Reklama

Nowa królowa Paryża jest z USA! Coco Gauff lepsza od Aryny Sabalenki

Sebastian Warzecha

07 czerwca 2025, 18:16 • 7 min czytania 28 komentarzy

Na kort Philippe’a Chatriera wyszły dziś dwie najlepsze tenisistki świata. To nie opinia, to fakt. Aryna Sabalenka – numer jeden rankingu WTA – grała o swój czwarty wielkoszlemowy tytuł. Przeszkodzić próbowała jej Coco Gauff – rankingowa dwójka – która w Paryżu po raz drugi znalazła się w finale. Innymi słowy: nie tylko można było, ale wręcz należało wyczekiwać wielkiego meczu. I o ile finały kobiet w Paryżu w ostatnich latach – za sprawą dominacji Igi Świątek – potrafiły rozczarować poziomem, o tyle ten dostarczył. To był po prostu fantastyczny spektakl. 

Nowa królowa Paryża jest z USA! Coco Gauff lepsza od Aryny Sabalenki

Coco Gauff najlepsza w Paryżu! Sabalenka pokonana

Reklama

Starcie najlepszych na świecie

Gdy obie wyszły na kort, wyglądały podobnie. Skupione, pełne uwagi i wyrysowanej na twarzach determinacji. Nic dziwnego, dobrze w końcu wiedziały, o co grają. Żadna jeszcze nie triumfowała na paryskich kortach, choć Gauff wiedziała, jak gra się tu w finale – w 2022 roku przegrała na tamtejszej mączce z Igą Świątek. Dla Sabalenki był to pierwszy finał we Francji i szansa na czwarty tytuł wielkoszlemowy. Dwa zdobyła już w Australii, jeden w Nowym Jorku, gdyby wygrała i w Paryżu, brakowałoby jej tylko Wimbledonu.

W finałach wielkoszlemowych Aryna do tej pory grała pięciokrotnie. Trzy z nich wygrała. Wyjątki? Amerykanki. W tym roku w Australian Open pokonała ją Madison Keys, a dwa lata temu na US Open… Coco Gauff. Trudno byłoby jednak powiedzieć, że miałaby z tego wyniknąć jakaś mentalna przewaga dla Coco. To inna nawierzchnia, inny turniej, półtora roku później. W dodatku w ich meczach bezpośrednich było przed dzisiejszym starciem 5:5, choć ostatnie spotkanie – niedawno, w finale w Madrycie – wygrała Aryna.

Generalnie: na remis.

Gauff miała na pewno inną przewagę – jest jedną z niewielu tenisistek w tourze potrafiących dobrać się Sabalence do skóry. Znakomicie adaptuje się bowiem do warunków na korcie i tego co proponuje rywalka. Potrafi zmieniać tempo gry, jest w stanie utrzymywać piłkę w wymianach, zmuszać rywalki do błędów, ale i przycisnąć, gdy trzeba. Niemniej wciąż ma słabe strony. Jej serwis bywa nieregularny, forehand wciąż potrafi szwankować. Często poddaje się też nerwom. Ale Sabalenka również – widzieliśmy to w meczu z Igą Świątek, gdy z przewagi 4:1 w I secie zrobił się tie-break, a drugiego Białorusinka przegrała. Dopiero w trzecim wyszła na swoje.

Dziś scenariusz tego meczu był podobny. No, z jedną różnicą.

Powtórka z półfinału

Coco Gauff w poprzednim meczu miała łatwiejsze zadanie. Grała co prawda z rewelacją gospodarzy, Lois Boisson, która zaskoczyła już kilka faworytek, ale w półfinale była ewidentnie zmęczona i nie potrafiła poradzić sobie z pewną grą Amerykanki. Ta – choć zmuszona momentami do wysiłku – wygrała więc 6:1, 6:2. Aryna Sabalenka za to trafiła na Igę Świątek i to był mecz przez dwa sety wprost znakomity. W pierwszej partii Białorusinka prowadziła już 3:0 i 4:1 z podwójnym przełamaniem, ale Świątek się obudziła, odrobiła straty i doprowadziła do tie-breaka. W nim lepsza była Aryna, ale w drugim secie to Świątek zrobiła swoje. Dopiero w trzeciej partii Polki jakby nie było na korcie, przegrała gładko.

Pierwsze dwa sety dzisiejszego meczu były właściwie kolejną odsłoną tego, co obejrzeliśmy w czwartek.

Otwierająca mecz partia? Aryna zaczęła znakomicie, zyskała przewagę na korcie, przeważała w każdym elemencie gry. A potem co? Przegrała trzy gemy z rzędu, straciła całą przewagę. Ale że po drugiej stronie siatki stała Coco Gauff, to serwis Amerykankę zawiódł i zamiast zrobić 5:4 dla siebie i wywrzeć presję na rywalce, to ponownie straciła serwis. Czy Sabalenka to jednak wykorzystała? Nie no, gdzie tam! Miała co prawda dwie piłki setowe, ale obie te wymiany przegrała. A potem Coco dostała pięć break pointów. I z piątego finalnie skorzystała.

