Reklama

„Szwarga effect”. Dopiero czerwiec, a Arka niemal gotowa na Ekstraklasę

Kamil Warzocha

27 czerwca 2025, 18:55 • 8 min czytania 27 komentarzy

Gdy Arka Gdynia na początku maja wywalczyła awans do Ekstraklasy, jej trener, Dawid Szwarga, mocno tonował nastroje. Duży optymizm widzieliśmy właściwie tylko wśród kibiców, którzy chcieli ten sukces należycie skonsumować. I o ile nikt nie powinien odbierać im do tego prawa, o tyle Szwarga miał przecież rację. Pytanie na koniec czerwca brzmi: co zrobił klub przez prawie dwa miesiące, żeby zwiększyć swoje szanse na pozostanie w elicie?

„Szwarga effect”. Dopiero czerwiec, a Arka niemal gotowa na Ekstraklasę

Doskonale wiem, że na tę chwilę nie jesteśmy gotowi na Ekstraklasę. Ani pod kątem personalnym, ani sztabowym czy organizacyjnym. Pod każdym względem musimy zrobić krok do przodu. To musi jasno wybrzmieć, bo w innym wypadku przygoda w Ekstraklasie potrwa bardzo krótko – powiedział szkoleniowiec Arki tuż po zwycięstwie z Bruk-Bet Termalicą, które zapewniało awans w 31. kolejce (4 maja). Takie słowa nie przez każdego były odebrane dobrze, jakby z poczuciem, że Szwarga grubo przesadza i wręcz publicznie krytykuje własnego pracodawcę.

Reklama

Ale kto chociaż w niewielkim stopniu zna byłego trenera Rakowa i wychowanka Marka Papszuna, ten nie może się dziwić. Szwarga zawsze dąży do tego, żeby w klubie wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jeśli ktoś ma problem z ludźmi zakręconymi na punkcie perfekcjonizmu, z takim trenerem po prostu nie podejmuje współpracy. A że w Arce wiedzieli, na co się piszą, muszą też przyjmować do wiadomości, że dopóki nie będą gotowi na godne granie w Ekstraklasie, przynajmniej jeden człowiek nie da im w tej kwestii spokoju.

Sukces rozsądnych ludzi. O awansie Arki Gdynia

Arka Gdynia z najciekawszymi zbrojeniami wśród beniaminków

Akurat niecałe dwa miesiące to wdzięczny okres, żeby stwierdzić, jakie Arka poczyniła postępy. Co prawda do początku sezonu zostało jeszcze kilka tygodni, ale pamiętajmy, że w Gdyni na awans do Ekstraklasy zanosiło się wcześniej niż w maju, dlatego teoretycznie czasu na budowanie było więcej. I to chyba się sprawdza, bo trzeba uczciwie przyznać, że na polu transferowym ekipa Dawida Szwargi wygląda do tej pory najciekawiej wśród beniaminków. Wystarczy wstępne porównanie transferów:

  • Do Arki przyszli: Aurelien Nguiamba, Dawid Abramowicz, Diego Percan, Dominick Zator, Sebastian Kerk
  • Do Termaliki: Radu Boboc, Rafał Kurzawa
  • Do Wisły Płock: nikt (stan na 27 czerwca)

Oczywiście ilość to jeszcze nie jakość. Sęk w tym, że jak na spokojnie przeanalizujemy dotychczasowe ruchy gdynian, biorąc pod uwagę również osłabienia kadry, kibice na razie mogą spać spokojnie. Zwłaszcza że pokład opuścili tylko zawodnicy z dalszego planu, tacy jak Azatskyi, Borecki czy Majchrzak.

Dawid Szwarga i sztab szkoleniowy Arki Gdynia

To samo chcieliby powiedzieć w Płocku i Niecieczy, gdzie nie skorzystają już z usług kolejno Lewandowskiego i Karaska, czyli postaci kluczowych w drodze do awansu. Ale nie mogą – tam przygotowania do Ekstraklasy na razie przypominają jazdę na zaciągniętym hamulcu, a w przypadku „Nafciarzy” nawet problem z wyjazdem spod garażu.

Kubeł zimnej wody od Szwargi najwyraźniej skutkuje. Nie twierdzimy, że Arka robi lepsze transfery niż połowa klubów z elity, ale prawie przy każdym da się powiedzieć: okej, to ma ręce i nogi. Nawet pogłoski o kolejnych nabytkach mogą budzić pozytywne reakcje, patrz: Robert Ivanov, który ostatnio grał w 2. Bundeslidze i świetnie zna Ekstraklasę z gry dla Warty Poznań. To byłby następny sygnał, że przemyślane zbrojenia wzięli sobie w Gdyni do serca.

A może nam się tylko wydaje, że wygląda to obiecująco? Że papier wszystko przyjmie i niepotrzebnie pompujemy aktualny stan rzeczy? Cóż, na pewno pomoże spojrzenie na każde nowe nazwisko z osobna. Na szczęście Arka pomogła w tym, żeby było kogo i co omawiać.

Prawie każdy transfer ma sens. Na papierze trudno się do Arki przyczepić

Sebastian Kerk – przyszedł do Widzewa jako mocne nazwisko, ale do odbudowania. W pełni zdrowy i przygotowany motorycznie miał gwarantować jakość, co jednak objawiało się trochę za rzadko. Pamiętając, ile sobie po nim obiecywano, nikt w Łodzi za nim nie zatęskni, choć jak na realia beniaminka to wzmocnienie, bez dwóch zdań. Jeśli dopiero wchodzisz do elity, nie możesz narzekać na transfer pomocnika z przeszłością w Bundeslidze, który chociaż raz na kilka spotkań zagra na dobrą notę i zwiększy innym szanse na liczby.

Pokusimy się nawet o tezę, że jeśli 31-letni Niemiec będzie miał wokół siebie poukładany system i nie zawiedzie motywacja, za kilka miesięcy wrócimy do jego tematu z hasłami o rynkowej okazji.

A skoro mowa o okazjach, niewątpliwie taką już teraz można określić Dominicka Zatora. Jak ktoś spojrzy na suchą liczbę minut w poprzednim sezonie, zupełnie bez kontekstu, pewnie popuka się w głowę z pytaniem: dlaczego rezerwowy Korony miałby pomóc Arce? A no dlatego, że przez długi czas leczył uraz spojenia łonowego, ominął zimowy obóz przygotowawczy i tak naprawdę całą rundę wiosenną miał do zapomnienia. Nie przestał grać dlatego, że był słaby. Ba, odkąd trafił do Korony, na prawej stronie obrony prezentował się całkiem porządnie. Szału w ofensywie nigdy nie robił, ale ogółem w grze defensywnej dawał względną stabilność, która czyni go piłkarzem ekstraklasowym.

Zator: Patrzyłem na Daviesa i mówiłem – o ja cię, niemożliwe, że jest tak szybki!

Dawid Abramowicz na drugą stronę linii obrony to też rozsądna decyzja. Swego czasu 34-latek był jednym z lepszych, gdy przychodziło do układania rankingu lewych obrońców Ekstraklasy. Zapewni niezły poziom dośrodkowania, rzuci daleko z autu, na tyłach wylewów raczej nie dokłada. To też jakaś definicja solidności, mimo że ostatniego sezonu w Puszczy Niepołomice nie miał tak dobrego jak poprzednie lata w Radomiaku. W każdym razie Abramowicz ma jeszcze kilka atutów w zanadrzu dla klubów z dołu tabeli, w sam raz na potrzeby i bardziej ograniczony portfel beniaminka.

Jeden transfer można skazać na porażkę. Reszta się broni

Dalej Aurelien Nguiamba, czyli model transferu wyjęty rodem z gry komputerowej. To znaczy: mniejszy klub wchodzący do wyższej ligi ściąga zawodnika, który z jakichś powodów za bardzo nie liczył się pod szyldem jednej z największych marek w rozgrywkach. Kto chociaż raz zagrał w Football Managera, ten wie, że w ten sposób można wyłapać niezłe perełki. A że w Jagiellonii francuski pomocnik rozegrał tylko 887 minut i od dłuższego czasu był bezrobotny, oferta z Arki mogła zabrzmieć ciekawie. Przynajmniej dla niego. Bo dla nas to zaskoczenie w obliczu informacji „Przeglądu Sportowego”, że w Białymstoku rozstali się z Nguiambą między innymi przez długi, jakie zaciągał w szatni.

Wokół piłkarza podobno mieli też krążyć podejrzani ludzie, a to już nie brzmi jak materiał na transfer, który nie przysparza zmartwień. Inne zdanie miał jednak Wojciech Pertkiewicz, który musiał znać ryzyko i opinie z byłego klubu, a i tak dał Francuzowi szansę. Okaże się niebawem, czy zasadną. Haczykiem przy potencjalnie wysokich umiejętnościach jest jeszcze fakt, że Nguiamba od stycznia nie grał w piłkę. Ale to nie powinno być wymówką po pierwszych tygodniach sezonu, gdy 26-latek powinien już złapać odpowiedni rytm.

Z Jagiellonii miał odejść przez długi, dziś jest w Arce. Czy klub wyjaśnił tę sprawę?

