Reklama

Została tylko Iga. Dwie Magdy zgodnie przegrały na Wimbledonie

Sebastian Warzecha

01 lipca 2025, 22:03 • 4 min czytania 3 komentarze

Mieliśmy trzy zawodniczki w turnieju singla na Wimbledonie. Mieliśmy. Po pierwszej rundzie została nam bowiem tylko Iga Świątek. Magdalena Fręch i Magda Linette przegrały bowiem swoje mecze I rundy, choć obie rywalizowały w niej jako zawodniczki rozstawione.

Została tylko Iga. Dwie Magdy zgodnie przegrały na Wimbledonie

Wimbledon. Magdalena Fręch i Magda Linette odpadły w I rundzie

Iga Świątek wcześniej, po niezłym meczu, pokonała w I rundzie Wimbledonu Polinę Kudiermietową. Wczoraj triumfował z kolei Kamil Majchrzak, który sensacyjnie pokonał Matteo Berrettiniego. Dobrą passę miały kontynuować Magdalena Fręch i Magda Linette. Ale to się, niestety, nie udało. Obie bowiem przegrały swoje mecze I rundy Wimbledonu.

Reklama

Pierwsza na kort wyszła Fręch. I przyznajmy, miała zadanie utrudnione. Dosłownie na dwie, może trzy godziny przed meczem nastąpiła bowiem zmiana rywalki i Anastasiję Potapową, z którą miała Polka zagrać, zastąpiła Victoria Mboko. Eksperci zgodnie wtedy stwierdzili, że… to dla Magdy gorzej. Owszem, Kanadyjka odpadła w ostatniej rundzie kwalifikacji i weszła do turnieju jako „szczęśliwa przegrana”, ale to spory talent, o czym wiadomo od dobrych kilku lat. Potrafi grać szybko, płasko, ma całkiem dobry serwis – ogółem przypomina nieco młodą Venus Williams.

W dodatku jest w najlepszej „100” rankingu WTA, choć ma tylko 18 lat, a to aktualnie udaje się ledwie trzem zawodniczkom na świecie. Victoria jest jedną z nich.

I cóż, na korcie pokazała swój talent, bo Fręch ograła gładko. Trzeba jednak dodać, że w grze Magdaleny nie było widać żadnych z jej atutów. Na co dzień Polka ma ich sporo i nawet jeśli przegrywa, to po walce. Dziś tej walki absolutnie nie było i wynik w pełni to oddaje. Magdalena była gorsza od swojej rywalki właściwie w każdej z najważniejszych statystyk. Kompletnie odstawała i nawet tym, że mogła zupełnie nie znać przeciwniczki od strony taktycznej trudno to uzasadnić. A biorąc pod uwagę, że za moment czeka ją obrona wielu punktów – w zeszłym roku końcówkę sezonu miała świetną, wygrała przecież nawet turniej rangi WTA 500 w Guadalajarze – no to nie jest to najlepszy prognostyk na jej sytuację rankingową.

Magda Linette? Ona faktycznie powalczyła. Za rywalkę miała Francuzkę Elsę Jacquemot, już raczej znaną fanom tenisa, choć aktualnie plasującą się poza setką – na 113. miejscu w rankingu WTA. Linette, co naturalne, była faworytką, ale szybko okazało się, że łatwo jej nie będzie. Pierwszy set był długi, trudny, obfitował w mnóstwo zwrotów akcji. Polka właściwie go wyszarpała, broniąc po drodze pięciu (!) piłek setowych. Ostatecznie wygrała po tie-breaku, ale straciła przy tym ewidentnie mnóstwo sił.

I mimo dość długiej przerwy toaletowej, nie odzyskała ich od razu. W drugiej partii właściwie nie istniała, ugrała tylko jednego gema, a rywalka była po prostu znacznie lepsza. Dopiero w trzecim secie Linette na powrót grała swoje… a być może nawet pierwszy raz w meczu grała swoje, bo tak chyba trzeba by napisać. Nagle atakowała, skracała nieco wymiany, była odważniejsza. Nie udało jej się przełamać rywalki, ale Jacquemot ewidentnie miała z tą grą problemy.

Tyle że Linette kojarzy nam się z jednym – pomyłkami w kluczowych momentach. I te pomyłki przyszły przy stanie 4:4. Kilka błędów własnych, kilka dobrych zagrań rywalki i gem poszedł na konto Francuzki. Polka próbowała jeszcze powalczyć przy serwisie Jacquemot – tak jak pod koniec pierwszego seta, gdy stratę przełamania faktycznie odrobiła – ale to nic nie dało. Jacquemot ostatecznie zamknęła gema, set i mecz. Mecz, który, dodajmy, długimi fragmentami nie stał na wysokim poziomie.

W efekcie w turnieju singlistek została nam już tylko Iga Świątek, która swój mecz II rundy zagra pojutrze.

Magdalena Fręch – Victoria Mboko 3:6, 2:6

Magda Linette – Elsa Jacquemot 7:6 (7), 1:6, 4:6

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

3 komentarze

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama