W futbolu, gdy dwie drużyny mierzą się w finale i wiadomo już, która zdobędzie trofeum, mecz się kończy. Po prostu. A jeżeli jakiś zespół przegrywa 1:3 na wyjeździe, by w rewanżu wygrać 3:0, to on przechodzi dalej. Proste, czytelne. Wiecie, że jest sport, bardzo popularny w naszym kraju, gdzie w europejskich pucharach wygląda to inaczej? Wczoraj siatkarze Bogdanki LUK Lublin w świetnym stylu sięgnęli po Puchar Challenge, ale gdy było już wiadomo, że Wilfredo Leon i spółka zgarną trofeum, oglądaliśmy bezsensowne dogrywanie meczu, które nie interesowało nikogo. W Warszawie natomiast walczący o Final Four Ligi Mistrzów siatkarze Projektu, choć w dwumeczu uzyskali wynik 4:3 w setach, musieli przystąpić do dodatkowej i mocno loteryjnej rozgrywki, jaką jest złoty set. I przegrali. Ale po co w ogóle rozgrywa się go w takich przypadkach?
Nazywasz się Wilfredo Leon i jesteś jednym z największych siatkarzy XXI wieku. Jako 17-latek poprowadziłeś Kubę do wicemistrzostwa świata, w latach 2015-2018 cztery razy z rzędu wygrywałeś Ligę Mistrzów z Zenitem Kazań, a teraz sięgasz po medale dużych imprez z reprezentacją Polski. Mimo to wczoraj, po triumfie z Bogdanką LUK Lublin w Pucharze Challenge, najmniej prestiżowym z trzech europejskich rozgrywek, mówisz w wywiadzie dla Polsatu: – Ta wygrana znaczy dla mnie więcej niż zwycięstwa w Champions League.
Ładne!
Wilfredo Leon i jego klub siatkarski w Toruniu. “Chcemy grać w PlusLidze”
Bogdanka LUK Lublin wygrała Puchar Challenge. Absurdalne obrazki
Leon był, obok rezerwowego Mateusza Malinowskiego, który rozegrał mecz życia, największym bohaterem rewanżowego spotkania z potężnym włoskim Cucine Lube Civitanova. Bogdanka u siebie wygrała 3:1, ale we Włoszech było 0:2. W trzeciej, wyjątkowo długiej partii, Wilfredo świetnie serwował, ale nie szło mu w ataku. Polski zespół wygrał jednak po dramatycznej końcówce. Za to czwarty set był wielkim popisem Leona, który robił na parkiecie, co chciał (a grał z urazem lewej dłoni). Gdy Bogdanka doprowadziła do remisu 2:2, co oznaczało, że w swoim pierwszym, historycznym sezonie w pucharach sięga po trofeum, oglądaliśmy jednak absurdalne obrazki.
Wielką radość zawodników i sztabu szkoleniowego, która mogła trwać ledwie kilka minut.
Cieszącego się Leona, który fotografuje się z włoskimi kibicami.
Szczęśliwego trenera Massimo Bottiego, rozmawiającego ze znajomymi.
Halę w Civitanovie, która praktycznie opustoszała, mimo że mecz dalej trwał.
Tak, mecz dalej trwał. Finałowe spotkanie w pewnym sensie się zakończyło, ale jednocześnie się nie zakończyło, bo według przepisów należało je dograć do końca. Oglądaliśmy więc tie-breaka, w którym rezerwy grały na rezerwy i którego przebieg interesował pewnie tylko rodziny tych, którzy dostali szansę wystąpić w tym secie.
Siatkarze Bogdanki świętują w pustej hali
Komentujący mecz Wojciech Drzyzga rzucił tylko tekst o dziwnym regulaminie.
Ktoś powie, że to fajna okazja dla młodych zawodników, który rzadko mają okazję wchodzić na boisko, tym bardziej mierząc się z mocnym rywalem. Ktoś doda, że skoro w siatkówce gra się do trzech wygranych setów, to trudno robić wyjątki.
