Za nami 31. kolejka Ekstraklasy – krótsza ze względu na piątkowy finał Pucharu Polski i ze znamionami przedwakacyjnych nastrojów. Niektórym grać się już ewidentnie nie chce, dwa kluby nadal ścigają się o mistrzostwo, dwa inne walczą o trzecie miejsce. A jeden, ten z dołu tabeli, zaryzykował i sprawdził, ile może wytrzymać psychika bramkarza, który co prawda kiedyś wplątał się w wiejską bijatykę, ale nie dostał osiem razy w szczękę.
Nic nie mogło przebić meczu Lecha z Puszczą. Raków zrobił swoje i wygrał ze Stalą, Jagiellonia znowu się potknęła i balansuje na krawędzi podium, ważne derby wygrał Śląsk, ale to właśnie od wpierdzielu 8:1 musimy zacząć.
Kozacy i badziewiacy. Lech z kosmosu!
W zestawieniu kozaków i badziewiaków rzadko kiedy jest tak łatwo, jeśli chodzi o dobór zawodników. Zwłaszcza do tej drugiej grupy, gdzie często trzeba wybierać między dwójkowiczami czy trójkowiczami bez większych kompromitacji na koncie. Co innego teraz, gdy cały zespół zasłużył na pałę do dziennika, choć stwierdziliśmy, że akurat do jedenastki warto dołożyć piłkarza Piasta, wyrwanego z plaży w klapkach.
Ale oczywiście nie byłoby tej rozwałki, gdyby nie odpowiednie nastawienie Lecha. Potencjalny mistrz Polski ustrzelił pięć sztuk w 45 minut, a potem się nie hamował. Szedł po kolejną i kolejną, bez przerwy, póki starczyło sił. Ale jakie to były bramki! Gholizadeh robił takie rzeczy, że w Iranie pewnie niejeden fan piłki krzyknął “irański Messi”, a Sousa tak się bawił, że swoją cenę transferu podbił o jakieś kilkaset tysięcy euro.
Ależ to uderzył Ali Gholizadeh. Oglądanie go w akcji to czysta przyjemność. Umiejętnościami technicznymi zdecydowanie przerasta całą Ekstraklasę #LPOPUN
pic.twitter.com/sTc5qUA16L— Mikołaj_Duda (@Mikolaj_Duda) May 3, 2025
Błyszczeli też inni, na czele jeszcze z Pereirą (występ na miarę numeru 1 na swojej pozycji w lidze) i Ishakiem, który mimo że rozgrywa najlepszy sezon w barwach Kolejorza, Koulourisa w klasyfikacji strzelców raczej nie dogoni. Ale i tak czapki z głów, że Szwed ładuje ostatnio gola za golem, a “ostatnio” znaczy “6 meczów z rzędu”. Teraz dublet, poczucie dobrze wykonanego zadania i wciąż trwający atak na wykręcenie osobistego rekordu.
Po takim meczu nie da się wystarczająco nachwalić piłkarzy Lecha, szczególnie tych z ofensywy. To był ich wielki dzień i przygrywka w stronę Rakowa, że do skuteczności potrafią jak nikt inny w Polsce dokładać efektowność. Czy ten pokaz siły przyczyni się do mistrzostwa – nie wiemy, ale ostatnie trzy drużyny na rozkładzie Lecha mogą zadrżeć po tym, co stało się z Puszczą. I może dzięki temu będzie Kolejorzowi łatwiej.
Błysnął Śląsk, ale może dać to niewiele
Żeby nie było, że show skradli wyłącznie piłkarze Lecha, warto docenić małą delegację Śląska Wrocław. Śląska, który jest jedną nogą w 1. lidze, ale jakąś częścią stopy drugiej trzyma się jeszcze nadziei na utrzymanie. Naszym zdaniem są one nikłe, powtarzane przez kibiców na wyrost, bo wrocławianie musieliby wygrać do końca wszystko, a rywale, np. Zagłębie Lubin czy Lechia Gdańsk, potykać się w każdej kolejce. Ale niech mają, niech się napędzają, jeśli mają grać tak jak w derbach Dolnego Śląska. Do bycia w kozakach, tak na otarcie łez, to wystarczy.
Świetny mecz zaliczył Szota, który na początku sezonu znajdował się przecież na marginesie, a solidną robotę zrobił też Leszczyński, który niedawno miał mecze z serii “ja dziś swoim nie pomagam”. Dobrze więc było zobaczyć bramkarza Śląska z formy wicemistrzowskiej, ale szkoda, że tak późno. Bo te pojedyncze wyskoki, takie jak Szoty okraszone w dodatku bramką, mogą zapisać się w historii jako… no właśnie, pojedyncze wyskoki przy okazji wracania do derbów.
Na koniec, przy okazji kozaków, warto wspomnieć o premierowej nominacji dla Oskara Pietuszewskiego, który strzelił Górnikowi całkiem ładnego gola. Nie dało to zwycięstwa, “Jaga” komplikuje sobie rywalizację z Pogonią o trzecie miejsce w tabeli, ale ten indywidualny występ to trochę osobna historia. Mieć 16 lat i trafić do tej jedenastki? Super sprawa. Z jednej strony wydaje się, że to dopiero początek, a z drugiej, że początek końca, bo przecież przy odpowiednim rozwoju swojego potencjału młody piłkarz za długo w Ekstraklasie nie pogra.
Kozacy i badziewiacy. Puszcza nie zasługuje nawet na słowo “badziewie”
Skoro prawdziwych mężczyzn poznaje się po tym, jak kończą, Puszcza poszła krok dalej i zapisała się w historii. Naprawdę rzadko zdarza się, żeby 11 piłkarzy z jednego klubu zasłużyło na obecność w badziewiakach, a ekipa trenera Tułacza potrafiła tego dokonać. W sam raz na pożegnanie z Ekstraklasą, oby, bo takich parodystów nie chcemy już w elicie oglądać. Było miło, fajnie, przaśnie, ale 2025 rok to czas, żeby powiedzieć: sorry, żegnajcie.
Powiedzieć, że Lech przejechał się po Puszczy jak walec, to za mało. On ją rozciągnął na każdą ze stron, przeżuł, poszatkował, znowu rozwalcował, aż wreszcie zapakował do worka i wyrzucił do kubła z podpisem “1. liga”. Mało który piłkarz na najwyższym poziomie ma okazję przeżyć porażkę w takim rozmiarze, tracąc aż 8 goli w jednym meczu. Nie takim tuzom zdarzało się to w dwumeczach Ligi Mistrzów, ale żeby w ciągu 90 minut? Nie ma bardziej wyraźnego sygnału, że nie nadajesz się do rywalizacji.
Ten mecz trochę wymykał się logice, bo Puszcza niby chciała zagrać odważniej, atakując Lecha. Mrozek miał zatem trochę roboty, ale to musiało mieć swoje konsekwencje. Tyle dziur, tyle pustych przestrzeni i tak nieporadnych piłkarzy Puszczy nie widzieliśmy chyba nigdy. Zresztą – czy tu naprawdę trzeba wiele tłumaczyć? Przy wyniku 1:8 cała ekipa spod Krakowa zasługuje na tytuł “badziewacy ultimate”. Jak w kartach Panini, z limitowaną wersją, ale w ramach kart-pułapek dla posiadacza. Wylosujesz do składu jedną, dwie, może trzy – słabo, prawie na pewno przegrałeś.
A tak zupełnie serio, to wielki wstyd dla Niepołomic. Możesz przyjechać do Poznania z uczuciem, że jesteś znacznie słabszy i dostaniesz kilka goli, okej. Ale żeby pojawić się tam na totalnego golasa? Bez zbroi, bez oporu? Rozumiemy, że Puszcza mogła chcieć zagrać jak z Pogonią (4:5), współtworząc szalony mecz. Wtedy było fajnie, emocjonująco, jakby bez presji o końcowy wynik sezonu. Ale raz, że to nie zawsze wyjdzie, dwa: trzeba minimum organizacji w defensywie i zawziętości. Być może gdyby Tomasz Tułacz nie był Tomaszem Tułaczem, nawet w spokojnie zarządzanej Puszczy ktoś po tym “meczu” sięgnąłby po czerwony przycisk, wiedząc o nieuchronnie zbliżającym się spadku.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Trela: Dobry rzemieślnik. Jacek Zieliński – nieoczywisty kandydat na Trenera Sezonu
- 21 goli w Grecji. Teraz będzie strzelał dla Górnika
- Adamczuk uderza w Haditaghiego i Keslera. „Kompletna bzdura”
Fot. Newspix