602 dni. Tak długo nie oglądaliśmy Jana Błachowicza w klatce. Można wręcz było zacząć zastanawiać się, czy obejrzymy jeszcze kiedykolwiek. “Cieszyński Książę” ma przecież 42 lata na karku, swoje w UFC już ugrał. Ale jednak postanowił wrócić. Jeszcze był głodny walk. Głodny kolejnej próby zdobycia pasa. Choć by miał na to szanse, musi obrać okrężną drogę… ale to najpewniej koniec marzeń o mistrzostwie UFC. Dziś okazał się bowiem minimalnie gorszy od Carlosa Ulberga.
Jan Błachowicz. Powrót do klatki UFC
“Dajcie mu ten pas”
W 2021 roku Glover Teixeira w stosunkowo łatwy sposób – przez poddanie – odebrał Błachowiczowi pas mistrzowski kategorii półciężkiej. Wielu zastanawiało się wówczas, czy to nie początek końca Cieszyńskiego Księcia w UFC, a nawet MMA w ogóle. Kolejne pojedynki też w pełni nie przekonywały. Polak niby pokonał Aleksandara Rakicia, ale walka była stosunkowo nudna, nieciekawa, a Janek wygrał przed czasem ze względu na kontuzję rywala.
Wygrana jest wygrana, weszła do rekordu – wiadomo. Ale jednak nie było widać w pełni tego ognia, z którego słynął polski fighter.
Nie było go też w kolejnym starciu Polaka. W grudniu 2022 roku zmierzył się z Magomedem Ankalajewem o wakujący pas wagi półciężkiej. Pojedynek, który na papierze zapowiadał się znakomicie, w klatce wypadł wręcz fatalnie. Obaj walczyli kiepsko, sędziowie niejednogłośnie wypunktowali remis. Błachowicz był jednak swoją postawą kompletnie rozczarowany. – Dajcie mu ten pas. Ja go na pewno nie wygrałem – powiedział po walce.
Błachowicz zadbał o zdrowie
Lepiej wyglądało starcie z Alexem Pereirą, które tak naprawdę było eliminatorem do pojedynku o pas mistrzowski. Gdy się spotkali, w lipcu 2023 roku, obaj walczyli na dobrym poziomie. Ale zdaniem sędziów lepszy (niejednogłośnie) okazał się Brazylijczyk. To był werdykt, który bardzo, ale to bardzo zabolał Błachowicza. Polak niezmiennie przekonywał, że tę walkę wygrał i wielu się z nim zgadzało. Ale punktacja była bezlitosna, Błachowicz zanotował kolejną porażkę w UFC – drugą w ostatnich czterech walkach. Jego bilans od początku 2021 roku wynosił 2-2-1.
Jan Błachowicz
vs. Alex Pereira
pic.twitter.com/OU192LqLud
— Kombat Goiano (@kombatgoianomma) March 6, 2025
Trzeba było coś zrobić. Błachowicz przede wszystkim postanowi zadbać o zdrowie. Zoperowano mu oba barki, choć w różnych terminach. Operacja drugiego – lewego – się przeciągnęła i nie wyszła najlepiej. Potrzeba było ponowić zabieg po dwóch miesiącach. Sporo czasu Polak poświęcił w tamtym okresie rehabilitacji. Wracał powoli… choć początkowo tak naprawdę nie był nawet pewien, czy wróci. Miał poczucie, że nie jest w stanie dać już w klatce tego, co chciałby pokazać.
Aż nagle poczuł, że jednak wciąż jest głodny wielkiego MMA. Więc dziś pojawił się w klatce.
Carlos Ulberg, czyli wielkie wyzwanie
Naprzeciw Błachowicza stanął reprezentujący Nową Zelandię Carlos Ulberg. Zawodnik “na dorobku”, ale taki, który zdążył już pokazać, że wiele potrafi. W karierze stoczył 12 pojedynków, przegrał tylko jeden z nich – w debiucie w UFC. Potem szedł już po swoje, pokonując każdego kolejnego rywala. W dodatku aż sześć z nich kończył przed czasem, tylko w ostatniej – z Volkanem Oezdemirem – wygrał przez decyzję. Jednogłośną, dodajmy.
Ulberg jest, oczywiście, młodszy od Polaka. O niemal osiem lat. Dysponuje do tego potężnym uderzeniem, które stało się jego znakiem firmowym, ale potrafi również poddać rywali. Tak naprawdę to pełen pakiet i gość, który wspina się na szczyty kategorii półciężkiej.
Błachowicz o tym wiedział. Zapewniał jednak, że może go pokonać.
