Reklama

Trela: Trudna rola stratega. Czy Juergen Klopp doda skrzydeł Red Bullowi?

Michał Trela

02 lipca 2025, 18:55 • 10 min czytania 5 komentarzy

Firma handlująca napojami energetycznymi przez lata chwaliła się, że jej produkty dodają skrzydeł. Teraz sama ich potrzebuje. Juergen Klopp chyba ma rację, mówiąc, że jego nowa praca nie okazała się tylko dobrze płatną emeryturą.

Trela: Trudna rola stratega. Czy Juergen Klopp doda skrzydeł Red Bullowi?

„Mój samochód znał trzy drogi: na stadion, do ośrodka treningowego i do domu. Rzucając trenerkę, przestałem robić to, co zawsze chciałem. Ale to zabrało mnie zbyt daleko od normalnego życia. I w końcu  już go nie miałem. Mimo że odwiedzało nas w Liverpoolu wiele osób, prawie nie miałem dla nich czasu. W ostatnich czterech miesiącach byłem na dwóch weselach. Wcześniej przez 23 lata na żadnym”. Cytaty z niedawnego wywiadu Juergena Kloppa dla „Die Welt” nie sugerują, jakoby po pierwszym półroczu pracy w koncernie Red Bulla, specjalnie ciągnęło go do lasu. Doniesienia o jego możliwym powrocie na ławkę trenerską, które cyklicznie się pojawiają – w ostatnich miesiącach głównie w kontekście Realu Madryt i Romy – na razie trzeba jednoznacznie włożyć między bajki.

Reklama

Jednocześnie jednak Niemiec w nowej roli nie wiedzie życia emeryta. O jego nowym wyzwaniu w austriackim koncernie głośno było zeszłej jesieni, w momencie ogłoszenia sensacyjnej współpracy oraz w styczniu, gdy na lotnisku w Salzburgu hucznie zaprezentowano go jako nowego działacza klubów spod znaku „Czerwonego Byka”. W kolejnych miesiącach o byłym trenerze Liverpoolu było ciszej. Doniesienia z pierwszego pół roku pracy dla koncernu sugerują jednak, że nie ograniczył się, jak niegdyś Gerard Houllier, pełniąc tę samą funkcję, do bycia jedynie twarzą, ambasadorem projektu. Nawet jeśli nie pociąga jeszcze, jak przez lata Ralf Rangnick, za wszystkie sznurki, jego głos znaczy coraz więcej.

„Mam pracę, która mnie angażuje i również jest intensywna. Tyle że jestem w stanie ją znacznie lepiej zorganizować. Moja żona na przykład jest bardzo zadowolona, że możemy planować na dłużej do przodu, co wcześniej nie było możliwe” – opowiadał w „Die Welt”. Niemiecki trener pracę rozpoczął w styczniu od podróży dookoła świata. Odwiedził wszystkie miejsca, w które koncern angażuje się finansowo, chcąc wyrobić sobie ich własny obraz. Oznaczało to konieczność wyjazdów do Japonii, Brazylii, Stanów Zjednoczonych oraz różnych lokalizacji w Europie. Najwięcej uwagi wymagała jednak ta najbliższa mu franczyza z Lipska, będąca flagowym projektem koncernu. I akurat po przyjściu Kloppa przeżywająca najgłębszy od lat kryzys.

MOTYWACYJNE PRZEMOWY

Jeszcze zanim Klopp oficjalnie wstąpił na nowe stanowisko, pracę w Salzburgu stracił Pep Lijnders, jego były asystent z czasów Liverpoolu, któremu kompletnie nie wiodło się ani w krajowej lidze, ani w Lidze Mistrzów. Chwilę później Klopp musiał odpowiadać na pytania o przyszłość Marco Rosego, trenerskiego wychowanka koncernu, który dwie dekady wcześniej grał u niego w FSV Mainz. Były trener Liverpoolu powiedział o nim kiedyś, że „powierzyłby mu własne dzieci”. Nic więc dziwnego, że w Saksonii przeciągano tak długo, jak to możliwe, rozstanie z urodzonym w Lipsku trenere, będącym dla klubu bez tożsamości kimś w rodzaju twarzy. W ciągu kilku miesięcy od ogłoszenia pracy Kloppa w Red Bullu, z koncernem pożegnały się więc dwie jego zaufane osoby. Można sobie wyobrazić lepsze początki.

