Świąteczny cud tym razem wydarzył się dzień wcześniej, w Szczecinie. To tam, na stadionie Pogoni, doszło do dwóch powrotów, z których jeden był nieoczekiwany. Powrót Lecha Poznań do realnej walki o mistrzostwo Polski. Bo to, że Damianowi Sylwestrzakowi znów szwankuje wzrok, nikogo nie zaskakuje.
Ledwie tydzień temu Damian Sylwestrzak wyznał, że nie słyszał, jak Ryoya Morishita zwyzywał go od rasistów. Zorientował się, gdy znajomi podrzucili mu nagranie „Ligi od kuchni”. Minęło parę dni i kumple znów ratują mu tyłek, gdy brakuje mu orientacji w tym, co dzieje się dookoła niego. Tym razem o tym, żeby odpalił wideo, dali mu znać koledzy z wozu VAR, którzy w swojej życzliwości postanowili uratować go od kompromitacji.
Ekstraklasa. Pogoń Szczecin — Raków Częstochowa 1:0 (1:0)
To znaczy: od kompletnej kompromitacji, bo do kompromitacji i tak doszło. Poniżej ostatnie, co widzieliśmy, gdy Erick Otieno sunął po murawie w kierunku Rafała Kurzawy.
Wiadomo, nie chciał, poślizgnął się. Otieno nie jest zamachowcem i brutalem, lecz liczy się efekt. W tym przypadku był on taki, że Kenijczyk władował się w piszczel Kurzawy w taki sposób, że Rafał Dębiński mruknął na kanapie:
– Całe szczęście, że miał normalne ochraniacze!
Sylwestrzak nie dość, że nie dostrzegł w tej sytuacji potencjalnie niebezpiecznego wejścia, to jeszcze pozwolił Pogoni wznowić grę. Bez żadnej kartki, ot, po prostu: grajcie. To w tym momencie VAR stwierdził, że trzeba ratować sprawę, chociaż mleko już się rozlało. Skoro Sylwestrzak kazał grać dalej, to ponowne zatrzymanie gry i podbiegnięcie do monitora oznacza nieprawidłowe użycie wideoweryfikacji.
Jakby tego było mało, pretensje o to, co Sylwestrzak widzi, a czego nie widzi, mają także fani Rakowa. Im nie podoba się to, że gdy Linus Wahlvqvist i Ivi Lopez wcielili się w role kogucików, Szwed odwinął się tak, że trafił w twarz Iviego. Domagali się kartki — oczywiście bardziej od VAR, bo sędzia niczego nie dostrzegł — aczkolwiek w tej sytuacji jesteśmy powściągliwi. Zagotowało się, zakotłowało, lecz rozdawanie kierów w takich sytuacjach byłoby przesadzone.
Niemniej to, że Sylwestrzak przeoczył tę sytuację, sprawiło, że Wahlqvist nie obejrzał nawet żółtka. I to także trzeba rozliczyć jako błąd.
Wreszcie po zmianie stron Damian Sylwestrzak nie zauważył, że Władysław Koczerhin przebiegł się po przeciwniku. Konkretniej — po jego brzuchu. Znów nie można powiedzieć, że było to perfidne, ale pozostawienie takiego zdarzenia bez choćby żółtej kartki, nie wygląda poważnie. Wiemy, że Sylwestrzak problemy ze wzrokiem ma od dawna — legendarnym babolem był ten, w którym anulował bramkę na zapleczu Ekstraklasy, bo wydawało mu się, że rywal zagrał ręką. Tylko dlatego, że… skoczył z ręką w górze.
Niemniej skoro mówimy o arbitrze ekstraklasowym, międzynarodowym, to jakichś standardów trzeba wymagać. Gdyby sędziowie VAR nie postanowili naprawić błędu kolegi błędem i przywołać go do monitora, Raków grałby w pełnym składzie. Być może wygrałby z Pogonią. Możliwe, że dzięki temu na koniec byłby o trzy punkty przed rywalem w walce o tytuł. Pozostałby niesmak, Alex Haditaghi dzwoniłby do dawnych właścicieli po wzór matematyczny na wyliczenie strat wynikających z błędu sędziego na koniec sezonu.
Kacper Trelowski trzymał Raków przy życiu
Starczy jednak o wyczynach sędziego, bo przecież równie istotne jest to, co stało się na boisku. Czyli strata punktów Rakowa, który kompletnie nie potrafił sobie poradzić z faktem gry w osłabieniu. Nietypowym zdarzeniem jest zero w rubryce „celne strzały”, gdy mówimy o drużynie Marka Papszuna. W Szczecinie nie przetestowali jednak Valentina Cojocaru, nie dali mu okazji do błędu. Najbliżej gola byli, gdy Jesus Diaz zebrał piłkę i potężnie walnął z dystansu, ale ostatecznie piłka i tak minęła słupek.
Pogoń natomiast może sobie pluć w brodę, że nie wcisnęła jeszcze gola czy dwóch. Ukłony dla Kacpra Trelowskiego, który dwoił się i troił, żeby właśnie tak się stało. Nawet instynkt snajpera Efthymiosa Koulourisa nie miał szans z refleksem 21-latka, który wyciągnął nogę w odpowiedni sposób i zatrzymał strzał lidera klasyfikacji strzelców z bliskiej odległości. Dwa bardzo silne strzały Leonardo Koutrisa także wylądowały na rękawicach Trelowskiego.
Ba, nawet gdy bramkarz Rakowa wypluł piłkę pod nogi przeciwnika, to na koniec i tak ułożył się w taki sposób, że trącił uderzoną przez Joao Gamboę futbolówkę i z dobitki nic nie wyszło. Jasne, że tym razem Trelowski ani nie zachował czystego konta, ani nie pomógł drużynie zapunktować. Jeśli jednak ktoś narzeka, że jego udany sezon to w dużej mierze efekt dobrej gry obrońców, bo on sam bywa bezrobotny, to właśnie otrzymał mniej więcej pięć argumentów za tym, że Kacper też musi się napocić, żeby do siatki Rakowa wpadało jak najmniej strzałów rywali.
Gdy schylił się po piłkę, to w sytuacji, w której naprawdę ciężko go obwiniać. Może i fakt, że Wahlqvist walnął mniej więcej w środek, wygląda, jakby bramkarz mógł zrobić coś więcej, ale nie czarujmy się. Szwed nabiegł na piłkę, uderzył mocno, w kozioł, wzorowe zachowanie. Plusik po stronie sztabu Roberta Kolendowicza, bo Portowcy bardzo dobrze rozegrali stały fragment gry — a zaskoczyć po nim Raków to naprawdę spora sztuka.
Zmiany:
Legenda
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE NA WESZŁO:
- Jagiellonia wytypowała klub filialny w 1. lidze
- Trzech napastników zakończony sezon z minimum dwudziestoma golami w Ekstraklasie?
- Afera karnetowa w Pogoni Szczecin. Kibice zarzucają Haditaghiemu kłamstwo
fot. Newspix