– Nie wolno go lekceważyć. Jest groźnym rywalem, siedem wygranych z rzędu się nie bierze znikąd, jest rozpędzony. Pora go zatrzymać, a też ostatnio walczył z Oezdemirem, a Oezdemir nie ma co mówić jest bardzo mocnym zawodnikiem. Więc ma też mocnych na rozpisce. Ja go traktuję bardzo poważnie, z szacunkiem, ale z myślą, że go znokautuję – mówił TVP Sport polski fighter.
Jak to wyszło w klatce?
Znów równo, znów nie po naszej myśli
Pierwsza runda na konto Błachowicza. To na pewno. Polak dobrze zaczął, obijając nogę rywala niskimi kopnięciami. Kilka razy zaskoczył go też prostymi, ogółem wydawał się szybszy, lepiej reagujący na wydarzenia w klatce. W drugim starciu było już jednak inaczej. Wtedy to Ulberg przejął inicjatywę, kilkukrotnie skarcił Polaka. Obaj jednak walczyli mądrze, szanując umiejętności i siłę ciosu rywala. To był pojedynek w dużej mierze taktyczny, skupiony na tym, by wyczekać słabszej strony rywala.
Lepiej, minimalnie, zrobił to Ulberg. W trzeciej, wyrównanej rundzie, żaden tak naprawdę nie zyskał przewagi. Nie było obaleń, ba, brakowało nawet prób sprowadzenia przeciwnika do parteru (zdarzyła się jedna, Błachowicza, ale nieudana), wszystko rozstrzygało się w stójce. A tam decydować musiały pojedyncze ciosy. Kto uderzył mocniej, kto celniej, kto więcej razy napoczął rywala. Sędziowie widzieli to tak, że wszystkie te składowe stały po stronie Nowozelandczyka. Zresztą na twarzy Polaka pojawiła się krew. I to też mogło pomóc w podjęciu decyzji.
W każdym razie – sędziowie byli jednogłośni. Wszyscy wskazali 29:28 dla Ulberga.
Another one on the resume!
@UlbergCarlos gets the Unanimous Decision in the #UFCLondon co-main event! pic.twitter.com/THMuDiKULX
— UFC (@ufc) March 22, 2025
Pytanie brzmi więc: co teraz z Jankiem? Ma 42 lata, ale w tym wieku da się jeszcze spróbować swoje osiągnąć. Choć marzenia o pasie… chyba trzeba odstawić na boczny tor. Pytanie brzmi więc, czy bez perspektyw na odzyskanie mistrzostwa UFC, u Błachowicza nadal będzie ogień. Swoje już wywalczył, sporo walk w życiu stoczył. Niczego nie musi udowadniać. Może tylko chcieć. A jeśli ta chęć będzie, to bardzo chętnie zobaczymy go ponownie w oktagonie.
Bo skoro nadal potrafi stawić opór i dać równą walkę z będącym na fali i znacznie młodszym zawodnikiem – to czemu mielibyśmy sugerować mu zakończenie kariery? Niech walczy tak długo, jak tylko długo będzie chcieć.
Tybura wygrał
Wcześniej, bo jeszcze w karcie wstępnej, do klatki w Londynie wszedł Marcin Tybura. Polak, sklasyfikowany na 8. miejscu w rankingu wagi ciężkiej, podejmował reprezentanta gospodarzy – zajmującego w tymże zestawieniu 13. miejsce Micka Parkina. Rywal Polaka był do tej pory niepokonany w oktagonie i uznawano go za faworyta tego starcia. Okazało się jednak, że Tybura tanio skóry nie sprzedał. I że sędziowie nie wspierali gospodarzy niezależnie od wszystkiego.
Bo Polak zebrał totalny łomot w drugiej rundzie. Parkin go obalił, zajął boczną pozycję, a potem bombardował ciosami z góry. Sędzia w pewnym momencie zdawał się bliski przerwania pojedynku, ale Tybura nadal się bronił, więc walka trwała. Niemniej, przewaga rywala była przytłaczająca i widać było, że zabrał Marcinowi sporo zdrowia. W trzeciej rundzie Parkin – który w narożniku usłyszał, że wygrał dwie pierwsze rundy – był jednak bardzo pasywny, nie poszedł za ciosem.
I przez to walkę przegrał.
Sędziowie zgodnie widzieli bowiem pierwszą rundę dla Tybury. Druga i trzecia nie stanowiła żadnej zagadki – triumfowali w nich odpowiednio Anglik i Polak. W efekcie Marcin, od dawna kręcący się w czołówce wagi ciężkiej, dołożył cenną wygraną do rankingu.
Fot. Newspix