Jeszcze jednak w czasie, gdy Rose trzymał się w siodle, Klopp pokazał, że nie zamierza być tylko redbullowym misiem z Krupówek. W lutym wraz z Peterem Krawtzem i Zsoltem Loewem, swoimi byłymi asystentami, wizytował Lipsk, by podczas sesji wideoanaliz przedyskutować z miejscowym sztabem główne problemy zespołu. Przed spotkaniem w Moenchengladbach, które okazało się ostatnim Rosego, miał wygłosić przemowę motywacyjną do zespołu. Zszedł również do piłkarzy po porażce w meczu pucharowym z VfB Stuttgart, gdy prowadził ich już Loew. Dokończenie sezonu z byłym asystentem Kloppa na ławce też coś mówi o jego realnym wpływie na zapadające w Lipsku decyzje.

Sęk w tym, że Węgrowi nie udało się uratować pełnych turbulencji rozgrywek. W Pucharze Niemiec odpadł w półfinale, marnując szansę na zdobycie tego trofeum po raz trzeci w trzy lata i wywalczenie europejskiej przepustki. Mimo słabości konkurencji nie tylko nie udało się awansować do Ligi Mistrzów, ale w ogóle do europejskich pucharów. Siódme miejsce w Bundeslidze to najgorsze „Czerwonych Byków” od awansu do Bundesligi w 2016 roku. Dodając kompromitujące odpadnięcie z Ligi Mistrzów już po fazie zasadniczej, z ledwie trzema punktami, wyjdzie obraz sezonu, w którym wszystko poszło źle.

DRENAŻ MÓZGÓW

Przyczyn zapaści jest wiele i zaczęły się na długo przed zaangażowaniem Kloppa. W 2021 roku odszedł z klubu Ralf Rangnick, trener, dyrektor sportowy, wizjoner, główny architekt historii sukcesu klubów Red Bulla w poprzedniej dekadzie. Bez jego know-how szybko okazało się, że nawet mając pieniądze, nie tak łatwo ciągle iść do przodu. Rok później zmarł Dietriech Mateschitz, założyciel i szef Red Bulla. Oliver Mintzlaff, prezes klubu z Lipska, przyprowadzony zresztą przez Rangnicka, zanotował wewnętrzny awans, w ramach przeprowadzanej z konieczności przebudowy struktur koncernu, zostając jedną z najważniejszych osób w firmie, nie tylko w jej działach sportowych. Siłą rzeczy Lipsk stracił dwie postaci pociągające dotąd za wszystkie sznurki. W 2023 roku to samo wydarzyło się w Salzburgu, bo Christopher Freund, wieloletni dyrektor sportowy, został zwerbowany przez Bayern Monachium.

Utrata tak wielu pięknych umysłów i „basiorów” w krótkim czasie okazała się trudna do zrekompensowania. Zwłaszcza że do zmian dochodziło także na innych szczeblach. Z powodu nieporozumień jeszcze z Mintzlaffem, z pracy w Lipsku zrezygnował Markus Kroesche, dyrektor sportowy, który od kilku lat dokonuje transferowych cudów w Eintrachcie Frankfurt, udowadniając fachowość. Oferta Bayernu przekonała Maksa Eberla, by po ledwie kilku miesiącach zamienić Saksonię na Bawarię. Wcześniej w tym samym kierunku powędrował trener Julian Nagelsmann, rekrutowany jeszcze przez Rangnicka. Każda z tych postaci to duże nazwisko w branży i kompetentna postać w swojej działce. Taki drenaż mózgów trudno zrekompensować.

Krótkie ścieżki decyzyjne, które były atutem klubów Red Bulla w czasach Rangnicka i Mintzlaffa, zdecydowanie się wydłużyły w nowej korporacyjnej strukturze. Nie mogąc znaleźć od ręki odpowiednich następców, w koncernie zdecydowano się rozłożyć odpowiedzialność na wiele barków. Lipsk ma więc dziś kilku dyrektorów sportowych pod różnymi nazwami. Nie ma jednak jednego, który trzymałby wszystko w garści. Najwyższy rangą jest Marcel Schaefer, były reprezentant Niemiec i mistrz kraju z VfL Wolfsburg, chwalony przez współpracowników za słuchanie i dostępność, ale to raczej nie jest typ wizjonera, drugiego Rangnicka, twarzy projektu. Po nieudanym sezonie trwa szukanie prezesa, który na miejscu zastąpiłby Mintzlaffa. Szef Red Bulla wciąż jest mocno zaangażowany w sprawy piłkarskie, bywa na stadionie, za sprawą Mario Gomeza, osobistego doradcy, ma swoje oczy i uszy na miejscu. Ma jednak za dużo na głowie, by przechodziły przezeń wszystkie tematy.

