Reklama

Legia Warszawa zostawiła Goncalo Feio jak konkubina patologicznego faceta

Szymon Janczyk

25 maja 2025, 22:36 • 8 min czytania 164 komentarzy

Nie da się celniej opisać relacji Legii Warszawa z Goncalo Feio niż tak, że był to konkubinat z rodzaju tych, jakie oglądamy w paradokumentach. Historia jak z marginesu społecznego. Ona dawała mu szansę za szansą, wierząc, że w końcu go naprawi. Bo przecież kocha. Może i bił, ale przecież nie codziennie, w dodatku zawsze przepraszał i obiecywał poprawę, całując w czółko. Legia miała to szczęście, że jednak się otrząsnęła. Nie wszystkim się to udaje.

Legia Warszawa zostawiła Goncalo Feio jak konkubina patologicznego faceta

Goncalo Feio odchodzi z Legii Warszawa. Jedyna słuszna, racjonalna decyzja. Zaraz pewnie zlecą się ci, których portugalski bajerant kupił narracją o fatalnej kadrze, która realnie zamknęła mu drogę do walki o tytuł w okolicach Święta Niepodległości, ale może jednak pora zauważyć, że istniały też inne aspekty oceny pracy trenera niż mielenie enty raz tego, że Feio kadrę układał, zachwalał i dopiero, gdy okazało się, że nie potrafi osiągnąć z nią niczego więcej niż piąte miejsce w stawce, okazała się ona wytłumaczeniem wszelkich niepowodzeń.

Reklama

Bo tak to właśnie z Goncalo Feio było. Nawet gdy pokazywał lepszą twarz, nawet, gdy był merytoryczny, to zawsze tylko i wyłącznie w taki sposób, który miał dowieść światu, że on zrobił wszystko dobrze i niepowodzenie jest zrządzeniem losu. Albo winą kogokolwiek, kto akurat przechodził obok z tragarzami. Z toksycznymi ludźmi nie zbuduje się niczego — ani w codziennym życiu, ani w klubie piłkarskim.

Goncalo Feio odchodzi z Legii Warszawa. Jedyne słuszne rozwiązanie

Powiedzmy to wprost — większą niespodzianką było, że Legia Warszawa w ogóle rozważa pozostawienie Goncalo Feio na stanowisku, niż to, że trenera jednak spuszczono na drzewo. Michał Żewłakow dał się wypuścić, błąd nowicjusza. Wystarczyło, że Goncalo na parę tygodni założył maskę, prawił wszystkim dookoła komplementy i był powściągliwy w narzekactwie, żeby nowy dyrektor sportowy zachował się jak masa poprzedników i uwierzył, że teraz to już na pewno Goncalo się zmienił.

Nie, żebym nie wierzył w to, że ludzie się zmieniają. Zmieniają się, głównie na bazie życiowych doświadczeń. Ten konkretny przypadek był jednak o tyle problematyczny, że doświadczeń to Goncalo miał aż nadto i długofalowej poprawy nie stwierdzono. Miał się wyciszyć po tym, jak opluł panią ochroniarz na Wiśle Kraków, nie wyszło. Miał zmienić podejście, gdy wyleciał z Rakowa Częstochowa za sprowokowanie bójki w sztabie, nie wyszło. Parokrotnie miał spokornieć w Motorze Lublin, też się nie udało. Wreszcie w Legii Warszawa obiecywał poprawę gdy:

  • zaczynał pracę,
  • machał środkowym palcem kibicom Brondby,
  • naskoczył na właściciela klubu w Szwecji…

I tak dalej, i tak dalej. Wciąż tylko słyszeliśmy: oj, może i wariat, ale swój, kochany. Gdy ma dobry dzień, można jeść mu z ręki. Taki dobry trener, po prostu czasami mu odbija. Może jednak nie taki dobry, skoro odbija? Zastanówmy się chwilę, jak często słyszymy o tym, że dowolny dobry trener odstawia podobne cyrki w jakimś miejscu na świecie. Lista gagatków, którzy łączą pracę na dobrym poziomie z regularnymi patologicznymi odpałami, jest raczej krótka. Możliwe, że zawiera tylko jedno nazwisko (podpowiem, że zaczyna się na „F”).

Z prostego powodu — nikt takich ludzi nie zatrudnia w poważnych miejscach, kończą na peryferiach futbolu, jako co najwyżej ciekawostki. Ciężko sobie wyobrazić, żeby trener Slavii Praga, Club Brugge, Bodo/Glimt, Slovana Bratysława, Young Boys czy jakiegokolwiek innego topowego zespołu, co kilka miesięcy prowokował dyskusję o tym, jak się zachował, bo o topowych ligach w Europie nawet nie mówię. I nie wyskakujcie, proszę, z Jose Mourinho, bo on był cynikiem, nie chamem, który rzuca w ludzi przedmiotami, pluje na nich, obraża ich, wyzywa, zniechęca do siebie.

Wszystkie odloty Goncalo Feio

Dlatego to, jakim trenerem jest Goncalo Feio, nie miało żadnego znaczenia. Każdy szanujący się klub mając do wyboru najlepszego trenera świata, który zostawia po sobie pożogę i ciut gorszego trenera, z którym da się normalnie żyć, wybierze tego drugiego. Na naszym podwórku Jagiellonia i Lech też udowodniły, że można rozwinąć zespół nawet bardziej niż zrobił to Goncalo, nie wywołując przy tym nawet ułamka skandali, które wywołał ten „dobry trener, ale”.

Zresztą dajmy spokój z klubami. Zrobi to każdy człowiek w pracy, w domu, w gronie znajomych. Takie otoczenie zawsze ściąga wszystkich w dół i tak przecież było z Feio.

Zostawmy to, co mówią piłkarze, bo piłkarze Motoru też swego czasu szli za Goncalo w ogień. Od samego początku pracy Feio w Legii słyszeliśmy o nieustannych problemach z ludźmi, którzy musieli z nim działać. Nie miało znaczenia, czy mówiliśmy o dziale medycznym, czy pionie sportowym — scysję trzeba było brać za pewnik. Zdążył pokłócić się z trenerem współpracującej z Legią Pogoni Grodzisk Mazowiecki, dobrze żyjącego z Legią Radomiaka czy konkurującego z nią Rakowa.

To było życie w nieustannym oczekiwaniu na konflikt. Zupełnie jak we wspomnianym patologicznym konkubinacie — możesz mieć chwilę spokoju, ale nie uwolnisz się od świadomości, że zaraz nadejdzie ten gorszy dzień, w którym problem z niczego wybuchnie ci w twarz.

I zupełnie jak w takim związku: krótki moment szczęścia sprawiał, że puszczało się koło ucha całe codzienne piekło. Goncalo Feio wygrał Puchar Polski, osiągnął ćwierćfinał Ligi Konferencji, więc zasłużył na szansę — padało, bo mało kto pamiętał, że jesienią Feio był już spakowany i uratowało go tylko to, że akurat miał jeszcze za sobą kibiców, których napuścił na resztę klubu, byle tylko nie wyjść na winnego niedotrzymanego słowa.

Bo gdy wyszło, że w sumie tego Migouela Alfarelę to typował na gwiazdę ligi, Jean-Pierre’a Nsame wychwalał, Kacpra Chodynę osobiście polecał, było już za późno. Goncalo ogrzewał się w blasku za transfer Rubena Vinagre, lecz był to blask płonącego ogniska, na którym dogorywali ludzie, z którymi dopiero co szedł pod rękę. Schemat się powtarzał, na stosie lądowały kolejne ciała, wystarczyło tylko odpowiednio dobrać statystyki, podsuwać właściwe hasła i udawało się przykryć wszelkie niedoskonałości.

Feio, Mozyrko, Zieliński – od współpracy do wojny. Kulisy konfliktu w Legii

Mowa-trawa towarzyszyła Feio na każdym kroku. Ostatnią bujdą, którą zweryfikowało życie, było to, że jest w stanie umrzeć za Legię, zrezygnować z wszystkiego, byle tylko budować chwałę tego klubu. Okazało się, że nie jest w stanie nawet podpisać zaproponowanego mu kontraktu i spróbować współpracować, bo jeśli nie dostosuje się wszystkiego pod niego, to nie potrafi się odnaleźć. Sam zainteresowany oczywiście się wykpi, że to dla dobra klubu, z miłości, ale dziwne, że to dobro nie może być zdefiniowane przez nikogo innego.

Inna sprawa, że ciężko uznać, że na dobro klubu znacząco wpłynie to, że Goncalo Feio wskaże członków pionu medycznego. Kończy się to dokładnie tak, jak w Motorze Lublin — Goncalo poszedł na kozaka, przelicytował, przejechał się, oceniając swoje możliwości i swoją pozycję. To też niezbyt dobrze świadczy o kimś, kto w swojej pracy polega między innymi na właściwej ocenie możliwości, czy obecnej sytuacji.

W całym trenerskim światku zdarzają się tarcia, kwasy, zatargi i spięcia. Nikt nie funkcjonuje w idealnej symbiozie. Myślicie, że Adrian Siemieniec i Łukasz Masłowski są we wszystkim zgodni i każdą sprawę załatwiają w pięć minut? To oczywiste, że ludzie mają różne wizje, że walczą o swoje wpływy, lecz dziewięćdziesiąt dziewięć procent dobrych trenerów nie pali przy tym każdego mostu, nie idzie z bagnetem na czołgi, jak Goncalo. Dobry trener jest w stanie przyjąć, że nie ma racji i czasem stanąć z boku. U Feio nawet pójście na kompromis było po to, żeby potem wyciągnąć ten fakt w czyimś gorszym momencie, zdzielić go nim od tyłu.

Biorąc to wszystko pod uwagę, nie jestem zdziwiony, że Legia Warszawa uznała, że w sumie to nie musi się o nic prosić, bo bez problemu znajdzie porównywalnego trenera bez wszystkich „ale” czających się za rogiem; że nie trzeba wpisywać w kolejną umowę coraz bardziej skomplikowanych klauzul wizerunkowych, dotyczących czyjegoś zachowania. Można po prostu takiej umowy nie podpisywać.

I tak wystarczająco już dała się ośmieszyć, gdy w świat poszło, że to Feio — facet, który główny cel przegrał w 1/3 sezonu — stawia ją pod ścianą. Dla Michała Żewłakowa dobrze, że z urzędu ma pozytywny PR i prasę, bo gdyby nie miał, to zaraz przeżywałby pierwsze walcowanie, że pracę zaczął od takiego zamieszania z trenerem, że na półtora miesiąca przed startem w pucharach go po prostu nie ma. Negocjacje z Feio zabrały mu cenny czas na załatwienie innych opcji.

W tym wszystkim nie należy oczywiście zapominać, że Goncalo można krytykować za to, jak się zachowywał, jak rozmawiał czy jakie wyniki osiągał, lecz to samo trzeba zrobić z całą wierchuszką, bo Feio to tylko roczny wycinek trwającej od dawna degrengolady klubu. Legia od czterech sezonów nie tyle nie walczy o mistrzostwo, ile oddala się od mistrzostwa w zastraszającym tempie. Strata do lidera wynosiła już cztery, dziewięć, teraz szesnaście punktów.

Z innym trenerem mogłaby znów oscylować w granicach sześciu oczek, ale wciąż nie pozwalałoby to realnie walczyć o tytuł. Tak, jak robiły to Lech z Rakowem czy nawet Jagiellonia ze Śląskiem. Nie jest więc tak, że trener to jedyny winny, ale nie jest też tak, że żadnej winy w nim nie ma i to, co dzieje się z Legią jako taką, w pełni usprawiedliwia wszystkie niepowodzenia, które zafundowała nam drużyna prowadzona przez Feio.

Jeśli coś trzeba zmienić, to nie tylko trenera, ale i podejście do tego wszystkiego, do prowadzenia klubu. Bo gdyby było ono właściwe, to nikt przecież nie pokusiłby się nawet o zatrudnianie na stanowisku trenera takiego człowieka.

WIĘCEJ O LEGII WARSZAWA NA WESZŁO:

SZYMON JANCZYK

fot. FotoPyK

164 komentarzy

Nie wszystko w futbolu da się wytłumaczyć liczbami, ale spróbować zawsze można. Żeby lepiej zrozumieć boisko zagląda do zaawansowanych danych i szuka ciekawostek za kulisami. Śledzi ruchy transferowe w Polsce, a dobrych historii szuka na całym świecie - od koła podbiegunowego przez Barcelonę aż po Rijad. Od lat śledzi piłkę nożną we Włoszech z nadzieją, że wyprodukuje następcę Andrei Pirlo, oraz zaplecze polskiej Ekstraklasy (tu żadnych nadziei nie odnotowano). Kibic nowoczesnej myśli szkoleniowej i wszystkiego, co popycha nasz futbol w stronę lepszych czasów. Naoczny świadek wszystkich największych sportowych sukcesów w Radomiu (obydwu). W wolnych chwilach odgrywa rolę drzew numer jeden w B Klasie.

Rozwiń

Najnowsze

Reklama

Ekstraklasa

Reklama
Reklama