Reklama

Powstali 12 lat temu. Wczoraj wygrali europejski puchar. Kalendarium sukcesu Bogdanki LUK Lublin

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

20 marca 2025, 12:43 • 16 min czytania 11 komentarzy

Powstali w 2013 roku, bo dwóch gości stwierdziło, że chcieliby jeszcze pograć w siatkówkę. 12 lat później walczą o mistrzostwo i Puchar Polski, a do tego mają na koncie triumf w europejskich rozgrywkach. Bogdanka LUK Lublin to historia niesamowita. Od gry wyłącznie na wyjazdach, żeby zaoszczędzić pieniądze za wynajem hali, do sprowadzania jednego z najlepszych siatkarzy na świecie i budowy ekipy, która może postraszyć każdego rywala. I to w nieco ponad dekadę. Wczoraj lublinianie świętowali wygraną w Pucharze Challenge, w którym pokonali wielkie włoskie Lube. Jak wyglądała droga Bogdanki do tego sukcesu? 

Powstali 12 lat temu. Wczoraj wygrali europejski puchar. Kalendarium sukcesu Bogdanki LUK Lublin

2013. Klub przyjaciół

Zaczęli jako Lubelski Klub Przyjaciół Siatkówki. Początki ekipie znanej dziś jako Bogdanka LUK Lublin dała bowiem grupa kolegów. Na pomysł wpadli Krzysztof Skubiszewski i Maciej Krzaczek, którzy wcześniej występowali w barwach Cukrownika Lublin. Ta drużyna się jednak rozpadła, a oni stwierdzili, że w sumie jeszcze trochę by w siatkę pograli. Stworzyli więc własny zespół.

Początki były bardzo budżetowe.

Nikt nie wypłacał zawodnikom pensji – takie rzeczy to raczej nie na poziomie polskiej III ligi – ba, nawet nie zwracał kosztów dojazdów na mecze. A dojeżdżać trzeba było na każde spotkanie, bo ekipie LKPS nie opłacało się – jak ustalili – wynajmować hali, więc wszystkie starcia grali na wyjeździe. Mecz u siebie wiąże się w końcu nie tylko z opłatą za miejsce, ale też sędziów czy medyków. Na każde spotkanie więc ruszali własnymi autami. Zawodnicy w tym układzie sami płacili za paliwo czy nawet stroje.

Reklama

Wiele zmieniło się wraz z awansem do II ligi. Ten przyszedł w drugim sezonie gry. Już wcześniej padło postanowienie, że trzeba coś zmienić i zadbać o to, by nikt nie musiał do gry dopłacać. Awans w tym pomógł – przyszło kilku sponsorów, wspomagać drużynę zaczęło też miasto, co pomogło ustanowić stypendia dla niektórych zawodników. Niedaleko zresztą lublinianie mieli wzór, jak robić „większą” siatkówkę – blisko Lublina istnieje w końcu Avia Świdnik, dawniej medalista mistrzostw kraju, a w 2013 roku – klub pierwszoligowy.

Ale w Lublinie raczej nie planowali się na nikim przesadnie wzorować. Krzaczek – klubowej telewizji – mówił o tym po latach:

Avia grała w pierwszej lidze, my w trzeciej. Co było dla Świdnika podłogą, dla nas nawet nie było sufitem. Na pewno nie chcieliśmy kopiować charakteru tego klubu. Uczyliśmy się na własnych działaniach, staraliśmy się kreować własną wizję klubowej codzienności. I wydaje mi się, że to było słuszne. Jesteśmy młodymi ludźmi, jak na działaczy, mamy w miarę świeże podejście do tematu tworzenia organizacji, co dzieje się dookoła z klubem. Staramy się też angażować do różnych prac związanych z działalnością klubu osoby pozytywne. Nawet niekoniecznie związane stricte ze światem siatkarskim, ale pozytywnie odbierane w naszym mieście. To też nam pomaga i pozytywnie wpływa na całokształt.

Widać ich podejście działało. Bo klub wkrótce postawił kolejny krok.

2019. Drugi awans, czyli ambicje rosną

Cztery sezony zajęło lubelskiemu klubowi, by wejść na jeszcze wyższy poziom. Na zaplecze PlusLigi droga była dość długa. Najpierw trzeba było zająć miejsce w najlepszej „2” swojej grupy (a tych było sześć) II ligi. LUK Politechnika Lublin – bo tak wtedy nazywał się ten zespół – zrobił to, przegrywając tylko ze wspomnianą Avią.

Potem były turnieje półfinałowe. Trzy grupy po cztery zespoły, z każdego dalej wchodziły dwie ekipy. W grupie „świdnickiej” miejscowa Avia, MKS Andrychów, LUK i ZAKSA Strzelce Opolskie – klub filialny, w pewnym sensie rezerwy, ZAKS-y Kędzierzyn-Koźle. Stawka dość wyrównana, lepsza okazała się ZAKSA, ale udało się wejść do dalszej fazy rozgrywek z drugiego miejsca.

Reklama

Jesteśmy nastawieni bardzo bojowo i zamierzamy walczyć oczywiście o upragniony awans do I ligi, co zresztą podkreślaliśmy również przed rozpoczęciem tego sezonu. W turnieju finałowym nie ma przypadkowych drużyn, więc będziemy musieli zagrać na maksimum naszych możliwości i na pewno nie ma mowy o lekceważeniu jakiegoś rywala – mówił przed wyjazdem na decydujące spotkania Krzaczek na łamach portalu Sportowy24.

LUK Politechnika Lublin

LUK w 2019 roku, ale już po awansie do 1. Ligi. Fot. Newspix

Turniej finałowy podzielono na dwie fazy. Najpierw trzyzespołowa grupa. LUK trafił do tej z Legią Warszawa i BAS-em Białystok. Wygrał oba mecze. W ścisłym finale z kolei grupa na cztery drużyny, do 1. ligi awansować miały dwie. LUK, jak się okazało, najważniejszy mecz rozegrał na starcie. Pokonał wtedy 3:1 SPS Chrobry Głogów, potem wygrał też z Legią. I dzięki temu awansował do I ligi.

W tym czasie ambicje w Lublinie już się rozrosły. Większe były też pieniądze od miasta, sponsorzy też coraz chętniej zaczęli spoglądać w stronę klubu. Gra w 1. Lidze w Polsce to już przecież choćby transmisje telewizyjne. Było się gdzie reklamować. A w zespole powoli zaczynali myśleć o tym, by wspiąć się o jeszcze szczebel wyżej.

2021. PlusLiga wita

W pierwszym sezonie na zapleczu PlusLigi już marzyli o awansie. W momencie gdy – z uwagi na pandemię koronawirusa – przerwano przedwcześnie sezon, zajmowali trzecie miejsce w tabeli, mając punkt straty (i mecz mniej), do drugiego BBTS-u Bielsko-Biała. Owszem, pierwsza Stal Nysa odskoczyła wyraźnie rywalom. Ale w normalnych warunkach rozgrywano by play-offy, a tam wszystko mogłoby się wydarzyć.

Co się jednak odwlecze, to nie uciecze, jak mówi przysłowie. A przynajmniej nie w tym przypadku.

Przed drugim sezonem na zapleczu LUK poważnie się wzmocnił. Do klubu trafił choćby libero Neven Majstorović, a Serb był wówczas aktualnym mistrzem Europy! Wzięto też Grzegorza Pająka, bardzo solidnego rozgrywającego, który przyszedł do Lublina z MKS-u Będzin, gdzie imponował regularnością. Plany były więc spore i określały się w jednym słowie: awans. Skubiszewski, pytany o to, czy trudno było namówić renomowanych graczy, by zjawili się na wschodzie Polski odpowiadał na łamach “Kuriera Lubelskiego”:

– Myślę, że nasz projekt i podejście ich przekonało, więc aż tak ciężko nie było. Mamy już pewną markę, renomę stabilności finansowej i organizacyjnej, ale też to, jak pracujemy w klubie. W Polsce o tym się głośno mówi i zawodnicy z PlusLigi, czy inni, wiedzą, kto do nich dzwoni. Nie jesteśmy już na pewno jakimś anonimowym klubem, ale jak podkreślałem wcześniej, jesteśmy przede wszystkim stabilni finansowo i organizacyjnie, a do tego mamy jasno określony cel. Negocjacje chwilę trwały, jednak zakończyły się sukcesem. Podpisaliśmy bowiem kontrakty z tym zawodnikami, których akurat chcieliśmy mieć w drużynie.

