dwa nie wpadły w kort, w dodatku często było to zagranie kończące.

Wszystko się w grze Rosjanina zgadzało. Owszem, może nie był to tenis najbardziej eksplozywny, ale na tyle dokładny i solidny, że rywalowi po prostu tenisowo gorszemu – a nie ukrywajmy, Kamil takim jest – musiało być niezwykle trudno. Przełamanie, które Majchrzak zdobył, przyszło w krótkim momencie słabości Chaczanowa – jedynym w meczu – ale też wtedy, gdy Kamil spróbował zmienić swoją grę. Częściej sięgał po skrót, starał się zaskakiwać rywala, chodził do siatki.

Jednak nawet i w tym Karen szybko się połapał. Możliwe, że gdyby Majchrzak trafił na jego wersję z poprzednich rund, obejrzelibyśmy dziś pięć setów, może nawet pokusiłby się o wygraną. Ale ten dzisiejszy Chaczanow był dla Polaka po prostu nie do złapania. Więc wreszcie skończyło się tak, jak musiało się skończyć – porażką Kamila. I tylko szkoda, że tak szybką, bo mecz trwał niespełna dwie godziny. Taki występ w Szlemie, jak ten Majchrzaka, zasługiwał na to, by potrwać nieco dłużej.

Ale tenis nie wybacza słabości. A dziś Polak był na korcie po prostu słabszy. I od rywala, i od siebie samego z poprzednich dni.

Świetny prognostyk na przyszłość

Majchrzak może być jednak z siebie jak najbardziej zadowolony. Jak wspomnieliśmy – to jego życiowe osiągnięcie. Wraca dzięki niemu do najlepszej setki rankingu ATP (wypadł z niej tuż przed Wimbledonem) i to w okolice najlepsze miejsca, jakie zajmował. Po Wimbledonie będzie bowiem w granicach 80. pozycji. Do tej pory najwyżej był 75. Można atakować – i życiówkę, i najlepszą „50”, o której mówił przed zawieszeniem. Ranking powinien też pomóc mu w łapaniu się do mniejszych turniejów ATP, a w tych większych – do łapania rozstawień w kwalifikacjach.

No i, wiadomo, spokojnie wejdzie z nim do głównej drabinki US Open. A tam w przeszłości potrafił już zawędrować do III rundy. Może pora ten rezultat poprawić i powtórzyć osiągnięcie z Wimbledonu?

Kamil Majchrzak – Karen Chaczanow 4:6, 2:6, 3:6

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie na Weszło:

7 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Kacper Tomasiak: Jeśli będzie progres, to za rok powinienem walczyć o miejsca na podium

Sebastian Warzecha
0
Kacper Tomasiak: Jeśli będzie progres, to za rok powinienem walczyć o miejsca na podium
Reklama

Polecane

Polecane

Kacper Tomasiak: Jeśli będzie progres, to za rok powinienem walczyć o miejsca na podium

Sebastian Warzecha
0
Kacper Tomasiak: Jeśli będzie progres, to za rok powinienem walczyć o miejsca na podium
Reklama
Reklama