A nie jest jednak tak, że doświadczenie najlepiej zebrać młodym graczom w spotkaniu pod presją, przy pełnych trybunach (lub choćby częściowo zapełnionych), a nie w momencie, gdy do spotkania pasuje już hashtag #nikogo? Cieszmy się z sukcesu Bogdanki, bo to wielki wyczyn, ale jednocześnie w jego tle po raz kolejny widzimy sytuację, która nie wpływa dobrze na wizerunek siatkówki.
Trener Projektu Warszawa: Nie widzę sensu w kontynuowaniu meczu o pietruszkę
Bogdanka cieszyła się z triumfu około godz. 22.30. Dwie godziny wcześniej rozmawiałem z wyraźnie przybitym trenerem Projektu Warszawa Piotrem Grabanem i pytałem go, co sądzi o zasadach obowiązujących w europejskich pucharach. – Zmieniłbym przede wszystkim jedną. Jeżeli jakiś zespół wygrał pierwsze spotkanie, a w drugim do triumfu wystarczają mu dwa sety i ta drużyna to osiąga, nie widzę większego sensu w kontynuowaniu takiego meczu, bo gra się już po prostu o pietruszkę – powiedział. Niedługo później, oglądając finał Pucharu Challenge, widzieliśmy czarno na białym, że ma rację.
Prowadzony przez Grabana Projekt trafił w ćwierćfinale Ligi Mistrzów na Halkbank Ankara. W stolicy Turcji zasłużenie przegrał 1:3, grając dużo poniżej swoich możliwości i pozwalając przeciwnikowi na zdobywanie punktów seriami. Scenka z hali Torwaru, gdzie wczoraj odbywał się rewanż: jest 2:0 w setach dla zespołu z Warszawy, jeden z kibiców wychodzi na korytarz i dzwoni do kolegi. „Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego, jeżeli wygramy 3:0, rewanż się nie kończy, tylko trzeba rozgrywać tego głupiego złotego seta?” – pyta.
Dobre pytanie. Nawet bardzo dobre.
Projekt wygrał trzecią partię, ale przepisy są nieubłagane – w takich dwumeczach nie ma większego znaczenia, czy wygrywasz lub przegrywasz 3:0 czy 3:1. Gramy złotego seta, rozgrywanego do 15, a nie 25 punktów. I w nim, trochę niespodziewanie, lepsi okazali się zawodnicy Halkbanku, zwyciężając 15:12.
Wielki dzień polskiej siatkówki! Trzy triumfy w Europie i Bogdanka z Pucharem Challenge!
Projekt – Halkbank jak Atletico – Real
Może to nieco kontrowersyjna opinia, ale złoty set nie jest wcale dużo mniej loteryjny niż rzuty karne w piłce nożnej. Jest za to na pewno mniej sprawiedliwy. W konkursie karnych duże znaczenie ma wiedza o tym, jak zachowuje się przeciwnik, ale i odporność psychiczna. Do tego szczęście – raz jest go więcej, raz mniej. W Madrycie na pewno było go więcej. W rywalizacji Atletico z Realem Julian Alvarez dotknął piłki obiema stopami, co wykazały dopiero dokładne powtórki. Marcos Llorente uderzył minimalnie za wysoko, piłka odbiła się od poprzeczki. Po chwili Antonio Rudiger umieścił piłkę w siatce, mimo że o krok od obrony był Jan Oblak.
Teraz złoty set w meczu Projekt – Halkbank. Siatkarze z Warszawy źle w niego weszli. Wydawali się zestresowani. Ale w jednej z akcji Dick Kooy, 37-letni przyjmujący Halkbanku, jest o krok od przejścia linii. Okazuje się, że decydowały centymetry. Po chwili ten sam Kooy atakuje. Wydaje się, że w aut, ale powtórka pokazuje muśnięcie bloku. Gdy grasz do 15 wygranych punktów, tego typu sytuacje mają większe znaczenie. Nieprzypadkowo Graban, spytany przeze mnie, co decydowało w złotym secie, odpowiedział: – Zabrakło nam odrobiny szczęścia i doświadczenia.
Siatkarze Projektu po odpadnięciu z Ligi Mistrzów
Nie jest moim celem tłumaczenie w ten sposób porażki Projektu czy obrona zawodników. Oni bardzo źle wypadli w Turcji, a wczoraj zawiedli w najważniejszym momencie, również mentalnie. Jak można w złotym secie zrobić ewidentny błąd ustawienia? Oni zrobili, przez co stracili punkt. Ale na pewno okoliczności, też pod względem mentalnym, im nie sprzyjały.
W ćwierćfinale Ligi Mistrzów w sezonie 2020/2021 ZAKSA Kędzierzyn-Koźle grała z Cucine Lube Civitanovą. Na wyjeździe wygrała 1:3, u siebie poległa 0:3, ale w złotym secie triumfowała 16:14. Cieszyłem się wtedy z jej awansu do półfinału, ale jednocześnie miałem świadomość, że polski zespół skorzystał z dość dziwnych zasad.
Ciekawą rzecz jeszcze przed spotkaniem na Torwarze wyliczył Piotr Złoch, jeden z autorów podcastu „Szósty Set”. Okazuje się, że od sezonu 2014/2015 w fazie pucharowej Ligi Mistrzów siatkarzy 16 razy dochodziło do złotych setów i – uwaga – aż 13-krotnie wygrywały je zespoły, które zwyciężały w pierwszym meczu, a przegrywały w rewanżu. Po meczu Projektu ten bilans wynosi więc już 14:3.
Ciekawostka: od sezonu 2014/15 w fazie pucharowej Ligi Mistrzów siatkarzy rozegrano 16 złotych setów.
13/16 złotych setów wygrały drużyny, które przegrały mecz rewanżowy.
Wydawać by się mogło, że zwycięstwo w rewanżu powinno nakręcić drużynę na złotego seta, a jest inaczej.
— Piotr Złoch (@P_Zlo) March 18, 2025
To może dziwić, ale tylko z pozoru. No bo spójrzmy: wygrywasz w świetnym stylu 3:0, tak jak wczoraj warszawianie. Jesteś przyzwyczajony do tego, że w innych rozgrywkach w takich momentach kończy się mecz. Można odetchnąć, świętować. A tu nie – najważniejsze dopiero się zaczyna. Halkbank wczoraj mógł podejść do spotkania na zasadzie: „Przegramy 0:3? Luzik, nic się nie stanie. Wystarczy skupić się na kwadrans. Na złotego seta. Tam grać najlepszą siatkówkę”.
I trochę tak Turcy zrobili. W złotym secie błyszczały ich indywidualności.
„Trzeba być mentalnym tytanem”
– Musieliśmy być perfekcyjni, żeby awansować do Final Four. I my niemalże byliśmy. Przy stanie 3:0 zebraliśmy się w kółku i powiedzieliśmy sobie, że należy się skoncentrować na jeszcze jednego seta. Próbowaliśmy. Ale prawda jest taka, że trzeba być tytanem mentalnym, żeby wygrać trzy sety i jeszcze złotego – tłumaczył mi po meczu Graban.
Siatkarze Projektu byli po meczu załamani. Trudno im się dziwić, bo ten zespół nigdy wcześniej nie miał tak silnej kadry, był w grze o trzy trofea (jeszcze mistrzostwo i Puchar Polski), a teraz ma szansę już tylko na dwa. Powróciły głosy, że Projekt ma w sobie coś takiego, że nie dowozi w najważniejszych momentach. I opinie, że atakujący Bartłomiej Bołądź często ma problem z kluczowymi piłkami. Bołądziowi złoty set nie wyszedł, bez wątpienia. Dał się zablokować, zaatakował w siatkę, popsuł zagrywkę. Ale ten sam zawodnik pod koniec ubiegłego sezonu pokazał, że jest w stanie prowadzić Projekt do ważnych zwycięstw, a później świetnie prezentował się w kadrze.
– Przed złotym setem powiedzieliśmy sobie, że jest 0:0. Szkoda go, może zabrakło w nim trochę agresji. Musimy się teraz pozbierać. Zasady są jakie są i należy je akceptować – mówił po meczu Bołądź.
Jednym z tych, którzy wyglądali na najbardziej zdołowanych porażką, był Andrzej Wrona. Ciężko mu się dziwić: jako zawodnik nigdy nie wygrał Ligi Mistrzów, a po sezonie kończy karierę. To była dla niego ostatnia szans na triumf w tych rozgrywkach. – Tak to jest skonstruowane, że jak ktoś wygra pierwszy mecz za trzy punkty, to potem ma ten handicap, może sobie mecz na wyjeździe trochę przestać, trochę gdzieś tam chwilowo odpuścić – mówił po meczu w rozmowie ze Sport.pl. A później dodał, zapytany o złotego seta: – Widać było, że gdzieś tam mieliśmy z tyłu głowy, że te punkty ważą dużo więcej.
Zrozpaczony Andrzej Wrona
Grajmy do dwóch zwycięstw?
System budzi kontrowersje, od pewnego czasu się o nim dyskutuje. Pytanie, jak najlepiej go zmienić. Możliwość pierwsza, najprostsza: niech złoty set będzie rozgrywany tylko wtedy, gdy jest 3:0 i 0:3, 3:1 i 1:3 oraz 3:2 i 2:3. Przecież w piłce ręcznej, gdzie bramek rzuca się dużo więcej niż w siatkówce wygrywa setów, jeżeli jakiś zespół wygrywa 26:24, a rewanż przegrywa 24:25, przechodzi dalej. Niektórzy sugerują, żeby ograniczyć loteryjność złotego seta i rozgrywać go do 25 punktów.
Graban: – Goniliśmy ich w tym złotym secie. Gdybyśmy grali go na pełnym dystansie, mogliśmy go wygrać.
Przeciwnicy takiego rozwiązania stwierdzą: „A co, jeżeli drużyny rozgrywają pięć setów i po nich jeszcze trzeba grać złotego? Przecież to za duże obciążenie fizyczne”. I będą mieć trochę racji.
Są i głosy, żeby pójść jeszcze dalej i takie ćwierćfinały Ligi Mistrzów czy finały Pucharu Challenge rozgrywać do dwóch wygranych spotkań. Wtedy nie miałoby żadnego znaczenia, kto zwycięża jakim stosunkiem setów. Poza tym, nie byłoby sytuacji, w których mecz tak naprawdę kończy się po dwóch setach (albo nawet po jednym, gdyby zmieniono zasady tak, jak pisałem powyżej). Czyli: Projekt wygrywa wczoraj 3:0, kończymy mecz, a trzeci gramy następnego dnia. A Bogdanka doprowadza do remisu 2:2 z Cucine Lube i tie-break decyduje, czy wszystko wyjaśni się za chwilę, czy dopiero w trzecim spotkaniu.
W tym przypadku trzeba by zastanowić się nad kwestią rozstawienia. I oczywiście krytycy powiedzą: „Siatkarze i tak grają za wiele, ich organizmy są wycieńczone. Mamy ich jeszcze bardziej forsować?”. Z drugiej strony – chodziłoby o jeden mecz, w dodatku ewentualny jeden mecz. I byłoby to robione z myślą o przejrzystości i jakiejś sprawiedliwości.
Choć w przypadku Pucharu Challenge czy CEV (to te trzecie rozgrywki) bezsensem wydaje się samo rozgrywanie finału w postaci dwumeczu. Bo później widzimy taki obrazek jak wczoraj: siatkarzy Bogdanki, świętujących w pustej włoskiej hali. Rację ma były zawodnik, a obecnie prezes Czarnych Radom, Wojciech Żaliński, proponując takie rozwiązanie:
Ta cudowna chwila dla @LukLublin przy pustych trybunach w tle to kolejny powód do zastanowienia czy finał pucharów Challenge/CEV w tej formie to dobry pomysł.
Ja bym zagrał Superfinały, jeden weekend, jedno miasto.
Sobota – finały CEV/Challenge kobiet
Niedziela – finały mężczyzn https://t.co/X5EpvlstrC— Wojciech Żaliński (@zalinski21) March 20, 2025
Dla siatkówki byłoby dobrze, gdyby stała się bardziej logiczna.
WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:
- Powstali 12 lat temu. Wczoraj wygrali europejski puchar
- Czarni Radom mają prezesa! To legenda klubu
- Andrzej Kowal: Mogłem prowadzić kadrę, ale nie czułem się gotowy [WYWIAD]
fot. Newspix