Wiecie, co się stało w kolejnych dwóch gemach? Jasne, że wiecie – obie jeszcze po razie straciły serwis. I finalnie doszły, choć bardzo okrężną drogą, do tie-breaka. A w tym też nie brakowało zwrotów akcji. Tym razem to Gauff wysforowała się na prowadzenie po kilku znakomitych akcjach. Potem jednak przegrała jedną wymianę po prostym błędzie, kilka innych straciła, bo świetnie grała Sabalenka i od stanu 5:3 doszła do 5:7. Sabalenka tym samym wygrała pierwszego seta.

Napiszmy jednak ważną rzecz: w tym momencie to był już znakomity mecz. Godny finału. Owszem, nadal zdarzały im się pomyłki, ale większość z nich wynikała z genialnej gry rywalki, dopiero potem nerwów.

Druga partia była jednak głównie popisem Coco, nie obu. To ona wygrała ją 6:2. I w tym momencie meczu wyraźnie było widać to, o czym pisaliśmy – Gauff zaczęła rozumieć, co musi robić, by wygrać. Utrzymywała piłkę w wymianach, mieszała tempem zagrań, nie spieszyła się. A to zagrała slajs, a to blisko siatki, by potem wyminąć Sabalenkę. Kontrolowała sytuację, ona dyktowała warunki, choć niekoniecznie siliła się na bardzo ofensywną grę. Robiła to w pewnym sensie z tylnego siedzenia – zostawiała nieco pola Białorusince, tym bardziej, że widziała, jak jej gra ją irytuje. I jak oddziałuje na kolejne zagrania Sabalenki, która czuła presję i coraz częściej myliła się w prostych sytuacjach.

Coco w dodatku znakomicie zaczęła czuć się w gemach Białorusinki. Serwis Aryny – na ogół jej wielka broń, nawet na kortach ziemnych – nie działał tak dobrze, jak zwykle. Do tego Amerykanka jest świetną returnującą. W drugim secie tego meczu to pokazała. Choć sama straciła podanie raz, to aż trzykrotnie przełamała rywalkę. I zgarnęła seta, wyrównując stan rywalizacji. Dokładnie tak, jak zrobiła to w 2023 roku w US Open, gdzie przegrała pierwszą partię, ale wygrała kolejne dwie.

Pozostawało pytanie, czy zrobi to też w Paryżu?

Nowa królowa! Coco Gauff po raz pierwszy

Stres, trudne warunki pogodowe, świetnie grająca rywalka po drugiej stronie siatki. Umyślnie nie piszemy, która rywalka, bo obie miały w trzecim secie fazy. Ba, doszło do tego, że momentami łatwiej grało im się przy serwisie przeciwniczki, niż przy swoim. Szczególnie Coco Gauff. To ona jako pierwsza wyszła na prowadzenie, gdy w trzecim gemie stosunkowo gładko przełamała Sabalenkę. Wyglądało to trochę tak, jakby Amerykanka w miarę trwania spotkania zrzuciła z siebie rdzę, a ta przylgnęła do Aryny – bo to ona grała tak, jak Gauff na początku. Myląc się stosunkowo regularnie, spóźniając do zagrań i mając problemy ze świetną grą Coco.

Ale ten mecz nie mógłby się obyć i tu bez zwrotów akcji.

Sabalenka bowiem się przebudziła. Ledwie wybroniła gema przy 1:3 – przegrywałaby z podwójnym przełamaniem, gdyby jej się to nie udało – a chwilę później docisnęła na returnie. I przełamała Coco. Co jej to dało? Absolutnie, kurczę, nic. Coco po chwili przełamała ją do zera, a potem pozostało jej dociągnąć ten mecz do końca. Czy to było łatwe zadanie? Nie no, gdzie. Nie tego dnia, nie na tym korcie, nie z tą rywalką. Owszem, swój serwis na 5:3 wygrała dość gładko, potem próbowała zaatakować przy serwisie Aryny, ale nie zdołała jej przełamać.

A później przyszedł jej serwis. Grała pod wiatr, miała problemy. Ale wypracowała sobie piłkę meczową, którą… Sabalenka zamknęła absolutnie IDEALNYM returnem. Jej forehand wpadł w narożnik tak, że mógłby służyć za wzorzec returnu umieszczony w Sevres. Po chwili Aryna miała nawet break pointa i spróbowała powtórzyć ten return. Ale tym razem trafiła w aut. Chwilę później – w siatkę. I Coco po raz drugi była o punkt od tytułu.

Ale tym razem nie było genialnego returnu. Nie było Sabalenki, która oddala zagrożenie, choć przez moment obie myślały, że jedno z zagrań Amerykanki wyleci w aut. Nie wyleciało, a po chwili Białorusinka wyrzuciła piłkę poza linię. Nie było więc kolejnych wymian. Była za to radość, ogromna radość Coco Gauff.

To ona okazała się najlepsza w Paryżu. Trzy lata po swoim pierwszym finale i dobrze ponad rok po triumfie w US Open ma drugi tytuł wielkoszlemowy. Dołącza tym samym do Aryny Sabalenki (trzy) i Igi Świątek (pięć), potwierdzając, że to jest aktualnie Wielka Trójka kobiecego tenisa.

Coco Gauff – Aryna Sabalenka 6:7 (5), 6:2, 6:4

Fot. Newspix

Czytaj więcej o tenisie:

28 komentarzy

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Polecane

Reklama
Reklama