Reklama

Kocha Inter, lata na mecze Celtics, ma autograf… Jelenia. Kwolek, siatkarski mistrz świata [WYWIAD]

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 kwietnia 2025, 10:18 • 19 min czytania 1 komentarz

Bartosz Kwolek to siatkarski mistrz świata z 2018 roku i wicemistrz z 2022. Dziś jest jednym z najlepszych przyjmujących w polskiej lidze i ważnym elementem Aluronu CMC Warty Zawiercie, z którym walczy o tytuł mistrzowski i wygraną w Lidze Mistrzów. Jest też również wielkim fanem Interu Mediolan. Przed meczem włoskiej ekipy z Bayernem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów rozmawiamy z Bartkiem o jego zajaraniu się Interem, autografach od Irka Jelenia i Sławka Peszki, pozostałej części siatkarskiego sezonu, w którym chce wygrać dwa trofea, ale też na przykład o tym, czemu powiesiłby na ścianie plakat Kobego Bryanta i jak udało mu się wejść na mecz finałów NBA za sprawą szwagra, czyli… Mateusza Klicha. 

Kocha Inter, lata na mecze Celtics, ma autograf… Jelenia. Kwolek, siatkarski mistrz świata [WYWIAD]

Bartosz Kwolek o Interze, siatkówce i Wiśle Płock

SEBASTIAN WARZECHA: Rozmawiamy dzień po finale Pucharu Polski, który wam się nie udał. Rozpamiętujesz takie porażki czy łatwo sobie z nimi radzisz?

BARTOSZ KWOLEK: Tak naprawdę nie ma za bardzo czasu, żeby rozpamiętywać. W sobotę czeka nas kolejny ważny mecz, chyba nawet ważniejszy, niż ten finał Pucharu Polski. Pierwszy półfinał PlusLigi, na wyjeździe, możemy dać sobie duży handicap. Ale ja ogółem szybko się zbieram po porażkach. To po prostu kolejna nauka. Ten mecz pokazał całej naszej drużynie, nad czym możemy pracować.

Czyli nad czym?

Domykaniem meczów. Musimy być skoncentrowani od początku do końca. Drugi set siedzi mi w głowie dość mocno. Prowadziliśmy tam trzema punktami, a nagle zrobiły się dwa czy trzy punkty przewagi dla Jastrzębia. Po pierwszym bardzo dobrym secie w drugi też weszliśmy świetnie, ale coś się stało, że koniec końców przegraliśmy i seta, i cały mecz.

Reklama

Łatwiej pogodzić się z porażką, bo Puchar Polski wygraliście już rok temu?

Nie podchodziłbym tak do tego. Każdy sezon to nowy rozdział, a my walczyliśmy w tym roku o potrójną koronę. Nikt tego nie ukrywał. Jedna korona już nam uciekła, zostały dwie.

CZYTAJ TEŻ: DO SZEŚCIU RAZY SZTUKA. JASTRZĘBSKI WĘGIEL Z PUCHAREM POLSKI [RELACJA Z KRAKOWA]

Wolisz być underdogiem, jak w zeszłym sezonie, czy jednym z głównych faworytów, jak w tym?

Dla mnie to bez różnicy. My wychodzimy na boisko zawsze z zamiarem wygrania, jaki by on nie był. A faworyzowanie kogoś przed meczem, czytając jedynie nazwiska wypisane na kartce – nie zwracam na takie rzeczy uwagi. I tak do każdego meczu trzeba podejść na sto procent.

Wspominałeś, że teraz czeka was rywalizacja w półfinale PlusLigi. Jedziecie do Warszawy, na mecz z Projektem. Dla ciebie to nadal jakieś specjalne spotkania – spędziłeś tam w końcu sześć lat, odszedłeś w 2022 roku – czy w tym momencie już nie?

Reklama

Bardzo dużo się zmieniło w klubie od czasów, gdy tam byłem. Teraz wygląda to profesjonalnie, wtedy organizacyjnie to był jeszcze klub półamatorski. Wiadomo, że relacje – gdy odchodziłem – nie były najlepsze, więc ten pierwszy przyjazd na Torwar po odejściu był takim momentem, gdy czułem nieco emocji. Teraz to przeciwnik jak każdy inny.

Przejście do Zawiercia było szokiem? Nagle znalazłeś się w klubie, w którym wszystko było poukładane i nie walczył z roku na rok o przetrwanie.

Tak, to był szok. Pozytywny, oczywiście. W Zawierciu od pierwszego dnia czuło się profesjonalizm i taką jedność w tym, że ludziom zależy na tym wszystkim – klubie i zawodnikach. Przyjemnie się tu po prostu gra. Czujesz się elementem większej rodziny.

Uważasz Zawiercie za swoje miejsce na świecie?

Tak szczerze to nie mam takiego miejsca. Na pewno fajnie się czuję tu i ja, i moja rodzina. Odnaleźliśmy się tu, żyje nam się dobrze, a mi też dobrze się gra. Ale nie wiem, co przyniesie przyszłość i nie mogę zagwarantować, że zostanę tu do końca życia. Na ten moment jednak wszystko jest w jak najlepszym porządku.

Jak opisałbyś Michała Winiarskiego jako trenera po tych kilku sezonach spędzonych na wspólnej pracy?

Dla mnie Winiar to już najlepszy polski szkoleniowiec, a wydaje mi się, że będzie jednym z lepszych na świecie. Miał to coś, jak był zawodnikiem i ma to coś, jako trener. To buduje, gdy czujesz, że masz za trenera gościa, który idzie tą samą drogą co i ty.

Michał Winiarski

Michał Winiarski instruuje Luke’a Perry’ego i Bartosza Kwolka. Fot. Newspix

Mimo wszystko to zaskakujące. Pamiętam, że gdy przejmował kadrę Niemiec, wielu jego kolegów z czasów gry w reprezentacji, mówiło, że nie spodziewało się zobaczyć Winiara jako trenera. A tu szybko zgłosiła się całkiem solidna kadra.

Tak, a on do tego zrobił dla nich bardzo dużo. Niemcy długo byli uważani za zespół z niewykorzystanym potencjałem, a on z roku na rok wyciąga z nich to, co najlepsze. Bardzo miło ogląda się ich grę. Gdyby na igrzyskach mieli nieco więcej szczęścia w niektórych sytuacjach, to byliby w półfinale. Ale ćwierćfinał to dla nich pewnie i tak sukces.

Niektórzy powiedzieliby, że nie tylko szczęścia. Było tam nieco kontrowersji w meczu z Francją.

Taki czasem jest sport. I tak postawili się Francji, grali z nimi tie-breaka, a Francuzi wygrali potem całe igrzyska. To tylko pokazuje, jak mocną kadrą są Niemcy na ten moment.

Uważasz, że Michał Winiarski obejmie kadrę Polski, gdy odejdzie Nikola Grbić?

Nie mam pojęcia. Trzy lata – jeśli Nikola zostanie do igrzysk – to szmat czasu.

Ale jego kandydaturę brałbyś pod uwagę?

Tak, jak najbardziej. Myślę, że już teraz byłby na to gotowy. Na pewno jeżeli tylko by chciał, to powinien być pierwszym wyborem.

Zapytam przekornie: myślisz, że gdyby on był selekcjonerem, to miałbyś większe szanse na występ w kadrze?

(śmiech) Szczerze? Nie chce mi się nawet tego tematu poruszać. Jest, jak jest i przy tym zostańmy.

Cofnijmy się w czasie. Jesteś dzieciakiem, mieszkasz w Płocku. Liczą się tam dwa sporty: piłka nożna i szczypiorniak, siatka nie istnieje. Wiem, że próbowałeś grać w nogę, ale szybko wyszło, że trochę brak ci talentu. Ale czemu nie udało się z ręczną, skoro miałeś do niej warunki?

W sumie z ręczną też dosyć szybko skończyłem. W tamtych czasach nie było w niej w Polsce zbyt dużych perspektyw. Były dwa-trzy kluby, które nieźle płaciły i grano tam handball na dobrym europejskim poziomie. Ale był wówczas spory zaciąg graczy z zagranicy, szczególnie Skandynawii. Oni stanowili o sile klubów w Europie. W Wiśle też wtedy grało ich sporo. Polaków można było policzyć na palcach jednej ręki. Widząc to, podjąłem decyzję, że rezygnuję ze szczypiorniaka. Pomógł mi w tym ojciec, który od lat jest siatkarzem. Teraz amatorskim, kiedyś odbijał w drugiej czy trzeciej lidze. Popchnął mnie w stronę siatkówki i to wypaliło.

Ale na mecze Wisły chodziłeś cały czas.

Tak jest, od najmłodszych lat.

Wiem, że zbierałeś autografy. Jakie były najcenniejsze?

O, to dawne czasy. Na pewno miałem autografy Irka Jelenia i Sławka Peszki, jak grali w Wiśle. Chyba też Darka Romuzgi. To były takie topowe autografy, które trzymałem u siebie w szafie.

Sławomir Peszko i Ireneusz Jeleń

Sławomir Peszko i Ireneusz Jeleń w barwach Wisły Płock. Fot. Newspix

Faktycznie cenne. Dwóch z trzech wymienionych grało przecież w kadrze…

No tak, to były złote czasy. Jak miałem te siedem czy osiem lat i chodziłem na mecze Wisły, to był akurat jeden z nielicznych momentów, gdy można się było ucieszyć i powiedzieć, że Wisła znaczyła coś na polskim futbolowym podwórku. W 2006 roku wygrała nawet Puchar Polski. Wtedy wielu zawodników powychodziło do kadry. Nawet już nie mówiąc o tych starych czasach, gdy przeszli przez Wisłę Irek Jeleń, Sławek Peszko czy Marcin Wasilewski, ale potem był też na przykład Jacek Góralski, który z Wisły wypłynął na szerokie wody.

Ten okres, o którym mówisz, to też najlepszy czas piłki ręcznej w Płocku. Lata 2004-2006 to trzy mistrzostwa kraju z rzędu. Miałeś co oglądać.

Tak, ta pierwsza połowa lat dwutysięcznych to był czas, gdy grali w Wiśle wychowankowie i to była siła zespołu. Potem nastąpiła przebudowa i przyszło nieco zagranicznych nazwisk. Ale wcześniej Wisła faktycznie była najmocniejsza. O mistrzostwo często grali z Zagłębiem Lubin, które wtedy też było mocne, bo dostawało dużo pieniędzy z KGHM-u.

Grali wtedy w Wiśle świetni zawodnicy. Doskonale pamiętam, że lubiłem oglądać Damiana Wleklaka na środku rozegrania. To był gość, który robił różnicę, boiskowe IQ miał bardzo wysokie. Mieliśmy też zawsze znakomitych bramkarzy. Najpierw był Andrzej Marszałek, potem Artur Góral, a po nim Marcin Wichary. Taka płocka szkoła bramkarska. Oni też mocno utożsamiali się z Wisłą, zresztą do teraz pracują przy klubie. Był też Adam Wiśniewski, taki płocki rycerz, dziś jest dyrektorem sportowym. Fajnie, że te legendy Wisły są nadal związane z klubem. Byli jeszcze Michał Zołoteńko, Tomek Paluch, Bartosz Wuszter… taka ekipa płockich walczaków.

Byłeś na hali, żeby świętować mistrzostwo kraju z zeszłego sezonu? W końcu Wisła czekała na nie trzynaście lat.

Nie, bo nie miałem takiej możliwości. Ale oglądałem zdalnie. Fantastyczne emocje, karne to zawsze coś takiego „wow”. To był bardzo przyjemny rok. Mam nadzieję, że w tym sezonie obronimy mistrzostwo, bo Puchar Polski niestety już jest przegrany. Śmiałem się ze znajomymi, że to była czarna niedziela – my przegraliśmy puchar z Jastrzębskim, a Wisła z Kielcami.

Kiedy się dowiedziałeś, że Wisła przegrała?

Od razu po naszym spotkaniu. Z miejsca sprawdziłem wynik.

Zdarzało się, że grałeś swoje mecze, a na przykład Inter – którego fanem jesteś i o którym zaraz pogadamy – w tym czasie rozgrywał ważne spotkanie, to sprawdzałeś wynik na bieżąco?

Tak, śmieją się nawet przez to ze mnie w sztabie. (śmiech) Jak Inter gra ważny mecz i idę na zagrywkę, to pytam członków sztabu, którzy siedzą za bandami, jaki jest wynik. A oni mi mówią, żebym się skupił na swoim meczu. Śledzę ten Inter cały czas. Kibicuję tej ekipie dobrych piętnaście lat. Siedzi to wszystko w serduchu.

Jak ci powiedzą, że to rywal prowadzi, to zagrywka lepiej siedzi, bo serwujesz zły?

(śmiech) Nie no, bez przesady. To bardziej ciekawość. Jakby nie było mojego meczu, to pewnie bym ten Inter oglądał. Więc skoro nie mogę oglądać, to chcę chociaż znać wynik.

W ostatnich latach w sumie i tak rzadko możesz usłyszeć, że Inter przegrywa.

No w porównaniu do tych wcześniejszych czasów… Ja w sumie mam z Interem taką sinusoidę. Mocniej zacząłem się interesować jakoś od 2011 czy 2012 roku. To były czasy po potrójnej koronie z Jose Mourinho. Od tamtego momentu był zjazd. Zawodnicy, którzy przychodzili, nie dawali tego, czego po nich oczekiwano.

Ale teraz od paru lat jest tendencja zwyżkowa, są też piłkarze, z którymi można się utożsamiać. To jest dla mnie bardzo ważne, bo lubię takie historie, jak ta Javiera Zanettiego. Wiesz, przyszedł Argentyńczyk, a spędził całe życie w Interze. Widać, że takiemu człowiekowi po prostu musi ten klub leżeć na sercu.

Kto teraz należy do tego grona?

Jest paru takich gości, bo ta kadra od paru lat jest wzmacniana, a nie wymieniana. To bardzo ważne. Na pewno Nicolo Barella, Alessandro Bastoni i Federico Dimarco, który jest wychowankiem. Myślę, że też Lautaro Martinez też jest już takim zawodnikiem, z którym można się utożsamiać. To kapitan i widać, że dobro klubu leży mu na sercu. Ale skupiałbym się bardziej na Włochach, bo im to wszystko siedzi mocno na serduchu. Widać po nich, że odnaleźli w Interze swój dom. Zdziwiłbym się, gdyby któryś z nich odszedł w najbliższych kilku latach.

Znalazłem cytat sprzed kilku lat, gdy na pytanie o ulubionych piłkarzy, odpowiedziałeś, że bardzo cenisz sobie Fredy’ego Guarina, bo był prawdziwym walczakiem. Zastanawiam się czy tę walkę szczególnie na boisku cenisz?

Lubię takie mocniejsze charaktery, które zasłynęły nie tylko tym, że dobrze grają w piłkę, ale też, że zależy im na klubie, w którym grają. A w tamtych ponurych dla Interu latach Fredy był takim gościem, który naprawdę dawał nadzieję na lepszą przyszłość. Widać było, że zakochał się w tym klubie. Potem te losy nie potoczyły się tak, jak on by chciał i jak chcieliby tego kibice. Ale u tych najbardziej zagorzałych fanów Interu, Fredy na pewno zapisał się jako interista. Czyli walczak i gość, który ani na moment nie odpuszczał.

Fredy Guarin

Fredy Guarin w barwach Interu. Fot. Newspix

A fajnie mieć w Interze Polaków?

Na pewno. Przecież Zielu, kiedy przychodził, został pierwszym Polakiem w historii klubu. To coś nowego, na pewno miło, że wybrał akurat ten klub na swój następny przystanek, bo wiemy, że klubów, które się o niego biły, było sporo. To cieszy, szkoda tylko, że teraz ma kontuzję.

W ogóle Serie A to taka liga, w której w co drugim meczu możesz na boisku obejrzeć Polaka.

Tak, szczególnie w tej – nazwijmy to – drugiej części tabeli. W Serie B też zresztą grają Polacy. To jest taki przystanek… no, dla niektórych Polaków pewnie też liga docelowa. Ale dla klubów z Italii sprowadzenie Polaka to nie jest tak duży wydatek, a ci najlepsi z naszej ligi mają tam szansę się przebić. To nie tak siłowa liga jak na przykład Premier League, za to bardziej taktyczna. Polacy łatwiej się tam adaptują, niż jakby mieli rzucić się na głęboką wodę i iść do Anglii. Bo to często kończyło się tym, że nie dawali rady na tamtejszej intensywności. A Włochy słyną z tego, że więcej jest tej taktyki, niż czystej siły.

Do tego ciepło, dobre jedzenie, fajne życie…

No tak, żyć nie umierać. (śmiech) Jedyny minus to stare stadiony. Tych nowoczesnych obiektów doliczyłbyś się na palcach jednej ręki. Trochę to Włosi zaniedbali.

No właśnie, miałeś okazję być na San Siro – czy też Giuseppe Meazza, żeby użyć „interowej” nazwy. Ile razy właściwie widziałeś Inter na żywo?

Powiem szczerze, że nie pamiętam. Ale byłem parę razy. Może nawet paręnaście.

Jakiś mecz szczególnie zapadł ci w pamięć?

Spotkanie Interu z Lazio, czyli klubów, których kibice mają zgodę. To we Włoszech rzadko spotykane, a wtedy fani obu ekip chodzili sobie między sobą. Dużo było mieszanych strojów, atmosfera była przez to bardzo przyjemna.

Twoja miłość do Interu zaczęła się od Pro Evolution Soccer. Jak to dokładnie było? I czy zostałeś wierny PES-owi, czy z czasem przesiadłeś się na FIF-ę?

W ogóle odszedłem od gier piłkarskich. Zupełnie mnie to już nie rajcuje. Ale pamiętam, jak zaczynałem grać, to chyba był PES 06. Z czasem dowiedziałem się, że właściciel Konami był fanem Interu i przez to statystyki graczy tej ekipy były dokoksowane. Ibrahimović czy Adriano mieli kosmiczne staty, dużo przez to nimi grałem. Wiadomo, chciałem wygrywać. (śmiech) Inter zapadł mi wtedy w pamięć i jak pojawiły się większe możliwości – choćby lepszy internet – to zacząłem śledzić go uważniej, jakoś od 2011 roku. Tak to ewoluowało w coś większego.

Czyli potrzebowałeś takiego przekonania? Mourinho i tak musiał zrobić swoje?

(śmiech) Nie no, jak grałem w tego PES-a miałem jakieś dziewięć lat. Trudno było wtedy to wszystko dokładniej śledzić.

Wiadomo, rozumiem. Muszę tu dać kontekst: ty jesteś rocznik 1997, ja 1996. Pamiętam, że mecz decydujący o mistrzostwie Realu Madryt w 2007 roku „oglądałem” na jakimś livescorze. Czekałem po prostu, aż cyferki się zmienią. I tak przez 90 minut siedziałem wgapiony w ekran. Ale na koniec szczęśliwy.

Znam to, przez pewien czas miałem podobnie. Jak Serie A stała się dla mnie bardziej dostępna, to zacząłem oglądać mecze. Kibicowanie weszło dzięki temu na wyższy poziom.

Choć tak szczerze, to od początku było na wysokim. Swoją pierwszą koszulkę piłkarską kupiłeś przecież właśnie we Włoszech.

Tak, zgadza się. Pamiętam jak dziś. Byłem na wakacjach z rodzicami, kupiłem sobie taką szmatkę z bazaru. (śmiech) Na plecach Luis Figo. To też był Gracz, przez wielkie „G”. Pan zawodnik. W Interze nie grał już tak wspaniale, ale z kariery wycisnął wszystko, co mógł.

Wam w Zawierciu, jak wspomniałeś, już się nie uda. Ale Inter nadal ma szansę na potrójną koronę. Zdobędzie ją?

Bardzo bym tego chciał, ale będzie o to trudno. Granie na trzech frontach to ogromne obciążenie. Wiem po sobie, też jestem w końcu sportowcem, że gra na maksimum możliwości w każdym meczu od początku do końca sezonu jest trudna. A w piłce każdy mecz swoje „waży”. Będzie ciężko, ale mam nadzieję, że chociaż dwa z trzech pucharów zdobędziemy.

Które?

Na pewno chciałbym scudetto, bo we Włoszech to taki święty Graal dla kibiców. Możliwość mówienia, że jest się najlepszą drużyną na Półwyspie Apenińskim, to coś pięknego. Do tego, wiadomo, chciałbym Ligi Mistrzów, nie ma co kryć. Jest dobry wynik z Bayernem z pierwszego meczu, potem co prawda trafiamy na Barcelonę i tam na pewno będzie bardzo trudno, ale mamy na tyle mocny skład, że możemy postawić się każdemu.

Postawiliście się ostatnio na pewno wspomnianemu Bayernowi. Jakie wnioski po pierwszym meczu?

To był typowy Inter, tylko bardzo skuteczny. Myślę, że na wyjeździe nawet remis bralibyśmy w ciemno, a udało się wygrać po dwóch zabójczych kontrach. To był taki mecz, w którym Inter jest dobry – trochę senny, grany na przeczekanie lepszych momentów przeciwnika, a potem nagle dwa ukąszenia. Zresztą wąż jest naszym zwierzęcym patronem. Ta wygrana to bardzo dobry wynik. Wiemy, że na Meazza gramy bardzo dobrze. Może zdarzy się dogrywka, ale żeby Bayern wygrał dwoma bramkami? Będzie im o to bardzo trudno.

Jak Inter zagra w rewanżu?

Widzę dwa scenariusze. Albo będzie tak, że Bayern od początku rzuci się do totalnej ofensywy, a Inter będzie spokojnie bronić w niższym bloku i próbować wyprowadzać kontry. Albo Inter weźmie piłkę i postara się nie dać Bayernowi szans na stwarzanie sobie ofensywnych sytuacji.

Mówiłeś o wygraniu Ligi Mistrzów. W finale graliście już dwa lata temu…

To był niefortunny mecz. Bramka Rodriego była bardzo ładna, ale potem Inter miał jeszcze co najmniej dwie świetne okazje, by doprowadzić do dogrywki i opcjonalnych karnych. A tam mogło by się zdarzyć wszystko. Szkoda, ale to był dobry prognostyk na przyszłość, bo widać, że ta drużyna cały czas rośnie, a też ten „core” zbudowany wtedy cały czas jest w klubie i to na nim opiera się gra.

W tym momencie Inter ma na koncie 12 meczów bez porażki z rzędu. Złoty okres.

Jeszcze za czasów Antonio Conte był „czarny grudzień”, tak się to określało. W grudniu, styczniu i lutym przeżywaliśmy najgorsze momenty. Od czasu kiedy Simone Inzaghi przejął ten zespół, to nawet te miesiące wyglądają obiecująco. Widać, że te ostatnie tygodnie, nawet miesiące, to czas, gdy Inter wygląda naprawdę bardzo dobrze. Nic tylko się z tego cieszyć.

Jest choćby pozycja lidera w Serie A. Choć Napoli akurat wygrało, więc macie tylko trzy punkty przewagi.

Tylko i aż. Napoli na pewno ma dużo łatwiejszy terminarz. Nie grają też żadnych pucharów, mogą się przygotowywać na mecze z tygodnia na tydzień. A my mamy te spotkania w środku tygodnia, co na pewno utrudnia walkę o scudetto. Ale wydaje mi się, że mamy mocniejszą kadrę, możemy więcej rotować zawodnikami. A Napoli jeszcze nie jest tak stabilne, jak było dwa lata temu, gdy zdobywało mistrzostwo. Wtedy tam wszystko naprawdę idealnie chodziło. Teraz jest nieco zmian, przebudowy. Potrzebują chwili, żeby być takim pełnoprawnym rywalem dla Interu.

Jak wyglądałaby najlepsza jedenastka Interu, gdybyś miał ją ułożyć? Powiedzmy, że tylko z zawodników, których miałeś okazję oglądać.

Na pewno na bramce Julio Cesar. A dalej… zależy, jakie ustawienie. Załóżmy, że zagramy tak, jak gra obecnie Inter, czyli z trójką środkowych obrońców. To na prawej stronie Maicon. W środku obrony na pewno Marco Materazzi i Alessandro Bastoni, do tego Ivan Cordoba. Na lewej Javier Zanetti, bo to legenda, trzeba go gdzieś zmieścić. Defensywny pomocnik to Esteban Cambiasso, w środku pola Nicolo Barella z Dejanem Stankoviciem. W ataku Lautaro Martinez i Diego Milito.

A trenerem Jose Mourinho, czy Simone Inzaghi już zapracował sobie na miejsce na ławce?

O, to jest trudne pytanie. Ale jeżeli ustawiliśmy to tak, że gramy 3-5-2, to Inzaghi. Choć wiadomo, najlepsze czasy klubu w XXI wieku to był Mourinho. Specjalne miejsce w sercu ma dla niego na pewno każdy fan Interu.

Dowiedziałem się dziś, że mamy wspólne wspomnienia. Bo jak byłem dzieckiem, to rodzice też nie pozwalali mi wieszać plakatów na ścianach. Więc zapytam: jakbyś dzisiaj – kiedy już możesz – miał powiesić plakat na ścianie, to czyj?

[Bartosz zastanawia się chwilę – przyp. red.] Na pewno Zanettiego, ze względu na szacunek i to, jak dużo dał Interowi. Do tego też Kobego Bryanta, bo to legenda NBA i spoczywa, mam nadzieję, w pokoju. To byłby taki tribute dla niego z mojej strony. Chyba ich dwóch.

Kobe, bo jest dla ciebie po prostu wielką postacią, czy śledzisz NBA na bieżąco?

Śledzę, śledzę. Już nie tak, jak kiedyś, bo tych meczów jest ogrom. Siedzieć dzień w dzień i przeglądać highlightsy z iluś tam spotkań, które mnie interesują, jest ciężko. Tym bardziej z dwójką małych dzieci.

A na jaką ekipę szczególnie zerkasz?

Boston Celtics. Byłem nawet na drugim meczu finałów NBA w zeszłym roku. Udało nam się ze szwagrem dorwać bilety, do tego całkiem niezłe. Celtics wygrali wtedy z Dallas, była przecudowna atmosfera. Odhaczyłem jeden z takich checkpointów na mojej życiowej liście.

Jak dorwaliście te bilety?

To było tak, że polecieliśmy z żoną i naszym synem – wtedy niespełna dwuletnim – na miesiąc wakacji do mojego szwagra, czyli Mateusza Klicha, który gra teraz w MLS. Spędziliśmy tam trochę czasu, a pod koniec naszego pobytu były rozgrywane mecze finałowe. Z Waszyngtonu do Bostonu lot trwa dwie godzinki, więc nie tak źle. Mati uruchomił jakieś znajomości, okazało się, że uda się załatwić bilety i to nawet całkiem niezłe. Nie zastanawialiśmy się długo. Wyszła z tego przygoda życia.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Bartosz Kwolek (@kwolek.bartosz)

To co, Jason Tatum najlepszym koszykarzem w NBA?

W sumie nie lubię takich określeń. Jednak te pozycje – tak samo w siatkówce czy piłce nożnej – są tak różne, że dla mnie trudno jest stwierdzić, kto jest najlepszym zawodnikiem. Możemy mówić o najlepszym rzucającym czy obrońcy. Ale jeżeli chodzi o takiego najbardziej kompletnego zawodnika w NBA… no nie ma takiego, każdy jest lepszy w jednym elemencie, a gorszy w innym. Jason na pewno jest kompletnym zawodnikiem. Ale czy najlepszym?

Wrócę do Kobego, bo muszę zapytać – Bryant to Los Angeles Lakers. Historycznie patrząc, nie ma tak bardzo „odległego” zespołu od Celtics jak właśnie Lakers. To skąd u ciebie ten Boston?

Najmocniej wpłynęło na mnie takie trio, może kwartet, kiedy w Bostonie grali Kevin Garnett, Paul Pierce, Ray Allen i młody Rajon Rondo. To był moment, gdy akurat zdobyli mistrzostwo NBA. Jakoś bardzo mi się podobała ta ich gra, styl zawodników, którzy wówczas tam byli. Od tamtego momentu zacząłem mocniej śledzić ten klub. Tak po prostu, nie ma w tym większej historii.

Zaskoczył mnie ten Kobe z jeszcze jednego powodu. On był znany jako absolutny tytan pracy i jak ktoś go bardzo ceni, to zazwyczaj również za to. Ty z kolei w wielu miejscach mówiłeś, że jesteś raczej leniem.

Tak, ja zupełnie się z tym nie kryję. Jakbym miał zrobić sobie w wakacje dodatkowy trening czy pójść na siłownię z własnej woli… to raczej się to nie stanie. (śmiech) Muszę mieć to rozpisane, wtedy jestem zobligowany. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli: jak już jestem na treningu i spędzam czas na hali czy siłowni, to nie chcę przejść obok niego. Wtedy chcę zrobić wszystko to, dzięki czemu będę grać i czuć się lepiej.

A Kobe? Przede wszystkim był, jest i będzie legendą NBA. Takiego gościa nie zobaczymy przez wiele lat. Po jego śmierci nastąpiło wielkie poruszenie. Zawodnicy robili sobie nawet tatuaże z jego numerem. To pokazuje, jak ważną postacią był. Nie tylko jako gracz, ale też mentor dla całej ligi. Ilu zawodników sobie „wychował” na swój wzorzec. Coś pięknego.

ROZMAWIAŁ
SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Czytaj również o siatkówce na Weszło:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Anglia

Amorim ma gest. Kupił pracownikom bilety na finał Ligi Europy

Antoni Figlewicz
2
Amorim ma gest. Kupił pracownikom bilety na finał Ligi Europy

Piłka nożna

Anglia

Amorim ma gest. Kupił pracownikom bilety na finał Ligi Europy

Antoni Figlewicz
2
Amorim ma gest. Kupił pracownikom bilety na finał Ligi Europy

Komentarze

1 komentarz

Loading...