TRENER Z NADANIA KLOPPA

W to wszystko wchodzi jeszcze Klopp, nadający się zarówno na wizjonera, jak i głowę wszystkich projektów piłkarskich, niebędący jednak na miejscu. Prezes Salzburga przyznawał niedawno, że na razie jego klub znajduje się na obrzeżach uwagi byłego trenera Liverpoolu, który gościł tam w pół roku tylko dwa razy. Przyjeżdżanie do Lipska raz na kilka tygodni też nie sprawia, że Klopp jest w stanie przypilnować wszystkiego osobiście. Instaluje w klubie zaufanych ludzi, szefem szkolenia młodzieży został właśnie David Wagner, były trener klubów Bundesligi i Premier League, a prywatnie świadek na ślubie Kloppa. Krawietz został włączony do sztabu szkoleniowego, który kończył sezon. To jednak wciąż za mało, by nazwać byłego trenera Liverpoolu jedynym szefem.

Że jego słowo znaczy, pokazały jednak niedawne poszukiwania nowego trenera. Erica ten Haga, wymienianego w mediach jako potencjalnego następcę Rosego, Klopp miał uznać za niepasującego do poszukiwanego profilu. Ostatecznie Holender wylądował więc w Bayerze Leverkusen. Cesca Fabregasa, trenera Como, miał przekonywać osobiście. Namaścił też ponoć Olego Wernera, który faktycznie znalazł w Lipsku zatrudnienie. Postawienie na byłego trenera Werderu Brema powszechnie odebrano z delikatnym rozczarowaniem, ale miał to być pomysł samego Kloppa, który poznał go kiedyś na konferencji trenerskiej w Wiesbaden i spędził z nim długie godziny na fachowej wymianie zdań. W mediach pojawia się nawet zdanie, że Holstein Kilonia, który prowadził kiedyś w II lidze Werner, miał mu przypominać stylem gry jego FSV Mainz sprzed dwóch dekad.

Postawienie akurat na tego trenera także pokazuje, że Red Bull próbuje zerwać z dziedzictwem Rangnicka. Sam Klopp podkreśla, że od czasów obecnego selekcjonera reprezentacji Austrii futbol też już się zmienił. W przeszłości, prowadząc Borussię Dortmund, Klopp był zafascynowany kontrpressingiem i kryciem strefowym drużyn Rangnicka, co sam potem twórczo rozwijał w swoich zespołach. W Liverpoolu przeszedł jednak ewolucję, dokładając do intensywnej gry bez piłki więcej kontroli poprzez ataki pozycyjne. Teraz podobne rozcieńczenie Red Bulla przydałoby się drużynom z jego koncernu. Podczas gdy w Bundeslidze większość drużyn, także odnoszących największe sukcesy, stawiała w minionym sezonie na krycie indywidualne na całym boisku, Lipsk trzymał się strefy i Rangnickowego ustawienia 4-2-2-2. Zespół wyglądał na taktycznie przeczytany przez rywali, a indywidualnie zbyt słaby, by uwolnić się spod ścisłego krycia.

DRUŻYNA WYŻEJ NIŻ EGO

Werner przez Rangnicka na pewno nie byłby brany pod uwagę jako trener Lipska. Zbyt mało wyraźne w jego drużynach jest nastawienie na pressing. Owszem, Werder potrafił szybko atakować po przechwycie, ale uchodził za zespół mający dobrze poukładany atak pozycyjny, co zresztą podkreślał Schaefer na powitalnej konferencji trenera. Jednocześnie nowy trener nie był znany w Bremie z odważnego stawiania na młodzież. Najlepiej świadczy o tym przykład Nicka Woltemadego, który niedawno robił furorę na młodzieżowych mistrzostwach Europy, a Bayern chce za niego płacić Stuttgartowi kilkadziesiąt milionów euro. U Wernera Woltemade nie mógł jednak rozbłysnąć i rok temu nie zdecydował się na przedłużenie kontraktu. A przecież rozwijanie talentów to największa chluba koncernu Red Bulla.

Z tym też chcą jednak w Lipsku trochę zerwać. Już Loew, dokańczając sezon, podkreślał, że celem musi być ponowne zbudowanie zespołu, w którym ego jednostek nie będzie stało na pierwszym miejscu. Piłkarze tacy jak Lois Openda, Xavi Simons czy Benjamin Sesko niewątpliwe mają talent, ale też całymi sobą pokazywali w minionym sezonie, że nie mają już ochoty w Lipsku grać. Kręgosłup zbudowany z piłkarzy grających w Lipsku wiele lat, jak Peter Gulacsi, Willy Orban, Lukas Klostermann, czy Yusuf Poulsen nie gwarantował już drużynie za wiele tak krajowo, jak i międzynarodowo. Nowe talenty myślały natomiast głównie o tym, by jak najszybciej wyfrunąć do silniejszych klubów. Z taką drużyną kibicom trudno było się utożsamiać, a trenerom podbijać świat.

Werner to dziewiąty trener Lipska w ostatnich dziesięciu latach, co pokazuje, że koncern ma deficyty w planowaniu długofalowym. Klopp podkreślał w wywiadzie, że to nie był wariant awaryjny. Początkowo po prostu wydawało się, że nie będzie łatwo wyciągnąć go z Werderu. Miał bowiem kontrakt ważny jeszcze do 2026 roku. Dopiero gdy okazało się, że go nie przedłuży, a klub w odpowiedzi zwolnił go już teraz, do akcji wkroczył Lipsk, który i tak musiał zapłacić zań dwa miliony euro odstępnego.

DŁUGA LISTA ZADAŃ

Nowy trener, w przeciwieństwie do wielu poprzedników, nie miał dotąd nic wspólnego z koncernem Red Bulla. Pracował tylko w klubach z północy kraju i ma wszelkie cechy przypisywane stereotypowo Niemcom z tamtych stron – jest cichy, opanowany i spokojny. Nie będzie raczej porywał tłumów ani wywoływał kontrowersji. Jeśli czymś przekona do siebie młodociane gwiazdki, z którymi przyjdzie mu teraz pracować, to tylko fachowością. Klopp przekonuje jednak, że postawienie na jednego z najmłodszych trenerów w ligach top 5 jak najbardziej jest zgodne z drogą przedsiębiorstwa, które chce dodawać skrzydeł. 37-latek ma już na koncie trzy pełne sezony w Bundeslidze i trzy w 2. Bundeslidze. Jest więc zarówno młody, jak i naprawdę doświadczony.

Najwięcej pracy i tak będą mieli w Lipsku na rynku transferowym. Bez pieniędzy z Ligi Mistrzów, klub będzie zmuszony do sprzedawania gwiazd. Będzie mu też trudniej przebudowywać zespół i przekonywać międzynarodowe talenty, by podpisały tam kontrakt, bez perspektywy gry w Europie. W tym kontekście Klopp może się okazać ważną kartą przetargową. Właśnie jest głośno o tym, że rywalizuje z angielskimi klubami o Harveya Elliotta, swojego byłego zawodnika w Liverpoolu. Tego typu praca może być bardzo potrzebna, jeśli Lipsk ma ostatni nieudany sezon zaliczyć tylko jako wypadek przy pracy.

To jednak tylko jeden z punktów zainteresowań Kloppa. Salzburg właśnie odpadł z Klubowych Mistrzostw Świata już po fazie grupowej i drugi raz z rzędu nie zdobył mistrzostwa Austrii. New York Red Bulls są na razie na granicy strefy play-off w MLS. Paris FC, nowy nabytek koncernu, świeżo awansował do Ligue 1, co będzie niosło za sobą nowe wyzwania. Podobnie jak Leeds United, gdzie Red Bull jest mniejszościowym udziałowcem i sponsorem na koszulkach. Nawet więc jeśli Kloppa przy linii bocznej prędko nie zobaczymy, można mu wierzyć, gdy mówi, że posada w Red Bullu to nie jest dobrze płatna emerytura. Wyzwań nie brakuje, a od postaci takiej jak Juergen Klopp w będzie się oczekiwać kreatywnych rozwiązań i trafnych podpowiedzi.

CZYTAJ WIĘCEJ:

Fot. Newspix

5 komentarzy

Patrzy podejrzliwie na ludzi, którzy mówią, że futbol to prosta gra, bo sam najbardziej lubi jej złożoność. Perspektywę emocjonalną, społeczną, strategiczną, biznesową, czy ludzką. Zajmując się dyscypliną, która ma tyle warstw i daje tak wiele narzędzi opowiadania o świecie, cierpi raczej na nadmiar tematów, a nie ich brak. Próbuje patrzeć na futbol z analitycznego dystansu. Unika emocjonalnych sądów, stara się zawsze widzieć szerszą perspektywę. Sam się sobie dziwi, bo tych cech nabywa tylko, gdy siada do pisania. Od zawsze słyszał, że ludzie nie chcą już czytać dłuższych i pogłębionych tekstów. Mimo to starał się je pisać. A później zwykle okazywało się, że ktoś jednak je czytał. Rzadko pisze teksty krótsze niż 10 tysięcy znaków, choć wyznaje zasadę, że backspace to najlepszy środek stylistyczny. Na co dzień komentuje Ekstraklasę w CANAL+SPORT.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Felietony i blogi

Reklama
Reklama