No i, jak na razie, transfer ostatni. Czyli Diego Percan, łowca nagłówków z Barcelony B. Los takich piłkarzy, którzy w rezerwach „Dumy Katalonii” zderzają się w pewnym momencie ze ścianą, to norma. Akurat Percan nawet nie liznął futbolu w La Liga, dlatego po wygaśnięciu kontraktu został zdefiniowany przez rynek jako „Hiszpan z trzeciej ligi”. Nie „piłkarz Barcelony, ktoś pomiędzy A i B”, jak w przypadku alternatywnych przykładów z przeszłości, czyli Ferrana Jutgli albo Fermina Lopeza. Jeden był sondowany kiedyś przez Miedź, a drugiego proponowano w Rakowie. Jednak w obu historiach nastąpił moment zwrotny, jakim były debiuty w pierwszym zespole. A to czynnik, który wyrzuca z gry o podpis kluby Ekstraklasy.

Dlatego barcelońska magia przy transferze Percana właściwie nie istnieje. Odrzucamy na bok nazwę, patrzymy w statystyki, metrykę, wiek, opinie, no i… mamy pierwsze poważne „ale” przy transferach Arki. Z jednej strony to paradoks, że uczeń Papszuna ściąga napastnika mającego 179 centymetrów wzrostu. Z drugiej – to piłkarz po zerwaniu więzadeł krzyżowych, który w dodatku nie wyróżniał się w rezerwach Barcelony przed kontuzją. W jego ocenie nie pomaga też fakt, że zanim stracił niemal cały sezon 2024/2025, szczytem jego osiągnięć było strzelenie ośmiu i pięciu goli w poprzednich kampaniach. Naprawdę mocno się zdziwimy, jeśli ten ruch Arce wypali.

Arka nie przespała ostatniego okresu. Dzieli ją jeden ruch od szkolnej szóstki

Odpowiadając na rozważania z początku, czy w ostatnich tygodniach Arka zwiększyła swoje szanse na utrzymanie w Ekstraklasie – tak, jak najbardziej. A przynajmniej dała nam powody, żeby tak sądzić. Bo oprócz sensownych nabytków klubowi udało się utrzymać zespół we wcześniejszym kształcie. Choćby Szymon Sobczak, który miał zapełnić lukę po Czubaku i dorobił się 13 trafień, nigdzie się nie rusza. Tak samo Joao Oliveira (5 goli i 5 asyst), z którym Arka przedłużyła kontrakt. Nie inaczej jest z innymi, też ważnymi zawodnikami: Vitaluccim, Skórą, Gaprindaszwilim, Navarro (też przedłużona umowa) czy Gojnym. Nie wspominając o Marcjaniku czy Kike Hermoso, którzy również zostają na kolejny rok.

A zatem Arka nie tylko ładnie dozbroiła się w czerwcu, ale też zabezpieczyła (jeszcze w maju) przyszłość kluczowych postaci. Patrząc na to, że do startu ligi zostały trzy tygodnie, a przed Arką dopiero drugi sparing, trzeba przyznać, że trio Szwarga-Pertkiewicz-Nikitović zapracowało na pochwały. Każda z pozycji jest dobrze obsadzona, jest nacisk na piłkarzy bardziej doświadczonych, trener ma czas na poukładanie klocków, a przecież jest pod tym względem specyficzny i wymagający jak Marek Papszun. – Brakuje nam dwóch ruchów i ta kadra będzie zamknięta. Szukamy  zawodników, którzy będą w stanie od razu wejść do zespołu, nawet jeśli do końca nie będą znać zasad – przyznał ostatnio 34-latek.

Tak naprawdę Arce do wzorowej oceny w okresie przygotowań brakuje tylko jednej rzeczy. Chodzi o dodatkowego napastnika, nad którym klub zresztą pracuje. A że ma na to komfortową przestrzeń czasową, nie musi łapać się byle jakiej opcji. Na przykład Bartosza Białka, którego temat Nikitović ostatecznie odrzucił. I tym samym chyba możemy odbić się od majowej deklaracji Dawida Szwargi, przyznając, że w teorii Arka jest niemal gotowa na Ekstraklasę. To mały sukces, zwłaszcza że część klubów pod koniec czerwca dopiero budzi się z wakacyjnego snu.

Ale żeby nie było, że rzucamy klątwę, dodamy jeszcze „spokojnie”. Wiele pokażą sparingi, a tych gdynianie mają zaplanowanych jeszcze pięć: po porażce z GKS-em Tychy (0:2) na rozkładzie została Miedź Legnica, Pogoń Szczecin, Chojniczanka Chojnice, Piast Gliwice i Hapoel Jerozolima. Później w ramach ekstraklasowej inauguracji, po pięciu latach od spadku, ekipa z Gdyni zagra z Motorem Lublin.

WIĘCEJ O POLSKIEJ PIŁCE:

Fot. Newspix/ArkaGdynia

27 komentarzy

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama