Reklama

Dlaczego siatkówka nie może być jak piłka nożna?

Jakub Radomski

Autor:Jakub Radomski

20 marca 2025, 13:22 • 10 min czytania 45 komentarzy

W futbolu, gdy dwie drużyny mierzą się w finale i wiadomo już, która zdobędzie trofeum, mecz się kończy. Po prostu. A jeżeli jakiś zespół przegrywa 1:3 na wyjeździe, by w rewanżu wygrać 3:0, to on przechodzi dalej. Proste, czytelne. Wiecie, że jest sport, bardzo popularny w naszym kraju, gdzie w europejskich pucharach wygląda to inaczej? Wczoraj siatkarze Bogdanki LUK Lublin w świetnym stylu sięgnęli po Puchar Challenge, ale gdy było już wiadomo, że Wilfredo Leon i spółka zgarną trofeum, oglądaliśmy bezsensowne dogrywanie meczu, które nie interesowało nikogo. W Warszawie natomiast walczący o Final Four Ligi Mistrzów siatkarze Projektu, choć w dwumeczu uzyskali wynik 4:3 w setach, musieli przystąpić do dodatkowej i mocno loteryjnej rozgrywki, jaką jest złoty set. I  przegrali. Ale po co w ogóle rozgrywa się go w takich przypadkach?

Dlaczego siatkówka nie może być jak piłka nożna?

Nazywasz się Wilfredo Leon i jesteś jednym z największych siatkarzy XXI wieku. Jako 17-latek poprowadziłeś Kubę do wicemistrzostwa świata, w latach 2015-2018 cztery razy z rzędu wygrywałeś Ligę Mistrzów z Zenitem Kazań, a teraz sięgasz po medale dużych imprez z reprezentacją Polski. Mimo to wczoraj, po triumfie z Bogdanką LUK Lublin w Pucharze Challenge, najmniej prestiżowym z trzech europejskich rozgrywek, mówisz w wywiadzie dla Polsatu: – Ta wygrana znaczy dla mnie więcej niż zwycięstwa w Champions League.

Ładne!

Wilfredo Leon i jego klub siatkarski w Toruniu. “Chcemy grać w PlusLidze”

Bogdanka LUK Lublin wygrała Puchar Challenge. Absurdalne obrazki

Leon był, obok rezerwowego Mateusza Malinowskiego, który rozegrał mecz życia, największym bohaterem rewanżowego spotkania z potężnym włoskim Cucine Lube Civitanova. Bogdanka u siebie wygrała 3:1, ale we Włoszech było 0:2. W trzeciej, wyjątkowo długiej partii, Wilfredo świetnie serwował, ale nie szło mu w ataku. Polski zespół wygrał jednak po dramatycznej końcówce. Za to czwarty set był wielkim popisem Leona, który robił na parkiecie, co chciał (a grał z urazem lewej dłoni). Gdy Bogdanka doprowadziła do remisu 2:2, co oznaczało, że w swoim pierwszym, historycznym sezonie w pucharach sięga po trofeum, oglądaliśmy jednak absurdalne obrazki.

Reklama

Wielką radość zawodników i sztabu szkoleniowego, która mogła trwać ledwie kilka minut.

Cieszącego się Leona, który fotografuje się z włoskimi kibicami.

Szczęśliwego trenera Massimo Bottiego, rozmawiającego ze znajomymi.

Halę w Civitanovie, która praktycznie opustoszała, mimo że mecz dalej trwał.

Tak, mecz dalej trwał. Finałowe spotkanie w pewnym sensie się zakończyło, ale jednocześnie się nie zakończyło, bo według przepisów należało je dograć do końca. Oglądaliśmy więc tie-breaka, w którym rezerwy grały na rezerwy i którego przebieg interesował pewnie tylko rodziny tych, którzy dostali szansę wystąpić w tym secie.

Reklama

Siatkarze Bogdanki świętują w pustej hali 

Komentujący mecz Wojciech Drzyzga rzucił tylko tekst o dziwnym regulaminie.

Ktoś powie, że to fajna okazja dla młodych zawodników, który rzadko mają okazję wchodzić na boisko, tym bardziej mierząc się z mocnym rywalem. Ktoś doda, że skoro w siatkówce gra się do trzech wygranych setów, to trudno robić wyjątki.

A nie jest jednak tak, że doświadczenie najlepiej zebrać młodym graczom w spotkaniu pod presją, przy pełnych trybunach (lub choćby częściowo zapełnionych), a nie w momencie, gdy do spotkania pasuje już hashtag #nikogo? Cieszmy się z sukcesu Bogdanki, bo to wielki wyczyn, ale jednocześnie w jego tle po raz kolejny widzimy sytuację, która nie wpływa dobrze na wizerunek siatkówki.

Trener Projektu Warszawa: Nie widzę sensu w kontynuowaniu meczu o pietruszkę

Bogdanka cieszyła się z triumfu około godz. 22.30. Dwie godziny wcześniej rozmawiałem z wyraźnie przybitym trenerem Projektu Warszawa Piotrem Grabanem i pytałem go, co sądzi o zasadach obowiązujących w europejskich pucharach. – Zmieniłbym przede wszystkim jedną. Jeżeli jakiś zespół wygrał pierwsze spotkanie, a w drugim do triumfu wystarczają mu dwa sety i ta drużyna to osiąga, nie widzę większego sensu w kontynuowaniu takiego meczu, bo gra się już po prostu o pietruszkę – powiedział. Niedługo później, oglądając finał Pucharu Challenge, widzieliśmy czarno na białym, że ma rację.

Prowadzony przez Grabana Projekt trafił w ćwierćfinale Ligi Mistrzów na Halkbank Ankara. W stolicy Turcji zasłużenie przegrał 1:3, grając dużo poniżej swoich możliwości i pozwalając przeciwnikowi na zdobywanie punktów seriami. Scenka z hali Torwaru, gdzie wczoraj odbywał się rewanż: jest 2:0 w setach dla zespołu z Warszawy, jeden z kibiców wychodzi na korytarz i dzwoni do kolegi. „Możesz mi wytłumaczyć, dlaczego, jeżeli wygramy 3:0, rewanż się nie kończy, tylko trzeba rozgrywać tego głupiego złotego seta?” – pyta.

Dobre pytanie. Nawet bardzo dobre.

Projekt wygrał trzecią partię, ale przepisy są nieubłagane – w takich dwumeczach nie ma większego znaczenia, czy wygrywasz lub przegrywasz 3:0 czy 3:1. Gramy złotego seta, rozgrywanego do 15, a nie 25 punktów. I w nim, trochę niespodziewanie, lepsi okazali się zawodnicy Halkbanku, zwyciężając 15:12.

Wielki dzień polskiej siatkówki! Trzy triumfy w Europie i Bogdanka z Pucharem Challenge!

Projekt – Halkbank jak Atletico – Real

Może to nieco kontrowersyjna opinia, ale złoty set nie jest wcale dużo mniej loteryjny niż rzuty karne w piłce nożnej. Jest za to na pewno mniej sprawiedliwy. W konkursie karnych duże znaczenie ma wiedza o tym, jak zachowuje się przeciwnik, ale i odporność psychiczna. Do tego szczęście – raz jest go więcej, raz mniej. W Madrycie na pewno było go więcej. W rywalizacji Atletico z Realem Julian Alvarez dotknął piłki obiema stopami, co wykazały dopiero dokładne powtórki. Marcos Llorente uderzył minimalnie za wysoko, piłka odbiła się od poprzeczki. Po chwili Antonio Rudiger umieścił piłkę w siatce, mimo że o krok od obrony był Jan Oblak.

Teraz złoty set w meczu Projekt – Halkbank. Siatkarze z Warszawy źle w niego weszli. Wydawali się zestresowani. Ale w jednej z akcji Dick Kooy, 37-letni przyjmujący Halkbanku, jest o krok od przejścia linii. Okazuje się, że decydowały centymetry. Po chwili ten sam Kooy atakuje. Wydaje się, że w aut, ale powtórka pokazuje muśnięcie bloku. Gdy grasz do 15 wygranych punktów, tego typu sytuacje mają większe znaczenie. Nieprzypadkowo Graban, spytany przeze mnie, co decydowało w złotym secie, odpowiedział: – Zabrakło nam odrobiny szczęścia i doświadczenia.

Siatkarze Projektu po odpadnięciu z Ligi Mistrzów 

Nie jest moim celem tłumaczenie w ten sposób porażki Projektu czy obrona zawodników. Oni bardzo źle wypadli w Turcji, a wczoraj zawiedli w najważniejszym momencie, również mentalnie. Jak można w złotym secie zrobić ewidentny błąd ustawienia? Oni zrobili, przez co stracili punkt. Ale na pewno okoliczności, też pod względem mentalnym, im nie sprzyjały.

W ćwierćfinale Ligi Mistrzów w sezonie 2020/2021 ZAKSA Kędzierzyn-Koźle grała z Cucine Lube Civitanovą. Na wyjeździe wygrała 1:3, u siebie poległa 0:3, ale w złotym secie triumfowała 16:14. Cieszyłem się wtedy z jej awansu do półfinału, ale jednocześnie miałem świadomość, że polski zespół skorzystał z dość dziwnych zasad.

Ciekawą rzecz jeszcze przed spotkaniem na Torwarze wyliczył Piotr Złoch, jeden z autorów podcastu „Szósty Set”. Okazuje się, że od sezonu 2014/2015 w fazie pucharowej Ligi Mistrzów siatkarzy 16 razy dochodziło do złotych setów i – uwaga – aż 13-krotnie wygrywały je zespoły, które zwyciężały w pierwszym meczu, a przegrywały w rewanżu. Po meczu Projektu ten bilans wynosi więc już 14:3.

To może dziwić, ale tylko z pozoru. No bo spójrzmy: wygrywasz w świetnym stylu 3:0, tak jak wczoraj warszawianie. Jesteś przyzwyczajony do tego, że w innych rozgrywkach w takich momentach kończy się mecz. Można odetchnąć, świętować. A tu nie – najważniejsze dopiero się zaczyna. Halkbank wczoraj mógł podejść do spotkania na zasadzie: „Przegramy 0:3? Luzik, nic się nie stanie. Wystarczy skupić się na kwadrans. Na złotego seta. Tam grać najlepszą siatkówkę”.

I trochę tak Turcy zrobili. W złotym secie błyszczały ich indywidualności.

„Trzeba być mentalnym tytanem”

Musieliśmy być perfekcyjni, żeby awansować do Final Four. I my niemalże byliśmy. Przy stanie 3:0 zebraliśmy się w kółku i powiedzieliśmy sobie, że należy się skoncentrować na jeszcze jednego seta. Próbowaliśmy. Ale prawda jest taka, że trzeba być tytanem mentalnym, żeby wygrać trzy sety i jeszcze złotego – tłumaczył mi po meczu Graban.

Siatkarze Projektu byli po meczu załamani. Trudno im się dziwić, bo ten zespół nigdy wcześniej nie miał tak silnej kadry, był w grze o trzy trofea (jeszcze mistrzostwo i Puchar Polski), a teraz ma szansę już tylko na dwa. Powróciły głosy, że Projekt ma w sobie coś takiego, że nie dowozi w najważniejszych momentach. I opinie, że atakujący Bartłomiej Bołądź często ma problem z kluczowymi piłkami. Bołądziowi złoty set nie wyszedł, bez wątpienia. Dał się zablokować, zaatakował w siatkę, popsuł zagrywkę. Ale ten sam zawodnik pod koniec ubiegłego sezonu pokazał, że jest w stanie prowadzić Projekt do ważnych zwycięstw, a później świetnie prezentował się w kadrze.

Przed złotym setem powiedzieliśmy sobie, że jest 0:0. Szkoda go, może zabrakło w nim trochę agresji. Musimy się teraz pozbierać. Zasady są jakie są i należy je akceptować – mówił po meczu Bołądź.

Jednym z tych, którzy wyglądali na najbardziej zdołowanych porażką, był Andrzej Wrona. Ciężko mu się dziwić: jako zawodnik nigdy nie wygrał Ligi Mistrzów, a po sezonie kończy karierę. To była dla niego ostatnia szans na triumf w tych rozgrywkach. – Tak to jest skonstruowane, że jak ktoś wygra pierwszy mecz za trzy punkty, to potem ma ten handicap, może sobie mecz na wyjeździe trochę przestać, trochę gdzieś tam chwilowo odpuścić – mówił po meczu w rozmowie ze Sport.pl. A później dodał, zapytany o złotego seta: – Widać było, że gdzieś tam mieliśmy z tyłu głowy, że te punkty ważą dużo więcej.

Zrozpaczony Andrzej Wrona 

Grajmy do dwóch zwycięstw?

System budzi kontrowersje, od pewnego czasu się o nim dyskutuje. Pytanie, jak najlepiej go zmienić. Możliwość pierwsza, najprostsza: niech złoty set będzie rozgrywany tylko wtedy, gdy jest 3:0 i 0:3, 3:1 i 1:3 oraz 3:2 i 2:3. Przecież w piłce ręcznej, gdzie bramek rzuca się dużo więcej niż w siatkówce wygrywa setów, jeżeli jakiś zespół wygrywa 26:24, a rewanż przegrywa 24:25, przechodzi dalej. Niektórzy sugerują, żeby ograniczyć loteryjność złotego seta i rozgrywać go do 25 punktów.

Graban: – Goniliśmy ich w tym złotym secie. Gdybyśmy grali go na pełnym dystansie, mogliśmy go wygrać.

Przeciwnicy takiego rozwiązania stwierdzą: „A co, jeżeli drużyny rozgrywają pięć setów i po nich jeszcze trzeba grać złotego? Przecież to za duże obciążenie fizyczne”. I będą mieć trochę racji.

Są i głosy, żeby pójść jeszcze dalej i takie ćwierćfinały Ligi Mistrzów czy finały Pucharu Challenge rozgrywać do dwóch wygranych spotkań. Wtedy nie miałoby żadnego znaczenia, kto zwycięża jakim stosunkiem setów. Poza tym, nie byłoby sytuacji, w których mecz tak naprawdę kończy się po dwóch setach (albo nawet po jednym, gdyby zmieniono zasady tak, jak pisałem powyżej). Czyli: Projekt wygrywa wczoraj 3:0, kończymy mecz, a trzeci gramy następnego dnia. A Bogdanka doprowadza do remisu 2:2 z Cucine Lube i tie-break decyduje, czy wszystko wyjaśni się za chwilę, czy dopiero w trzecim spotkaniu.

W tym przypadku trzeba by zastanowić się nad kwestią rozstawienia. I oczywiście krytycy powiedzą: „Siatkarze i tak grają za wiele, ich organizmy są wycieńczone. Mamy ich jeszcze bardziej forsować?”. Z drugiej strony – chodziłoby o jeden mecz, w dodatku ewentualny jeden mecz. I byłoby to robione z myślą o przejrzystości i jakiejś sprawiedliwości.

Choć w przypadku Pucharu Challenge czy CEV (to te trzecie rozgrywki) bezsensem wydaje się samo rozgrywanie finału w postaci dwumeczu. Bo później widzimy taki obrazek jak wczoraj: siatkarzy Bogdanki, świętujących w pustej włoskiej hali. Rację ma były zawodnik, a obecnie prezes Czarnych Radom, Wojciech Żaliński, proponując takie rozwiązanie:

Dla siatkówki byłoby dobrze, gdyby stała się bardziej logiczna.

WIĘCEJ O SIATKÓWCE NA WESZŁO:

fot. Newspix

Bardziej niż to, kto wygrał jakiś mecz, interesują go w sporcie ludzkie historie. Najlepiej czuje się w dużych formach: wywiadach i reportażach. Interesuje się różnymi dyscyplinami, ale najbardziej piłką nożną, siatkówką, lekkoatletyką i skokami narciarskimi. W wolnym czasie chodzi po górach, lubi czytać o historiach himalaistów oraz je opisywać. Wcześniej przez ponad 10 lat pracował w „Przeglądzie Sportowym” i Onecie, a zaczynał w serwisie naTemat.pl.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Szok! Superpuchar w Warszawie, ale i tak bez kibiców. Ogłosili bojkot [NEWS]

Szymon Janczyk
57
Szok! Superpuchar w Warszawie, ale i tak bez kibiców. Ogłosili bojkot [NEWS]

Polecane

Ekstraklasa

Szok! Superpuchar w Warszawie, ale i tak bez kibiców. Ogłosili bojkot [NEWS]

Szymon Janczyk
57
Szok! Superpuchar w Warszawie, ale i tak bez kibiców. Ogłosili bojkot [NEWS]