LUK Lublin. Grzegorz Pająk

Mecz 1. Ligi z Visłą Bydgoszcz. Grzegorz Pająk wystawia piłkę kolegom. Fot. Newspix

W Lublinie faktycznie myśleli już bowiem na znacznie większą skalę, niż kilka lat wcześniej. Byli przy tym jednak niezwykle ostrożni. Co krok podkreślali, że nie chcą wydawać więcej niż mają na koncie. Chodziło w końcu o to, by klub istniał przez lata, a nie by zaliczył dwa sezony w PlusLidze, po czym zbankrutował. Stąd drużynę budowano ostrożnie, przekonując zawodników raczej atmosferą, warunkami do rozwoju czy życia, ofertą wykraczającą poza sam sport.

To zresztą z LUK-iem zostanie. Już w PlusLidze niespodziewanie przekonają do przyjścia do klubu Thalesa Hossa, libero reprezentacji Brazylii. Owszem, zaoferowano mu dobre zarobki, ale też pokazano, na co może jego liczyć jego rodzina, w tym dzieci. A to było dla niego bardzo ważne.

Wróćmy jednak do 1. Ligi. Bo lublinianie najpierw musieli do elity awansować. I tego właśnie w klubie oczekiwano.

– Cel jest tylko jeden i jest nim właśnie awans. My tego nie ukrywamy, ale wszystko i tak zweryfikuje parkiet. […] Wierzę w sukces. Moim zdaniem nie ma jakiegoś pompowania balonika, gdyż identycznie przecież było, jak postawiliśmy sobie za cel awans z II ligi do pierwszej i to udało się zrealizować. Wtedy też niektórzy z zewnątrz sugerowali, żeby lepiej nie pompować balonika, bo będzie presja i może nie wyjść Gdy ma się jasno określony cel, to myślę, że wszystkim się łatwiej pracuje. Gdy ściągamy takich zawodników, to na pewno nie po to, żeby sobie pograli w pierwszej lidze, awansowali do play-offów i pograli ewentualnie o jak najlepsze miejsce. Oni przyszli tutaj, aby awansować – mówił Skubiszewski przed sezonem.

Sezon 2020/21 w 1. Lidze faktycznie toczył się pod dyktando LUK-u. W fazie zasadniczej przewodzili tabeli. Zgromadzili na swoim koncie 74 punkty, wygrali 24 z 28 meczów. Ale już w pierwszej rundzie play-offów niespodziewane problemy sprawił im UKS Mickiewicz Kluczbork. Ekipa skazywana na pożarcie wygrała drugi mecz w serii, wszystko miało rozstrzygnąć trzecie spotkanie, rozgrywane w Lublinie. Gospodarzom udało się wygrać, ale dopiero po tie-breaku.

To było poważne ostrzeżenie, że nie można było lekceważyć rywali.

Gwardii Wrocław, z którą zagrali w półfinale, na pewno nie zlekceważyli. Choćby dlatego, że była to ekipa z jednym z największych budżetów w lidze, również marząca o awansie. Ale LUK wygrał w obu rozegranych meczach – choć w obu przypadkach po pięciosetówkach. Wreszcie przyszedł więc finał, rozgrywany do trzech wygranych meczów przeciwko BBTS-owi Bielsko-Biała. Tu nie było jednak już większych wątpliwości.

Pierwszy mecz? 3:0 dla Lublina.

Drugi mecz? 3:2 dla Lublina.

Trzeci mecz? 3:0 dla Lublina.

I awans. Po ośmiu latach od założenia klubu, LUK miał grać w PlusLidze, z największymi firmami w kraju. Szybko poszło.

LUK Lublin

Siatkarze LUK-u świętujący awans do PlusLigi. Fot. Newspix

2024. Kierunek: Europa

Pierwsze dwa sezony w PlusLidze nie były w wykonaniu Lublina przesadnie imponujące. Jednak, co najważniejsze, w obu przypadkach udało się spokojnie utrzymać. Sezon 2021/22 to 11. miejsce w stawce 14 ekip. Rok później była 10. pozycja, choć po fazie zasadniczej LUK zajmował 9. miejsce i ledwie punktu zabrakło, by załapał się do play-offów o mistrzostwo kraju. Jasne, pewnie nie mieliby tam szans. Ale dla lubelskiej siatkówki sama perspektywa gry o tytuł, to byłoby wielkie wydarzenie.

Zresztą sama gra w PlusLidze już takim była.

Pokazywała to frekwencja. Po awansie na najwyższy szczebel w kraju, lublinianie przenieśli się do hali Globus, znacznie większej od tej, w której grali do tej pory. I nagle okazało się, że w niczym to nie przeszkadza, miejscowi fani i tak wypełniali obiekt. Może nie do ostatniego krzesełka – to miało przyjść z czasem – ale wystarczająco, by ta przeprowadzka się opłacała. Choć wytworzyła dodatkowe komplikacje.

Na mecze Cukrownika przychodziło około 100 osób. Gdy jako Politechnika występowaliśmy w I lidze, mieliśmy po 300-400 kibiców. Baliśmy się trochę, co będzie z frekwencją, gdy w 2021 roku, po sezonie covidowym, granym bez publiczności, awansowaliśmy do PlusLigi. Tym bardziej, że przenosiliśmy się do hali Globus, mieszczącej 4200 ludzi. Tymczasem rozgrywamy pierwszy mecz, przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi, a przychodzi 3500 kibiców. Ulice były zablokowane, mieliśmy mały paraliż. Wszystko dlatego, że nie mieliśmy pojęcia, jak organizuje się takie mecze – opisywał nam tamten debiut Skubiszewski.

Głód wielkiej siatkówki – a może i sportu ogółem – w mieście był na tyle duży, że LUK i w swoim pierwszym, i drugim sezonie w elicie miał drugą najwyższą frekwencję w lidze. To pokazywało, że jest w tym mieście potencjał. Działacze starali się go wykorzystać.

Zaczęto budować zespół z myślą o wyższych celach. Ale robiono to sprytnie, nie stawiano na wielkie transfery – nawet jeśli sprowadzenie wspomnianego Thalesa zaskakiwało. Raczej szukano graczy na dorobku albo takich, którzy mieli coś do udowodnienia. Z niemieckiego SWD Powervolleys Duren wyciągnięto Tobiasa Branda, którego długo obserwowano (dziś jest graczem PGE Projektu Warszawa). Z Resovii do klubu przyszedł Marcin Komenda, niegdyś typowany na rozgrywającego reprezentacji, który jednak w Rzeszowie nie mógł się odnaleźć. W Lublinie go odbudowano. Pojawili się tam też tacy zawodnicy jak Jan Nowakowski czy Mateusz Malinowski – solidni ligowcy, na których można liczyć, stanowiący ważny punkt zespołu, nawet jeśli nie są w nim postaciami pierwszoplanowymi.

Marcin Komenda i Thales Hoss

Marcin Komenda i Thales Hoss. Fot. Newspix

Na podobnej zasadzie wyciągnięto też trenera. Wyszło nieco szczęśliwie, bo z LUK-iem kontrakt miał już podpisany Michał Mieszko-Gogol, w przeszłości asystent Vitala Heynena w kadrze Polski. Ale w ostatniej chwili zmienił zdanie, dostał bowiem ofertę z Japonii. Sezon się zbliżał, a w Lublinie zostali bez szkoleniowca. Massimo Botti tymczasem, który w sezonie 2022/23 niespodziewanie został pierwszym trenerem Piacenzy, wyleciał ze stanowiska, bo działacze mimo zapewnień, ze trenera zostawią, ściągnęli Andreę Anastasiego.

LUK potrzebował szkoleniowca, Botti chciał szybko wrócić na karuzelę. Wyszło, że trafili na siebie w idealnym momencie. – Po kilku dniach już u nas był. Przyleciał z agentem, chciał poznać miasto i nasz klub od środka. Był bardzo zaangażowany i okazało się, że ma ogromną wiedzę o siatkówce. Dogadaliśmy się bardzo szybko – opowiadał nam Skubiszewski.

Włoch okazał się świetnym szkoleniowcem. W swoim pierwszym sezonie dał ekipie z Lublina piąte miejsce w PlusLidze, doprowadził ją też do półfinału Pucharu Polski. Po czym przedłużył kontrakt. A to oznaczało, że w tym roku – wraz z podopiecznymi – zagra w Europie. W Pucharze Challenge, na trzecim poziomie europejskich rozgrywek, ale jednak.

Na tym się jednak wielkie wiadomości w świecie lubelskiej siatkówki nie skończyły.

2025. Na podbój ligi i nie tylko. Z Leonem

Przed sezonem 2024/25 głośno zrobiło się o tym, że do Lublina trafić może Wilfredo Leon. Polski siatkarz, jeden z najlepszych zawodników świata, miał przejść do piątej drużyny PlusLigi z włoskiej Perugii – wielkiej, renomowanej ekipy – w której zarabiał ogromne pieniądze. Brzmi jak marzenie ściętej głowy? Takim się przez jakiś czas wydawało. Ale w końcu transfer ogłoszono, a fani w Lublinie dostali człowieka, dla którego jeszcze chętniej przychodzili na trybuny.

Gdy pojechaliśmy na debiut Leona w Lublinie, pytaliśmy fanów, co sobie pomyśleli, gdy ogłoszono, że przyjmujący będzie występować w barwach tego klubu.

Że to fake news – brzmiała typowa odpowiedź.

CZYTAJ TEŻ: JAK WYGLĄDAŁ DEBIUT WILFREDO LEONA W PLUSLIDZE? [REPORTAŻ]

A jednak Wilfredo faktycznie trafił właśnie tam. Włodarze klubu przekonali go pieniędzmi, owszem, ale też – jak i wielu zawodników wcześniej – wizją rozwoju zespołu. Mieli też inne atuty. Wilfredo ma mieszkanie pod Warszawą, stamtąd do Lublina dość blisko. Jego starsze dziecko z kolei miało zacząć chodzić do szkoły, a rodzice chcieli, by stało się to w Polsce. Do tego Leon od jakiegoś czasu jest właścicielem ekipy Aniołów Toruń, grającej w niższej lidze. Sprowadzając się do kraju, po prostu znalazł się jej bliżej.

Wszystko to sprawiło, że stał się graczem Bogdanki. Choć nawet w gabinetach do końca trudno było zrozumieć, że się udało. – W to, że Leon będzie u nas grać, uwierzyłem dopiero, gdy podpisaliśmy umowę – mówił nam wiceprezes klubu, Maciej Krzaczek. To faktycznie był transfer, który w pełni potwierdzał ambicje zespołu. LUK właściwie z miejsca stał się jednym z klubów typowanych do walki o mistrzostwo Polski.

Czy słusznie? Już pierwszy mecz Leona pokazał, że najpewniej tak. To on – mimo że wchodził z ławki, bo był po urazie – okazał się kluczowy w wielu trudnych momentach. On też skończył ostatnią piłkę, w tie-breaku, dzięki czemu jego drużyna pokonała ekipę Trefla Gdańsk. I wreszcie – on poprowadził ekipę do wielu kolejnych zwycięstw. W fazie zasadniczej PlusLigi siatkarze LUK-u zajmują aktualnie 4. miejsce w tabeli, został im jeden mecz. Już teraz jednak wiadomo, że rywalizację w play-offach zaczną od meczu z ZAKS-ą Kędzierzyn-Koźle.

Wilfredo Leon

Wilfredo Leon w barwach Bogdanki. Fot. Newspix

Pierwsze krajowe trofeum mogą jednak wywalczyć już wcześniej – 13 kwietnia. Wtedy w krakowskiej Tauron Arenie odbędzie się finał Pucharu Polski. Dzień wcześniej – półfinały. W tej fazie Bogdanka zagra z Jastrzębskim Węglem. Jeśli wygra, czeka ją pojedynek z kimś z pary Aluron CMC Warta Zawiercie – PGE Projekt Warszawa. A więc są w tej czwórce trzy ekipy z Ligi Mistrzów i jedna, która jeszcze tam nie zagrała.

Kto wie, może w przyszłym sezonie? W tym za to Bogdanka i tak napisała piękną historię.

Wczoraj. Europejski triumf

Wiadomo, Puchar Challenge to nie Liga Mistrzów. Ba, nawet nie Puchar CEV, drugie najważniejsze rozgrywki w Europie. Na język piłkarski – rywalizacja w Challenge Cup to odpowiednik Ligi Konferencji. Tyle że akurat pod siatką polskie kluby nie potrzebują budować sobie rankingu w tego typu rozgrywkach. Dla wielu byłby więc to puchar, na który nie zwróciłyby przesadnej uwagi. W końcu ZAKSA trzy razy wygrywała LM, a Jastrzębski Węgiel grał w dwóch ostatnich finałach tych rozgrywek.

Ale Bogdanka LUK Lublin? Dla tej ekipy to zupełnie, ale to zupełnie inna historia.

– Oczywiście to jest puchar trzeciej kategorii, ale dla miasta i dla tego klubu, który pierwszy raz w historii grał w europejskich rozgrywkach, to coś niesamowitego. Rok temu, gdy było wiadomo, że Wilfredo przenosi się do Bogdanki, koledzy się podśmiewali, mówili mężowi: „Wywalczyliśmy to miejsce w pucharach dla ciebie, bo lubisz grać w takich rozgrywkach. Chcieliśmy, żebyś sobie pograł”. No to sobie pograli. Dla wielu chłopaków z drużyny to na pewno jeden z największych sukcesów w karierze – mówi nam Małgorzata Leon, żona Wilfredo.

Bogdanka drogę do finału miała z gatunku tych łatwych. Stanęły na niej Maccabi Tel Awiw (Izrael), Tourcoing LM (Francja), CV Melilla (Hiszpania) i portugalski Sporting. Dopiero w finale czekała ekipa o znacznie większej renomie – włoskie Lube. Pierwszy mecz, rozgrywany w Polsce, pokazał jednak, że Leon i koledzy nie zamierzają tanio skóry sprzedać. Wygrali 3:1. We Włoszech wystarczyłyby im dwa sety do tego, by zdobyć trofeum.

Pierwszego jednak przegrali, choć mieli piłki setowe. W drugim byli już wyraźnie gorsi od Włochów. W trzecim za to, o, w trzecim powalczyli. I to jak powalczyli!

Wygrali tę partię… 38:36. Kilkukrotnie bronili piłek meczowych – gdyby przegrali tę partię, o triumfie w całych rozgrywkach decydowałby złoty set – kilkukrotnie też sami nie wykorzystali szansy na wygranie seta. Ale ostatecznie im się to udało. To była prawdziwa batalia na wyniszczenie, siatkarska wojna psychologiczna.

– Emocje, które odczuwałam podczas tego spotkania, zdecydowanie przekroczyły zakładany przeze mnie poziom. Nie sądziłam, że będę się aż tak stresować. Pierwszy set był na wyciągnięcie ręki, ale wymknął się z rąk. Trzeba było bić się dalej. Kolejny set – przegrany. Wtedy musiałam zaparzyć melisę. A potem był ten niesamowity trzeci set, toczony na przewagi, który nie mógł się skończyć. Totalny rollercoaster. Gdy Bogdanka go wygrała, nawet nie potrafiłam się cieszyć – mówi Małgorzata Leon.

Ona miała zresztą dodatkowe powody do stresu. Wilfredo nie grał bowiem w pełni sił. W ostatniej kolejce PlusLigi, w meczu z Jastrzębskim Węglem, zderzył się z kolegą z drużyny. Miał po tym problem z lewą dłonią, po meczu ręka spuchła. Nie było jednak czasu na prześwietlenia, bo to była sobota, a w poniedziałek czekała wyprawa do Włoch. Zadziałano doraźnie, na mecz oklejono mocno rękę. Wilfredo czuł ból, ale grał. Jego dyspozycja falowała, jednak w kluczowych momentach dokładał niezwykle ważne punkty – choćby w czwartej partii, gdy na zagrywce wręcz rozbił Lube.

Bogdanka wypracowała wówczas przewagę, której ostatecznie nie oddała do końca spotkania, choć gospodarze walczyli. W końcu – po niecelnym ataku rywali i wideoweryfikacji – siatkarze LUK-u mogli świętować końcowy triumf. Pokonali wielkie Lube. Zdobyli europejskie trofeum. Zapisali się w historii lubelskiej siatkówki i tamtejszego sportu.

– Wilfredo powiedział po meczu, że triumf w Pucharze Challenge ma dla niego większe znaczenie niż wygrane Ligi Mistrzów, a przypomnę, że z Zenitem Kazań był najlepszy w tych rozgrywkach cztery razy z rzędu – mówi Małgorzata Leon. – Z perspektywy czasu być może zastanowiłby się nad tymi słowami, ale z drugiej strony od tamtych triumfów z Zenitem minęło trochę czasu i na pewno czuł głód sukcesu w europejskim pucharze. Dlatego ten Puchar Challenge smakuje wyjątkowo, tym bardziej, że Bogdanka pokonała Cucine Lube, czyli zespół, z którym Wilfredo mierzył się wielokrotnie jeszcze w Perugii i rywalizacja miała różny przebieg. Dlatego finał przeciwko nim tak go ekscytował. Pamiętajmy, że to bardzo silny przeciwnik: trzecia drużyna w tabeli ligi włoskiej i zwycięzca Pucharu Kraju. Oni grają naprawdę dobry sezon, ale Bogdanka była od nich lepsza.

Za triumf w Pucharze Challenge Bogdanka… tak naprawdę musiała dopłacić. Koszty wypraw na mecze stanowczo przewyższają bowiem w europejskiej siatkówce otrzymywane nagrody. Dla klubu ten sukces ma być jednak motorem napędowym na przyszłość i czymś, co kibice będą mogli wspominać. Ci zresztą zapewne przyszykują się na przyjazd zawodników do Lublina. I można się spodziewać, że choć zespół ma dojechać pod halę późno w nocy – a nawet już nad ranem – to ktoś go tam przywita.

A jeśli tak będzie, to nie powinno to nikogo dziwić. Wilfredo Leon i spółka sobie na to zasłużyli. Ale docenić trzeba i ludzi takich jak Krzysztof Skubiszewski i Maciej Krzaczek, którym dwanaście lat temu zamarzyło się, by jeszcze pograć w siatkówkę. Potem to marzenie wiele razy ewoluowało. I teraz osiągnęło poziom, na którym nie trzeba mówić „chciałbym, by mój klub wygrał europejskie trofeum”.

To już odhaczone. Zostały inne cele.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

CZYTAJ WIĘCEJ O SIATKÓWCE:

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Żałość z Litwą. Skorupski i Lewandowski uchronili Probierza przed kompromitacją

Szymon Janczyk
54
Żałość z Litwą. Skorupski i Lewandowski uchronili Probierza przed kompromitacją

Polecane

Piłka nożna

Żałość z Litwą. Skorupski i Lewandowski uchronili Probierza przed kompromitacją

Szymon Janczyk
54
Żałość z Litwą. Skorupski i Lewandowski uchronili Probierza przed kompromitacją